Dwa znakomite mecze Bayernu Monachium z Paris Saint-Germain jeszcze raz dobitnie pokazały, że futbol to najbardziej losowa z gier drużynowych. Tłumaczenie zwolnienie Leszka Ojrzyńskiego z ostatniej drużyny ekstraklasy pokazało, że nigdy dość przypominania o tym. Bo ci, którzy najbardziej negują wpływ przypadku na wyniki meczów, w rzeczywistości oddają mu zarządzanie klubem.
Niemiecki komik Jan Boehmermann, naśmiewając się z niskiej inteligencji piłkarzy, włożył kiedyś Lukasowi Podolskiemu w usta aforyzm: “Futbol jest jak szachy, tyle że bez kostki”. Peter Krawietz, asystent Juergena Kloppa, w książce Christopha Biermanna “Matchplan — Die neue FussballMatrix" odwrócił ten zmyślony cytat: “Futbol jest jak szachy, tyle że z kostką”. Z jednej strony gra oparta na strategiach, planach, wytrenowanych schematach i przewidywalnych ruchach figur, ale jednak zawierająca element losowości. Dopuszczająca bardzo mocną ingerencję przypadku.
PRZEWROTNY DWUMECZ
Przewrotną naturę futbolu doskonale było widać w znakomitym ćwierćfinałowym dwumeczu Bayernu Monachium z Paris Saint-Germain. W pierwszej odsłonie Bayernowi zmierzono miażdżącą przewagę w jakości stworzonych sytuacji, lecz przegrał, co tłumaczono nieobecnością Roberta Lewandowskiego. Z drugiej strony zabójczą skuteczność paryżan wyjaśniano wybitną klasą ich atakujących Neymara oraz Kyliana Mbappe. Minęło sześć dni, w których Brazylijczyk i Francuz nie przestali być wybitni, a Lewandowski kontuzjowany. Tym razem to Paryżowi zmierzono miażdżącą przewagę w jakości sytuacji, lecz to Bayern wygrał. Na mniej pozwolił gwiazdom rywala w meczu, w którym stracił trzy gole, niż w tym, w którym nie stracił żadnego. Wszystko, co działo się od pola karnego do pola karnego, było szachami. Jednak pod bramką władanie przejmuje kostka do gry.
Umiejętności oczywiście się liczą, jednak mniej niż łut szczęścia. Nawet najznakomitsi atakujący strzelają tylko o 10% więcej goli, niż wynikałoby to z przeciętnych wartości statystycznych dla danej pozycji. Im mniejsza klasa strzelających, tym ten - i niewielki - odchył jest mniejszy. Co sprawia, że gdy mowa o zawodnikach całkiem przeciętnych, od trenerów należy już oczekiwać przede wszystkim, by ich drużyny regularnie dochodziły do sytuacji. O tym, czy zamienią je na gole, zdecyduje już rzut kostką.

POGODZIĆ SIĘ Z PRZYPADKIEM
To wizja, która bardzo się kłóci z tym, jak wiele osób postrzega futbol. Im kto bardziej przywiązany do faktów i twardych danych, tym bardziej. Przecież teoretycznie w tym, czy sytuacja zostanie wykorzystana, czy nie, nie ma nic przypadkowego. Jeśli nie udało się strzelić gola, to znaczy, że piłka została nieodpowiednio uderzona, że strzelający podjął złą decyzję albo że musi popracować nad odpornością psychiczną. Urządza się czasem treningi strzeleckie, na których zawodnicy bezlitośnie ostrzeliwują bramkę. Po czym w meczu nie mogą w nią trafić ani razu.
Gdy jako dziecko chodziłem na mecze z dziadkiem, zawsze zwracał mi uwagę, że gdy na rozgrzewce nasi nie mogą trafić w bramkę, dobrze to wróży przed meczem. Gdy każdą sytuację wykorzystują, nastawiał się na pudłowanie w meczu. Oczywiście, że to nieracjonalne. Ale piłka nie jest w pełni racjonalna. Im więcej prezesów i dyrektorów sportowych pogodzi się z występowaniem w tym sporcie kostki do gry, tym mniej będzie niesłusznie zwolnionych trenerów albo niezasłużenie przedłużonych kontraktów.
ZWOLNIENIE OJRZYŃSKIEGO
Rewanżowy mecz PSG z Bayernem zbiegł się w czasie ze zwolnieniem Leszka Ojrzyńskiego ze Stali Mielec. Zwolnienie trenera, który zajmuje ostatnie miejsce w tabeli na kilka kolejek przed końcem sezonu, jest świętym prawem prezesa. Zwłaszcza jeśli to nie on kilka miesięcy wcześniej go zatrudniał, lecz dostał w spadku po poprzedniku, jak było w tym wypadku. Mimo że Ojrzyński w konkurencji im. Judy Tadeusza jest jednym z najwybitniejszych specjalistów w kraju, zawsze da się znaleźć powody, by go zwolnić. A to dla kogoś jest trudny we współpracy. A to się trudno z nim dogadać. A to nie chce stawiać na młodzież. A to w mediach narzeka na klub, bo mówi, że ma warunki treningowe nieprzystające do ekstraklasy. A to któregoś sponsora nie potraktował z należytym szacunkiem.
