Od fristajlu na WBW do Netflixa. Jak Muflon został wziętym scenarzystą?

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
1670
Fot. Netflix, materiały prasowe

Z bitwy w Płocku na plan serialu Netlixa? To nie polska 8. mila, a historia ciekawej kariery czołowego fristajlowca. Przyglądamy się, jak Muflon wkroczył do świata filmów i seriali.

Najbardziej leniwy raper w przemyśle? Niech będzie. Jeśli weźmiemy pod uwagę czasy pofristajlowe, można wydać taką ocenę. To jednak nie redakcyjna opinia. To autoprezentacja samego zainteresowanego. Tak bowiem Muflon streszczał swoją karierę w 2014 roku w jednym z wersów nagranych w ramach Hot16Challange. Było to trzy lata po tym, jak ostatni raz zajął wysoką lokatę na dużym turnieju fristajlowym. Konkretnie: trzecie miejsce na podium Bitwy o Mokotów. Pamiętajmy jednak, że był w tej dziedzinie niezrównany. Przyzwyczaił publikę do zwycięstw – zwłaszcza w czasach największej świetności.

Jego szesnastka sprzed ponad dziewięciu lat okazała się tak naprawdę tylko niespodzianką dla dawnych fanów. Przypomnijmy, że Muflon przed jej publikacją był przez długi okres praktycznie nieobecny w branży. Jego powrót za mikrofon nie zwiastował jednak większych muzycznych ruchów. Potem usłyszeliśmy go już w zasadzie tylko podczas kolejnej, pandemicznej edycji Hot16Challange.

Ale ów fristajlowiec nie porzucił tak naprawdę szeroko pojętej sztuki i działki kreatywnej. Ba. Powrócił niedawno z przytupem – choć już bez ksywy. Jako Jakub Rużyłło jawi się bowiem dziś coraz bardziej rozpoznawalnym scenarzystą polskich hitów kinowych i streamingowych. W ostatnim czasie spod jego pióra wychodziły naprawdę głośne, wyczekiwane i przede wszystkim szeroko dyskutowane tytuły. Sexify, Kryptonim Polska, The Office PL czy wreszcie 1670 – to najważniejsze pozycje z tej listy. Jako że ta ostatnia wciąż wzbudza ogromne emocje, warto wykorzystać tę sytuację, by przybliżyć zaskakującą karierę Kuby. Tym bardziej, że Wikipedia nie poświęca nawet zdania jego pozarapowej działalności. Sprawdźmy więc, co działo się przez te wszystkie lata z Muflonem. I jak to się stało, że po czasie milczenia objawił się nam jako zdolny twórca z branży Aarona Sorkina i Charliego Kaufmana.

Szybki start, a potem finisz

Rużyłło rezygnację z wydawania muzyki zrzucał m.in. na karb braku pewności siebie. Za to ogromną pewnością wykazywał się w wieku młodzieńczym. Tak ogromną, że – jak przyznawał w rozmowie dla podcastu Samiec Beta – dziś takiej odwagi w wystąpieniach publicznych by w sobie nie znalazł. Pierwszą fristajlową bitwę rozegrał przed publicznością już jako 16-latek. O tej sytuacji opowiadał z kolei wywiadzie u stand-upera Antoniego Syrka-Dąbrowskiego. W nieistniejącym już klubie Przestrzeń Graffenberga na warszawskiej Woli młodziutki i zestresowany Muflon pojawił się z dwiema koleżankami. Ostatecznie na scenie próbował zmierzyć się z tematem pt. męska dzi*ka, oczywiście jeszcze bez większych sukcesów. Na te jednak długo nie czekał. Nim skończył osiemnastkę, walczył już o pozycję lidera w Giżycku podczas Bitwy na Mazury Hip-Hop Festiwal, zajmując drugie miejsce. W kolejnym roku, już jako pełnoletni gracz, wygrał pierwszą bitwę w Warszawie.

