Ten ranking nie tyle oddzieli chłopców od mężczyzn, ile czytających wstępy artykułów od tych nieczytających.
Jesteśmy naprawdę ciekawi, ile komentarzy typu: gdzie są Gwiezdne Wojny i Łowca androidów? pojawi się pod nim na facebooku. Bo faktycznie, nie będzie w nim Star Warsów. Ani Blade Runnera. Ani żadnej części Obcego i Matrixa. Ani Interstellar, ani masy innych powszechnie znanych filmów sci-fi, które nierzadko weszły już do kanonu. Dlaczego? Zdecydowaliśmy się na to z dwóch powodów.
1. Bo i tak wszyscy je widzieliśmy, więc jaki jest sens robienia tak oczywistego rankingu?
2. Bo wolimy podsunąć wam mniej znane albo starsze filmy, których być może nie znacie
I tyle w temacie. Prezentujemy wam 10 bardzo dobrych, mocno nieoczywistych tytułów sci-fi, w większości niskobudżetowych, bez efektów specjalnych, za to z niesamowitym klimatem. Poetycki klasyk, hit ery VHS, indie-laureat Sundance - przekrój naszych typów jest bardzo szeroki. Łączy je gatunek i jakość.
Piąty element (1997)
Lata 90. to był dobry okres dla Luca Bessona - najpierw futurystyczna Nikita, potem Leon Zawodowiec i wreszcie Piąty element, dziwaczna space opera, która zarówno ma swoich szalikowców, jak i hejterów. Nic dziwnego, bo to film mocno... odczepiony? Wystarczy wspomnieć, że akcja zaczyna się w 1914 roku w Egipcie, gdzie pojawiają się niejacy Mondoshawanowie, sprawujący opiekę nad czterema żywiołami, a następnie wjeżdżamy 300 lat w przeszłość i podążamy za seksownym, rudowłosym klonem, który przez przypadek wpadł Bruce'owi Willisowi do taksówki. Piąty element jest oparty na podobnym patencie, co Matrix - wybraniec, a konkretnie wybranka, która może uratować świat - ale mniej cyberpunkowy, a znacznie bardziej ekscentryczny, zwłaszcza wizualnie.
Moon (2009)
Moon bardzo szybko znikł z naszych ekranów, a szkoda, bo to jeden z najciekawszych tytułów sci-fi ostatnich lat. Jego główny bohater, Sam, pracuje samotnie na Księżycu, gdzie nadzoruje ekstrakcję helu potrzebnego do wytwarzania energii na Ziemi. Na kilkanaście dni przed zakończeniem kontraktu i powrotem na swoją planetę zaczynają nękać go halucynacje. Hołd złożony klasyce sci-fi (a konkretnie 2001: Odysei kosmicznej) i bardzo dobry film o problemie samotności, także tej poza naszym światem. Za kamerą syn Davida Bowie'ego Duncan Jones, przed nią tylko jeden aktor (jeśli nie liczyć głosu Kevina Spaceya), Sam Rockwell.
Donnie Darko (2001)
Bardzo niedoceniony w momencie premiery film, który łączy w sobie kilka tematów: fantastycznonaukową opowieść o podróżach w czasie, portret amerykańskiej prowincji, na której pod fasadą spokoju dzieją się niewytłumaczalne zjawiska (trochę jak w Miasteczku Twin Peaks) i historię dojrzewania nadwrażliwego nastolatka - gra go Jake Gyllenhall. To ostatnie jest chyba w Donniem Darko najważniejsze; reżyser Richard Kelly bardzo sugestywnie pokazał życiowy dramat chłopaka, który jest inny i mocno z tego powodu cierpi. Dlatego chociaż faktycznie Donnie Darko po premierze przeszedł bez echa, z czasem stał się filmem kultowym dla masy dzieciaków, które uważały, że świat ich nie rozumie.
Cube (1997)
Niskobudżetowy przebój lat 90. - jak za garstkę dolarów nakręcić film, jeśli ma się do dyspozycji tylko stary magazyn przy torach kolejowych (podobno przy każdym przejeździe pociągu tytułowym sześcianem tak trzęsło, że ekipa musiała przerywać realizację)? Liczy się pomysł, a ten jest w Cube przedni. Mamy bowiem grupę ludzi, która nagle budzi się w najeżonym pułapkami sześcianie. Każdy z nich, jak okazuje się po czasie, dysponuje pewnymi umiejętnościami, które pozwolą reszcie wydostać się z pułapki. Ale i każdy gra też na siebie, chcąc za wszelką cenę przetrwać, dlatego Cube przy całej swojej otoczce jest filmem mocno egzystencjalnym. Ogląda się to świetnie, ale pod żadnym pozorem nie ruszajcie kolejnych części, które są strasznie słabe.