Ja na miejscu Stali Ojrzyńskiego bym w tym momencie nie zwolnił, ale to nie ma znaczenia. Prezes Jacek Klimek jest bliżej, wie o klubie więcej niż ja i być może uznał, że tak trzeba. Za to mu płacą. Jeśli Stal spadnie z ligi, napiszę, że w dużej mierze przez prezesa. Ale jeśli nie spadnie, to on będzie się przechadzał dumny jak paw. I są duże szanse, że mu się uda. Na dole tabeli są dwie siebie warte drużyny, których kibice notorycznie na nie narzekają. A jednak jedna z nich, nawet gdyby obie nie zdobyły już do końca sezonu ani jednego punktu, utrzyma się w lidze. Wyprzedzenie Podbeskidzia nie jest więc dla mielczan jakimś zdobyciem Everestu.
DZIWNE TŁUMACZENIE
W zwolnieniu Ojrzyńskiego mniej zbulwersowało mnie więc samo zwolnienie, a bardziej jego wytłumaczenie. Cały wywiad przeprowadzony przez weszlo.com jest absurdalny, moim ulubionym fragmentem było przyrzeczenie trenerowi przez prezesa, że zostanie do końca, “o ile wszystko będzie dobrze”, ale z całej rozmowy bardzo mocno przebija jedno: prezes Stali kompletnie nie dostrzega wpływu przypadku na rezultaty w futbolu.
Ojrzyńskiego zwolnił za wyniki i za miejsce w tabeli. Mówi, że gdyby wygrał zaległy mecz, który dopiero się odbędzie, na pewno by trenera nie zmienił. Co oznacza, że jest kolejnym, który pozwolił, by to rzut kostką zdecydował o obsadzie kluczowego stanowiska. Przypomina to opowiadaną tysiąc razy w tysiącu wersji anegdotę o podrzucaniu pliku życiorysów przez prezesa korporacji i wybieraniu tylko tych, które spadną na biurko. Bo pechowców nie potrzebuje.
PLANOWANIE SUKCESU
Jeszcze kilkanaście lat temu polski futbol był pełen odwiecznych działaczy, którzy decyzji nie podejmowali na podstawie żadnych danych, lecz własnego nosa. Komuś krzywo z oczu patrzy, ktoś mu coś podszepnął, obudził się rano z jakąś myślą i podjął decyzję. Bo może. To się w dużej mierze zmieniło. Do futbolu wchodzili przez lata ludzie związani z biznesem. Wykształceni menedżerowie, którzy chcieli przerobić kluby w sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwa. I to bardzo dobrze. Sukces w futbolu, wbrew temu, co się mówi, da się zaplanować. Czyli podjąć szereg działań, które znacząco zwiększą prawdopodobieństwo jego odniesienia.
Raków Częstochowa kilka lat temu, jeszcze w II lidze, zaplanował sobie, że w 2021 roku odniesie największy sukces w historii klubu. I dokładnie tak się stanie. Gdyby zaplanował sobie jednak, że w okresie od marca do maja zdobędzie 17 punktów, jest bardzo duże ryzyko, że tak by się nie stało. Bo Gutkovskis nie trafiłby w bramkę. Bo VAR przegapiłby zagranie ręką rywala. Bo dzień przed ostatnim meczem zespół zatrułby się w hotelu lazanią. Jacek Klimek może wykorzystać twardą biznesową wiedzę, by rozpisać plan, wedle którego Stal do 2030 roku będzie wśród trzech najbogatszych klubów w Polsce. Ale nie może jej wykorzystać, by wpłynąć na to, ile punktów zdobędzie zespół do końca tego sezonu.
KŁAMLIWA TABELA
Prezesa beniaminka traktuję tutaj jedynie jako najświeższy przykład, bo przedstawicieli podobnego gatunku było w ostatnich latach mnóstwo. Albo z czasem orientowali się, na co mają wpływ i co są w stanie policzyć i przewidzieć, a co leży w gestii przypadku i przystosowywali się do branży, albo z czasem odchodzili w rejony świata, w których rola szczęśliwego trafu jest mniejsza. Klimek do ugruntowania kluczowej decyzji używa jednego z najbardziej mylących mierników jakości gry, czyli tabeli rozgrywek.
Trudno o większe kłamstwo w futbolu niż “tabela nie kłamie”. Mało co kłamie tak, jak tabela. Zwłaszcza w trakcie rozgrywek. Na koniec zwykle jakoś rolę przypadku wypłaszcza i pełniej oddaje obraz. Jednak analizując tylko jej wycinek, można wpadać w pułapkę za pułapką. Bo na to, jak wyglądają wycinki tabeli, wielki wpływ ma szczęście lub pech. Gdyby Piast Gliwice ocenił Waldemara Fornalika w październiku, zwolniłby go, bo zespół był na ostatnim miejscu w lidze. Ocenił go jednak po tym, jak zespół grał. I z Fornalikiem właśnie szturmuje miejsca pucharowe. Pechowa faza, w której, mimo dobrej gry, nie było wyników, została przetrwana. Dobra gra została, złe wyniki w końcu minęły.
