Takiej walki jak Barbie z Oppenheimerem już nie dostaniemy. Ale i tak trafi się moment, w którym niemal obok siebie wejdą nowe produkcje Davida Finchera, Ridleya Scotta i Martina Scorsesego. Bardzo fajnie.
Tradycyjnie wszystko to, co najlepsze, dystrybutorzy zostawiają na koniec albo na początek roku. A przecież jest sporo tytułów z festiwalu w Cannes, które nie trafiły jeszcze do dystrybucji, będą głośne premiery z rozpoczynającego się za moment festiwalu filmowego w Wenecji, będą wreszcie te produkcje, które prawdopodobnie staną się faworytami w oscarowym wyścigu. Naprawdę będzie co oglądać, a to, że do dziesiątki nie załapały się m.in. najnowsze rzeczy od Taiki Waititiego czy Bradleya Coopera tylko o tym świadczy.
Oczywiście nie jest powiedziane, że któryś z tych filmów nie zostanie przesunięty na kolejny rok, jak w przypadku drugiej części Diuny. Albo innych filmów i seriali, o czym pisaliśmy tutaj. Ale generalnie – tak to będzie mniej więcej wyglądać. Kolejność oczywiście subiektywna, bo i jaka miałaby być.
„Poprzednie życie”, reż. Celine Song
Pół roku temu A24 rozbili oscarowy bank Wszystko wszędzie naraz – kinem niezależnym z imigranckim rysem, które wywraca do góry nogami dobrze znaną konwencję. I dokładnie tak samo można opisać ich kolejną produkcję, którą już teraz typuje się jako czarnego konia wyścigu po statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej. Poprzednie życie to komedia romantyczna, ale taka bardziej w duchu Before Sunset. O tym, że nie warto cofać się w przeszłość i zastanawiać: a co by było, gdyby..., bo przecież życie jest jak pudełko czekoladek. O miłosnym trójkącie, który wydarzył się także w życiu debiutującej reżyserki Celine Song. O tożsamości, przywiązaniu do konkretnych miejsc i uczuciu przez internet. Ten film zasłużył na swój hype, ostatnie sceny zapierają dech w piersiach – ekscytuje się krytyczka magazynu Sydney Morning Herald. To może być jedna z tych bardziej żywotnych premier jesieni, które ludzie polecają sobie po seansach.
data premiery: 13 października (Polska)
„Kolor purpury”, reż. Blitz Bazawule
Najpierw była nagrodzona Pulitzerem książka autorstwa Alice Walker. Potem – film Stevena Spielberga, swoją drogą największy przegrany w historii Oscarów: 11 nominacji, zero statuetek. Jeszcze później broadwayowski musical, a ten nowy Kolor Purpury będzie właśnie adaptacją spektaklu teatralnego. I filmem muzycznym, natomiast ostatnie West Side Story pokazało, że nie ma co się krzywić na samo hasło musical. Czy tutaj będzie podobnie? Historię życia prostej kobiety z amerykańskiego Południa, bitej najpierw przez ojca, a później przez męża, na duży ekran przeniósł Blitz Bazawule – mocno ciekawa postać; ghański raper i reżyser, współpracujący m.in. z Beyoncé przy Black Is King. W rolach głównych Fantasia Barrino i Danielle Brooks, gwiazdy teatralnej wersji Koloru purpury, oraz m.in. Halle Bailey, H.E.R., Ciara i Jon Batiste. Niby remake i tak dalej, ale może być ciekawie.
data premiery: 20 grudnia (USA, polska data nieznana)
„May December”, reż. Todd Haynes
Geena Davis i Susan Sarandon w Thelmie i Louise. Bette Davis i Joan Crawford w Co się zdarzyło Baby Jane. A teraz Natalie Portman i Julianne Moore w May December? Może i twórcy filmu życzyliby sobie, żeby ta para trafiła do kanonu największych kobiecych pojedynków aktorskich ever, natomiast po pokazach na festiwalu w Cannes recenzje były dość zróżnicowane. Te na plus chwaliły May December za umiejętne budowanie napięcia. Te na minus krytykowały za cringe. I słówko o fabule, bo przynajmniej na papierze zapowiada się dobrze: hollywoodzka gwiazda przybywa do domu pewnej kobiety, która lata temu została skazana przez opinię publiczną za romans z trzynastolatkiem. Powód? Ta pierwsza ma grać tę drugą w filmie o wspomnianym skandalu. A potem atmosfera robi się coraz bardziej gęsta.
data premiery: 17 listopada wybrane kina, 1 grudnia Netflix (USA, polskie daty nieznane)
„Wonka”, reż. Paul King
Znowu musical i znowu świat, który gdzieś kiedyś już się przez kina przewinął – Wonka jest prequelem filmu Willy Wonka i Fabryka Czekolady z roku 1971. Tak, tego, w którym wystąpił Gene Wilder, stając się potem mimowolnie jednym z największych memuchów w historii internetu.