2001: Odyseja kosmiczna (1968)
To absolutny klasyk, którego teoretycznie mogliśmy pominąć, ale jednak uznaliśmy, że być może nie wszyscy wiedzą, dlaczego warto go obejrzeć. I od razu uczulamy: jeśli szukacie szybkiej fabuły i kosmicznych walk to raczej nie tutaj. Scenariusz u Stanleya Kubricka to właściwie wizualny poemat, rozważający o kondycji duchowej człowieka w obliczu Boga, wszechświata i technologii. Tak, to faktycznie ogląda się inaczej, niż wszystko inne. Ale 2001: Odyseja kosmiczna to jeden z tych filmów, w które po prostu trzeba się zanurzyć i dać sobie chwilę na pomyślenie. Co więcej, patrzy w przyszłość bez strachu: Kubrick wierzył, że przy pomocy komputerów możemy stać się jeszcze lepszymi ludźmi, a wszechświat dopiero się zaczyna.
Ludzkie dzieci (2006)
Niesamowity film. Zaczyna się nagle, kończy się nagle, pokazując tylko wycinek z futurystycznego świata, na którym od 18 lat nie urodziło się żadne dziecko. Główny bohater ma za zadanie eskortować dziewczynę, która jest w ciąży - to musi zostać w tajemnicy, bo interesuje się nią rząd. Sci-fi bez efektów specjalnych, ale z ciekawym głosem a'propos problematyki migracji i globalnego przeludnienia. Ludzkie dzieci są także mocno otwarte na interpretacje, praktycznie nic nie wyjaśniają, wiele wątków pozostawiają niedomkniętymi. Takie kino lubimy; po co mamy wiedzieć wszystko, skoro resztę można sobie dopisać w głowie?
Ucieczka z Nowego Jorku (1981)
Oldschool z kuchni Johna Carpentera, mistrza ery kaset video i kina gatunków: to on nakręcił zarówno kamień milowy w dziejach horroru, słynne Halloween, jak i Atak na posterunek, jeden z najlepszych thrillerów wszech czasów. W Ucieczce z Nowego Jorku Carpenter kieruje się w stronę brudnego sci-fi, a jego akcja dzieje się na Manhattanie, które w filmie jest obozem - siedliskiem najgorszych złoczyńców. Kiedy przypadkowo trafia tam prezydent, szef obozu obiecuje wolność dla niejakiego Snake'a Plisskena, typa spod ciemnej gwiazdy, który ma odbić prezydenta z rąk zakapiorów. Klasyk VHS z niesamowitym, hipnotyzującym klimatem - cały czas czujemy się, jakbyśmy oglądali relację z końca świata.
Primer (2004)
Wystarczy wam wiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza - to film o zwykłych ludziach z przedmieść USA, którzy konstruują maszynę do przenoszenia się w czasie. Druga - nie chcemy ferować wyroków, ale Primer ma chyba jeden z najlepszych scenariuszy w historii kina, a już na pewno najbardziej zagmatwany. Po prostu to obejrzyjcie, nie przejmujcie się, że nic nie zrozumieliście, a następnie poszukajcie jednej z wielu interpretacji, jaką znajdziecie w sieci i odkryjcie pomału, o co chodzi w całości. Niesamowita sprawa.
Circle (2015)
Cube w wersji 2.0, tu uwięzionych osób jest aż 50, nie w sześcianie, a zwykłej hali - na ich nieszczęście wszyscy stoją w kręgu wokół laseru, który co dwie minuty zabija kolejną osobę. Brzmi strasznie głupio, ale obejrzyjcie koniecznie, bo ten film jest rewelacyjny - błyskotliwością scenariusza powala praktycznie całą konkurencję. Do ostatniej chwili nie będziecie wiedzieć, jak to się skończy, a finałowy twist sprawi, że od razu zapragniecie obejrzeć Circle ponownie.
Ex Machina (2015)
Na zakończenie trochę niedoceniony film z Alicią Vikander w roli robota, który nie jest tym, kim się wydaje. Zresztą nikt tu nie jest tym, kim się wydaje. To kolejne science fiction pełne tajemnic, ze szczególnym naciskiem na warstwę naukową tematu. Jeśli lubicie mądre filmy, w których dzieje się niewiele, a mimo tego elektryzują tak mocno, jakbyście stali pod słupem wysokiego napięcia w czasie burzy - Ex Machina jest dla was. Jeśli brakuje wam walk z najeźdźcami z kosmosu - wynudzicie się jak mopsy. Żeby nie było, że nie ostrzegaliśmy.