„RRR”: szalony blockbuster z Indii, o którym zaraz będą mówili wszyscy

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
RRR / Pen Studios
RRR / Pen Studios

Ten lont płonie już od wielu miesięcy i niedługo dotrze do ładunku wybuchowego. Niektórzy zdążyli się już zorientować, że wizjoner kina z Hajdarabadu stworzył coś szczególnego. Za sprawą Oscarów może się o tym dowiedzieć zaraz pół świata.

Bollywood – w Polsce to hasło kojarzy się przede wszystkich z Shah Rukh Khanem, Czasem słońce, czasem deszcz, a ostatnio Natalią Janoszek, która po serii sukcesów w Indiach (edit: obejrzeliśmy Bollywoodzkie Zero i już nie jesteśmy tego tacy pewni) zaczęła się regularnie pojawiać w polskiej telewizji. Hindi cinema jest głównie utożsamiane z grupowymi układami choreograficznymi, nasyconymi barwami, wirującymi płatkami kwiatów i prostymi historiami o miłości. I oczywiście, filmów zawierających wszystkie wspomniane elementy jest na pęczki. Ale to wszystkie stereotypowe spojrzenie na kinematografię kraju, który liczy 1,3 miliarda mieszkańców.

Bo otwierający ten tekst termin jest z natury mylący. Z reguły utożsamia się go z przemysłem filmowym całych Indii. W rzeczywistości określa on jednak środowisko skupione przede wszystkim wokół Mumbaju – wielkie, ale będące jednak ułamkiem tego, co ma do zaoferowania drugie najliczniej zaludnione państwo świata. Żeby lepiej zrozumieć zróżnicowanie hinduskiej kultury, trzeba przyswoić sobie odrobinę informacji o skomplikowanej indyjskiej demografii. Mówimy bowiem o ludności, która używa łącznie około 415 języków. Hindi i angielski mają status specjalny – są równorzędnie używane na poziomie władzy centralnej. Ale aż 21 innych języków ma status urzędowy w poszczególnych regionach kraju. Wśród nich są m.in. bengalski, urdu, pendżabski, tamilski, używany w ceremoniach religijnych sanskryt oraz, będący obiektem szczególnego zainteresowania w tym artykule, język telugu, którym posługują się przede wszystkim mieszkańcy Andhra Pradesh i Telangany – południowych stanów Indii, które w 2014 roku zrodziły się z podziału pierwszego z nich, pierwotnie utworzonego w 1956 roku. Ruch domagający się wydzielenia oddzielnego obszaru dla Telangany to jedna z najdłużej działających inicjatyw społecznych w historii Indii. Właśnie na terenie Telangany znajduje się Hajdarabad, który po wspomnianym podziale stał się stolicą nowo powstałego stanu oraz stolicą de iure Andhra Pradesh.

W tym wielokulturowym kotle lokalnych tożsamości od wielu dekad trwa poszukiwanie własnych emblematów – wytworów kultury, które będą pełnić reprezentatywne funkcje. Kino jest jednym z najpotężniejszych narzędzi tego procesu, a Hajdarabad wyrósł na główny ośrodek Tollywood – niezwykle prężnie rozwijającej się fabryki filmowych hitów zrealizowanych w języku telugu. Mimo kilkudziesięcioletnich tradycji, to właśnie teraz najpewniej wydarza się przełomowy moment w dziejach tego przemysłu – kluczowy dla jego ekspansji poza granicami kraju. A taranem kruszącym mur międzykulturowych podziałów jest RRR – najdroższy film w historii całej indyjskiej kinematografii.

Od czasu premiery w marcu 2022 r., dzieło S. S. Rajamouliego zarobiło 12 miliardów rupii, czyli ok. 150 milionów dolarów. Przy budżecie wynoszącym ponad 5 miliardów, to naprawdę świetny wynik, który plasuje RRR w pierwszej trójce najchętniej oglądanych indyjskich filmów wszech czasów. Potencjał drzemiący w tym dziele postanowiono jednak wykorzystać także za granicą. A netfliksowa dystrybucja zapewniła tytułowi sporo szumu na całym świecie. Zdekodowanie tego fenomenu wymaga jednak rozłożenia wszystkiego na części, bo cech wyróżniających ten blockbuster jest wiele.

Rajamouli od kilkunastu lat jest niekwestionowanym królem Tollywood oraz najlepiej zarabiającym reżyserem w kraju. Jego specjalnością jest łączenie możliwie najbardziej odjechanych scen akcji z historycznym kontekstem. Dyptyk Baahubali to dla przykładu epickie fantasy osadzone w epoce starożytności, w którym główny bohater rozbija fortyfikacje i kości swoich adwersarzy przy pomocy ogromnego buzdygana i zręcznymi ruchami unika najazdów opancerzonych słoni. Obie części sagi znalazły się zresztą w piątce najbardziej kasowych produkcji w Indiach (do spółki z RRR). Eega z 2012 r. jest wprawdzie pozbawiona historycznego tła, ale za to do dziś uznawana jest za popis przepychu w wykorzystaniu efektów specjalnych. Większość akcji rozgrywa się bowiem z perspektywy protagonisty, który został zamieniony w muchę i musi sobie radzić nie tylko z pająkami, ale także pociskami z pistoletów lecących w stronę jego ukochanej. Uwierzcie, to czyste szaleństwo.