ZWOLNIONY ZA POPRZEDNIKA
Klimek popełnia jednak jeszcze większy grzech. Decyzję o przyszłości trenera podejmuje na podstawie tego, jak radził sobie jego poprzednik. Nie dość, że rzetelną ocenę Ojrzyńskiego utrudnia mu występowanie w futbolu szczęścia i pecha, dokłada jeszcze czynnik Dariusza Skrzypczaka. Zwolnił przecież trenera za to, że zajmował ostatnie miejsce. Podkreślał, że gdyby nie zajmował ostatniego, na pewno by go nie zwolnił. A przecież Ojrzyński nie zajmował ostatniego miejsca. W trakcie niemal pełnej rundy, w której prowadził zespół, Stal punktowała lepiej od Wisły Płock, Górnika, Podbeskidzia i Cracovii. Czyli za czasów zwalnianego trenera była dwunastą drużyną ligi. Ostatnie miejsce zajmuje dlatego, że bardzo źle punktował Dariusz Skrzypczak.
NARZĘDZIE DO OCENY
Jednak tabela, czy analizowana wycinkami, czy w trochę szerszym okresie, nie jest najlepszym miernikiem jakości gry drużyny. Wskaźnik goli spodziewanych wymyślono m.in. po to, by trochę odrzeć futbol z przypadkowości. By pokazać, kto dobrze gra w szachy, ale kiepsko w kości, a kto odwrotnie. Kto w dłuższym okresie dobrze wypada w spodziewanych golach, ten w zdecydowanej większości przypadków zaczyna też dobrze wypadać w tabeli. Ocenianie trenerów na tej podstawie ma znacznie więcej sensu, bo wtedy rozlicza się ich za coś, na co naprawdę mają wpływ. Nie ich wina, że napastnik nie trafi z trzech metrów do bramki albo że przeciwnikowi wyjdzie strzał życia. Ale ich wina, jeśli drużyna notorycznie stwarza mniej groźnych sytuacji od rywala.
LIGOWI PECHOWCY
Biorąc pod uwagę wszystkie czternaście ligowych meczów Ojrzyńskiego jako trenera Stali, jego drużyna w dziesięciu (!) była od rywali lepsza. Często tak znacznie, jak Bayern od PSG w pierwszym meczu i PSG od Bayernu w drugim. Ale podobnie jak w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów, nie zawsze przekładało się to na wyniki. Nie widać też po Stali jakiejś niepokojącej tendencji. Z czterech meczów, w których jego drużyna była gorsza od rywala, dwa miały miejsce jeszcze jesienią, a jeden w połowie lutego. Mielczanie zwolnili więc trenera po pierwszym naprawdę słabym meczu od dwóch miesięcy, w którym jednak drużyna (niezasłużenie!) zdobyła wyjazdowy punkt.
W międzyczasie Stal była lepsza od Cracovii, Lechii, Wisły Płock, Piasta, Podbeskidzia i Wisły Kraków. W skali całego sezonu, czyli także okresu Skrzypczaka, Stal jest według punktów oczekiwanych (za portalem ekstrastats.pl) dziesiątą (!) drużyną ligi. U nikogo różnica pomiędzy tym, na co zasługuje z gry, a tym, co ma w tabeli, nie jest wyraźniejsza. To oznacza, że nikt nie miał w tym sezonie więcej pecha. Gdyby Stal w ostatnich siedmiu kolejkach utrzymała poziom gry z czasów Ojrzyńskiego, jest bardzo prawdopodobne, że w końcu zaczęłaby lepiej punktować. Zresztą już przeciwko Warcie było widać tego zapowiedź: szczęśliwe zdobycie punktu. Największą szansą Włodzimierza Gąsiora na utrzymanie w lidze nie jest zmienianie czegoś na siłę, lecz granie tak samo, jak grali za jego poprzednika. W takim razie jednak po co było zmieniać trenera?
RZĄDY MASZYNY LOSUJĄCEJ
Można było oczywiście i tak zwolnić Ojrzyńskiego i powiedzieć, że nie może się na niego patrzeć albo nie da się z nim dogadać. Jednak merytorycznych przesłanek, by go zwolnić, nie było, choć prezes bardzo chciał tę decyzję racjonalizować. Miał Ojrzyński zdobywać więcej punktów niż wcześniej i zdobywał. Miał poprawić grę i poprawił. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że drużyna, która na przestrzeni następnych siedmiu kolejek dalej stwarzałaby tyle sytuacji, ile Stal Ojrzyńskiego, pozostałaby w lidze. Oczywiście, że pewności nie ma. Przy rzucaniu kostką nigdy nie ma pewności. Ale paradoks futbolu polega na tym, że ci, którzy najzacieklej negują rolę przypadku, w rzeczywistości to właśnie jemu oddają władanie klubem. Dopiero uznanie, że wpływ na niektóre wyniki miało szczęście lub pech i pokorne pochylenie przed tym głowy, pozwala stopniowo minimalizować ich rolę.