To nie jest punch, tylko z głowy / Ja już jestem na giełdzie raperów wartościowych – rzuca na jednym ze swoich bitewnych highlightów do Białasa młody Kuba. I miał rację, bo w najbardziej aktywnych latach 2006-09 Muflon zgarniał tytuł za tytułem, przemierzając całą Polskę. Może zabrzmi to boomersko, ale oglądając tamte fristajle z pozycji słuchacza przesiąkniętego współczesnym rapem – rapem, który przenosi akcenty z błyskotliwych gier słownych w kierunku emocji i muzykalności – pomysłowość nasto- czy dwudziestoletniego Rużyłły wypluwającego spontanicznie gry słowne robi dziś duże wrażenie. Rap się jednak zmienił, ale to nic złego. Niestety Muflon – w przeciwieństwie do jego ówczesnych bitewnych rywali pokroju Solara czy Białasa – nie znalazł sobie na niej miejsca.

Jak już wcześniej zaspoilowałem – próżno szukać pełnoprawnych albumów w dyskografii tego twórcy. Znajdziemy za tp gościnne udziały, jak np. na projekcie ALOHA 40%, którego pomysłodawcą był Proceente, czy EP-kę Napisy końcowe. Szkoda, bo okazyjne nawijki Muflona z gorących szesnastek udowadniają, że raper sprawdziłby się na przesiąkniętych soulowymi samplami bitach. Czy miał jeszcze jakiś wkład w kulturę muzyczną? W rozmowach wspominał, że był jednym z entuzjastów twórczości Maty na jej wczesnym etapie. Konkretnie na wysokości singla Biblioteka Trap. I że polecił SBM-owi podpisanie młodego Matczaka. No i prowadził audycje – Tony z betonu w radiowej Trójce czy Rap sesję w Radiu Kampus.

Pokerzysta, copywriter i wreszcie screenwriter

Co zaskakujące, gdy fristajl w jego przypadku zaczął schodzić na boczne tory, rozpoczął karierę profesjonalnego pokerzysty online. Choć zajęcie przynosiło mu stałe dochody, ze względu na trudną specyfikę kariery w grach hazardowych (jak przedstawiał tę wizję u Syrka-Dąbrowskiego – szybkie zarabianie pieniędzy w młodym wieku, a potem inwestowanie ich) porzucił je. I wkrótce odnalazł się w pracy dla agencji reklamowej, gdzie był copywriterem. Stykając się później ze światem reklamy, łapał różne komercyjne zlecenia. Najbardziej przypałowe? To próba wciągnięcia go do fristajlu dla sieci komórkowej w centrum handlowym.

Jak wspominał w przytaczanym już odcinku Samca Beta, droga życiowa od rapera do scenarzysty przebiegała u niego w trybie: od projektu do projektu. Trochę pomogła mu zbudowana sieć kontaktów. Gdy osobiście zapytałem Muflona o kulisy przejścia z etapu pisania wersów do dłuższych form, Kuba ze szczerością odpowiedział, że nie kryje się za tym żadna ciekawa historia.

Chciałbym uzupełnić tę drogę o ciekawe backstory, ale z mojego punktu widzenia to wygląda tak: kiedyś nieźle fristajlowalem, a teraz piszę scenariusze. Nie było ani etapów pośrednich, ani wniosków ze świata bitew, które przekułem w scenariuszowy „kunszt” – mówi mi Rużyłło. – We fristjalu było słowo i tu jest słowo, wiadomo. Wtedy próbowałem wymyślać śmieszne rzeczy, teraz też próbuję. Ale żadnego adaptowania technik z rapu nie było – dodaje. Przy okazji podkreśla, że choć we fristajlu sięgał po żonglerkę frazeologizmami i gry słowne – w komedii żart słowny kręci go najmniej. Dużo bardziej jara go absurd i krindż wynikający z różnych sytuacji.