Próba streszczenia któregokolwiek z dzieł Rajamouliego wydaje się daremnym trudem. Ale cóż, warto spróbować. Ta ponad 3-godzinna epopeja to alternatywna historia dwóch prawdziwych postaci: Alluriego Sitaramy Raju oraz Komarama Bheema – autentycznych rewolucjonistów, którzy w latach 20. XX wieku aktywnie walczyli z brytyjskimi kolonizatorami i obaj zostali brutalnie zabici z rąk policjantów i wojskowych. Rajamouli rekonfiguruje jednak dobrze znane w kraju dzieje i podbarwia je stylistyką rodem z Dragon Balla. W jego wizji Raju, jeszcze jako żołnierz podporządkowany monarchii, w pojedynkę, przy użyciu gołych pięści pokonuje setki rozjuszonych protestujących. Bheem z kolei ściga się z zaprzyjaźnionym tygrysem w trakcie przemierzania swoich ukochanych, rodzinnych lasów. Żeby zwizualizować sobie odjechanie samej tej wizji, wyobraźcie sobie, że Maciej Kawulski kręci film, w którym Jacek Kuroń rzuca gromadami zomowców, a Lech Wałęsa słynny mur pokonuje 20-metrowym susem.

Rajamouli ma swoją określoną filozofię. Imponujące efekty specjalne wykorzystuje przede wszystkim, by implementować je w kontekście lokalnego kolorytu. W ten sposób, dla europejskiego lub amerykańskiego widza, sekwencje akcji zmieniają się niemal w orientalne magiczne spektakle, których próżno szukać w zachodniej kinematografii. Odświeżająca zmiana perspektywy jest zresztą odczuwalna w wielu innych aspektach RRR. Poczciwi z reguły Brytyjczycy są tu bowiem, nie bez powodu, prostolinijnymi głupkami zachłyśniętymi władzą, a – w najgorszym wypadku – krwiożerczymi maniakami, którzy przelaną krew zmywają Union Jackiem. Rajamouli nie mógł wiedzieć, że kilka miesięcy po premierze jego opus magnum umrze Elżbieta II, ale w tym kontekście widowisko to staje się też niezwykle mocnym świadectwem rasizmu, który na wiele dekad ukształtował cały naród. Jednemu stereotypowi zakorzenionemu przez Bollywood ten film się jednak nie opiera. Chodzi oczywiście o momenty, w których bohaterowie – ni stąd, ni zowąd – zaczynają tańczyć i śpiewać. Ale spokojnie, także te sekwencje są potraktowane odpowiednio grubą kreską i zapewniają totalny endorfinowy haj.

RRR można obejrzeć na Netfliksie już od kilku dobrych miesięcy. Ale jest szansa, że jego popularność na szeroko pojętym Zachodzie dopiero wybuchnie. A to przede wszystkim za sprawą sezonu nagród filmowych. Na niedawnych Złotych Globach, dzieło Rajamouliego zdobyło bowiem nominację dla najlepszej produkcji nieanglojęzycznej, ostatecznie przegrywając jednak z Argentyna, 1985. Ale twórcy wrócili do domu ze statuetką za najlepszą piosenkę. Kompozytor M. M. Keeravani odebrał glob za najlepszą piosenkę oryginalną. Jego Naatu Naatu pokonało propozycje Rihanny, Taylor Swift i Lady Gagi. Totalnie uzależniająca kompozycja autorstwa 61-latka z miasteczka Kovvur dosłownie zmiotła z planszy największe gwiazdy pop na świecie. Totalnie słusznie, bo scena, w której Raju i Bheem pokazują zadufanemu w sobie pseudo-hrabiemu na czym naprawdę polega taniec, stoi na tym samym poziomie realizacji, co szaleńcze podniebne rajdy Toma Cruise’a w Top Gun: Maverick. Odtwórcy głównych ról, N. T. Rama Rao Jr. oraz Ram Charan, pokazali w ten sposób, że posiadają kompletne aktorskie emploi – nie tylko w dziedzinie samej gry, ale także umiejętności śpiewu i, przede wszystkim, tańca.

I tu pojawia się kluczowy aspekt, który może sprawić, że prawdziwa mania na RRR jest jeszcze przed nami. Po Złotych Globach kompozycja Keeravaniego zdaje się mieć zagwarantowane miejsce pośród nominowanych do Oscara w tej samej kategorii (a niektórzy eksperci nadal prognozują, że i sam film ma szansę na znalezienie się w stawce ubiegających się o tytuł najlepszego filmu). Niezależnie od potencjału na zwycięstwo, byłoby to równoznaczne z zaproszeniem do odegrania utworu na żywo na scenie. A jeśli Charan i Rao Jr. będą w stanie zreplikować na żywo choć ułamek z tej brawurowej choreografii, to może wyniknąć z tego prawdziwy viral. Ten układ nie będzie raczej masowo odtwarzany na TikToku (bo można przypuszczać, że jego opanowanie wymaga wielu dni przygotowań), ale ma szansę zakorzenić się w memosferze i napędzić flagowej produkcji Tollywood legiony nowych widzów i widzek.

To na razie science fiction, ale za dwa miesiące z hakiem może stać się rzeczywistością. RRR jest wystarczająco szalone, by przyciągnąć złaknionych nowych doznań filmowych nerdów, ale także casualową publiczność, która lubi gdy na ekranie coś się dzieje. A ponieważ przy okazji jest w stanie, nie zatracając przy tym rozrywkowych walorów, pokazać inną perspektywę na – rzadko współcześnie omawiany – mroczny kawałek historii, to może także okazać się przełomowe na płaszczyźnie kulturotwórczej. Wszystko wskazuje na to, że to po prostu świetnie wydane 12 miliardów rupii i świetnie spędzone 3 godziny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W muzycznym świecie szuka ciekawych dźwięków, ale też wyróżniających się idei – niezależnie od gatunku. Bo najważniejszy jest dla niego ludzki aspekt sztuki. Zajmuje się także kulturą internetu i zajawkami, które można określić jako nerdowskie. Wcześniej jego teksty publikowały m.in. „Aktivist”, „K Mag”, Poptown czy „Art & Business”.
Komentarze 0