Pierwszym głośnym osiągiem, jeśli chodzi o CV scenarzysty, okazał się dla Rużyłły angaż w SNL Polska. Jako specjalista od punchy miał okazję wykazać się przed starszą widownią. Zaangażowany w gorączkowe prace nad scenariuszami do odcinków nadawanych tydzień w tydzień na żywo przyznawał w wywiadach, że projekt okazał się dla niego świetną lekcją. Mimo że rodzima wersja Saturday Night Live zakończyła się po jednym, 15-odcinkowym sezonie, dla Rużyłły otworzyła nowe zawodowe ścieżki.

Netfliksowy serial Sexify, dla którego Kuba współtworzył scenariusze od drugiego sezonu, zwrócił uwagę mediów i krytyków jako polska odpowiedź na Sex Education. I ożywił dyskusję na temat tego, czy Polacy potrafią opowiadać historie o seksualności. Ale trudniejszą i zarazem większą rolę Rużyłło pełnił w czasie tworzenia polskiej wersji The Office, dla której scenariusze przygotowywał z Łukaszem Sychowiczem i Mateuszem Zimnowodzkim. Ów kultowy format, którego fani od początku spoglądali na rodzime plany adaptacji ze sceptycyzmem i wysokimi oczekiwaniami, nie był łatwym wyzwaniem. Choć pierwszy sezon oceniano różnie – a na łamach mewonce nawet miażdżono – polskie Biuro doczekało się już trzeciego sezonu. I można spokojnie stwierdzić, że przy trzecim zyskuje coraz większą liczbę fanów.

Gdy po tym epizodzie przejdziemy do kolejnej pozycji z CV, dotrzemy w końcu do 1670. Nowego polskiego serialu dla Netflixa, który kontynuuje office’ową konwencję mockumentary. Ale osadza ją w XVII wieku. I myślę, że na ten moment można uznać tę produkcje za opus magnum działalności Muflona-scenarzysty.

Można być wielkomiejskim millenialsem

To on wymyślił całą koncepcję, która, trzeba przyznać, jest po prostu samograjem. W historii pisanej przez Rużyłłę dokonana zostaje demitologizacja szlachty. W malowniczych, ale i ukazujących nędzę ujęciach znajdziemy dziesiątki zgrabnych, choć bezpośrednich nawiązań do współczesności. Dodatkowo twórca wplótł w fabułę refleksje znane z książek Andrzeja Ledera, Adama Leszczyńskiego czy Joanny Kuciel-Frydryszak. Mam na myśli te odnoszące się do faktu, jak bardzo niewolniczym i wstecznym systemem jawiła się pańszczyzna oraz utrwalana przez nią struktura władzy. I tym samym wprowadził do mainstreamu po raz pierwszy temat mielony w ostatnim czasie przez inteligencję. Rozsierdzając zarazem tych, co wciąż spragnieni są epopei historycznych budujących mit wielkiej Polski. Choć i zalazł za skórę także niektórym obserwatorom humoru.

Czyli komu? Przykładowo – w jednym z facebookowych wpisów na temat 1670 dziennikarz Kamil Fejfer zarzucał twórcom zbyt oczywiste klisze z millenialskich memów w stylu fanpejdża Make Life Harder. Zapytałem zatem Rużyłłę, jak odnosi się do tego typu zarzutów.

Słuchaj, no nie będę pierd*lił, że nie jestem, kim jestem. A faktycznie – czy chcę, czy nie, jestem „wielkomiejskim millenialsem”. Tak na mnie ludzie wołają na ulicy, i to będzie wychodzić w moim pisaniu – wykłada karty na stół Muflon. Jednocześnie zwraca uwagę na pojemność polityczną i kulturową stworzonego przez siebie konceptu-satyry. – W sarmatach odbijają się postawy zarówno konserwatywno-bogoojczyźniane, jak i neoliberalne, które kojarzymy z drugą stroną naszej współczesnej barykady. Dlatego chciałem, żeby Jan Paweł (główny bohater 1670 – przyp. red.) był postacią ulepioną z obu tych typów. A tak naprawdę to chciałem, żeby po prostu nawijał monologi o lisie gadającym z krukiem – puentuje Rużyłło.

Kluczowego dla tego twórcy jest jednak to, że debata wokół produkcji się kręci, a on śledzi ją z dużym zainteresowaniem. Jaram się, że ludziom chce się dyskutować o naszym serialu. Choć naszym celem ostatecznym było rozbawienie ludzi teściem zapierd*lajacym zamiast konia po polu, a nie mówienie prawdy o Polsce – podkreśla. Co do powinowactwa z klimatem żartów Make Life Harder – chwali ten projekt, ale głównie za czasy, gdy pojawiały się na nim wpisy. I raczej nie śledzi na co dzień postowanej przez MLH kaskady memów. Uważam, że ich teksty były zajebiste, i mam nadzieję, że coś jeszcze kiedyś w tej formie zrobią – dodaje.

Od Borata do Nathana

Co zatem w największym stopniu wpłynęło na komediowy gust Kuby? Mój humor ukształtowała przede wszystkim mockumentalna fala początku tego wieku, czyli brytyjskie oraz amerykańskieThe Office” – mówi, zgodnie z przewidywaniami, Rużyłło. Ale wspomina także o innych mockumentach. Na przykład o filmowej, czyli pierwotnej wersji Co robimy w ukryciu (What We Do in the Shadows) czy o serialu Nathan For You. Nietrudno dostrzec, że zarówno „Biuro”, jak i film Taika Waititi i Jemaine Celementa to – obok serialu Norsemen” – główne inspiracje dla1670” – dodaje. Wspomina również, że na etapie produkcji zorientował się, że grany przez Bartosza Topę Jan Paweł, ma w sobie coś z Borata. To, za czym Rużyłło z kolei nie przepada, to klasyczne multi-camera sitcomts typu Friends. Chodzi o rodzaj komedii, najczęściej ze sceną i publicznością, gdzie obraz rejestrowany jest z kilku kamer oddających różne perspektywy. Lubię, kiedy komedia boli. Lubię cynicznych bohaterów lub absurdalną głupotę – mówi scenarzysta. I do swojej top listy dorzuca Louiego, Veep i Flight of the Conchords.

Można typować, że skala dyskusji sprowokowanej przez jego najnowszy serial oraz eksplozja fanowskich wpisów zachwycających się Janem Pawłem zakotwiczy go w masowej pamięci. A tym samym zapewni mu stałe miejsce w rodzimej kulturze.

Wielu pewnie zadaje sobie pytanie, czy w świetle tych sukcesów Kuba Rużyłło myśli jeszcze o spektakularnym powrocie do rapu. W jakiejkolwiek formie. Raz na jakiś czas zapisuję sobie jakieś wersy, więc jeszcze całkiem to we mnie nie umarło – mówi raper. Ale na ten moment nie planuję – ucina nadzieję. Może gdybym na co dzień zajmował się czymś mniej kreatywnym, to fajnie by było mieć taką rapowa hobbystyczną odskocznię. Ale teraz mi tego nie brakuje – podsumowuje Rużyłło.

Czy jednak powinniśmy żałować, że Muflon porzucił swoje stare rzemiosło? Na szczęście nie. Tak naprawdę twórca ten wciąż serwuje nam swoje punchline’y, tylko w innej formie. Wypuszczane przez niego scenariusze pełne skeczy zainfekowane są przecież szkołą stand-upową, z której wywodzi się wielu jego współpracowników. I kiedy tworzy dziś teksty kultury rezonujące z taką siłą, możemy stwierdzić jedno. Setki przefristajlowanych godzin nie poszły na marne. To moment spełnienia?

Żeby powiedzieć, jak się z tym wszystkim czuję, przyjdzie jeszcze czas. Na razie jestem przytłoczony skalą reakcji na „1670”, która wzięła mnie z zaskoczenia. Jestem w zbyt dużych emocjach, żeby robić jakieś sensowne podsumowania – mówi na koniec bohater tego tekstu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.