Zanim Willy Wonka założył swoją słynną fabrykę, przeżył sporo konkretnych przygód, na przykład tych z udziałem Oompa-Loompasów. Wszystkie poznamy w filmie, gdzie w roli Willy'ego wcielił się Timothee Chalamet, a obok niego śmietanka brytyjskiego kina: Sally Hawkins, Rowan Atkinson, Matt Luces i Hugh Grant. Ciekawe, na ile będzie to tak samo psychodeliczne jak stara wersja? Zresztą to nie jedyna głośna adaptacja powieści Roalda Dahla tej jesieni. Na Netfliksa trafi też krótkometrażowy film Wesa Andersona Zdumiewająca historia Henry'ego Sugara, również na bazie Dahla.
data premiery: 14 grudnia (Polska)
„Biedne istoty”, reż. Yorgos Lanthimos
Naczelny psuja dobrego nastroju po kilku latach przerwy przedstawia swój kolejny film. Nie żartujemy – kino Yorgosa Lanthimosa jest jak kamyk w bucie: niby wszystko na ekranie jest w ramach konkretnej konwencji, ale jednak coś uwiera i nie daje spokoju. Oczywiście mówimy tu o jego produkcjach anglojęzycznych (m.in. Lobster, Faworyta); kiedy Lanthimos kręcił w rodzinnej Grecji, to już odpalał na całego.
Tu też będzie niepokojąco, bo Biedne istoty opowiadają o samobójczyni, która... wraca do życia, ale z mózgiem nienarodzonego dziecka. Proces poznawania świata, odkrywania siebie i swojej seksualności – wszystko przed nią. W roli głównej Emma Stone, a obok niej na ekranie Mark Ruffalo, Willem Dafoe i Margaret Qualley. W rozmowie z magazynem Empire Lanthimos przyznał, że postać Stone jest tak dziwna, że czasem miał wrażenie tracenia nad nią kontroli, nawet pomimo tego, że to on jest jej twórcą. A jak facet, który zrobił Kła i Lobstera, mówi o tym, że jest zbyt dziwnie – to jest zbyt dziwnie.
data premiery: 8 grudnia (Polska)
„Priscilla”, reż. Sofia Coppola
Fani Elvisa Presleya krytykują Priscillę za to, że Sofia Coppola podpięła się pod sukces Elvisa z Austinem Butlerem. Filmu co prawda jeszcze nie widzieli. Zjechali też pierwszy trailer. Ale... czy jest za co? To przecież esencja Sofii Coppoli: wysmakowane ujęcia, dekadencki klimat i jakiś Indie utwór w tle, w tym przypadku – How You Satisfy Me mocno zapomnianego już zespołu Spectrum.
Związek Elvisa z Priscillą Presley był kontrowersyjny od samego początku, skoro król rock'n'rolla poznał swoją przyszłą żonę, gdy ta miała 14 lat i była jego fanką. Małżeństwem byli tylko przez parę lat, ale Priscilla nigdy nie porzuciła nazwiska męża, a po śmierci Elvisa zajmowała się jego spuścizną. I nadal to robi – dziś jest stateczną, blisko 80-letnią panią, która najpierw pozwoliła na napisanie biograficznej książki Elvis and me, a potem na zrobienie filmu na jej bazie. Młoda dziewczyna w trybikach drapieżnego showbiznesu? Idealny temat dla Sofii Coppoli. Aczkolwiek wypada pamiętać, że w ostatnich latach reżyserka bywała nierówna.
data premiery: 27 października (USA, polska data nieznana)
„Ferrari”, reż. Michael Mann
Tak wyszło, że na 5., 4. i 3. miejscu zestawienia lądują biografie. A ta jest szczególnie wyczekiwana... przez jej reżysera. Dość powiedzieć, że pierwsze prace nad scenariuszem powstały na początku lat 90. A marką Ferrari Michael Mann zainteresował się jeszcze dużo wcześniej, gdy jako młody chłopak zobaczył na własne oczy model 275. Podobno była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Aczkolwiek na ekranie nie będzie tylko wyścigów, bo Manna, człowieka, który dał nam m.in. Gorączkę i Policjantów z Miami, interesuje przede wszystkim postać Enzo Ferrariego, twórcy brandu. Zwłaszcza że początki firmy były ciężkie, Ferrari znajdował się na skraju bankructwa, w dodatku do ogółu zniszczenia doszły dramaty rodzinne. Ciekawe, jak tę paletę emocji odmaluje na ekranie wcielający się w rolę Ferrariego Adam Driver. W jednym z wywiadów Michael Mann wspominał, że od potencjalnego kasowego sukcesu filmu zależy to, czy dostanie od producentów zielone światło na realizację drugiej części Gorączki. Choćby dlatego idźcie do kina.
data premiery: 25 grudnia (USA, polska data nieznana)
„Napoleon”, reż. Ridley Scott
Jak już Ridley Scott porównuje swojego Napoleona do Hitlera i Stalina, to znaczy, że nie będzie lukru. Według reżysera była to postać pełna sprzeczności – w wielu momentach życia zwyczajnie zła, a jednocześnie bardzo odważna, robiące wielkie rzeczy. Będą bitwy. Będzie wątek romansu z ukochaną Józefiną. Będzie głęboki portret psychologiczny. I będzie Joaquin Phoenix w roli tytułowej, podobno aktywnie uczestniczący w tworzeniu scenariusza i zarzekający się, że chce uniknąć tradycyjnej biografii jak ognia.
Historia Napoleona była projektem życia Stanleya Kubricka, ale reżyserowi nigdy nie udało się go zrealizować. Dziś nazywany jest najlepszym filmem spośród tych, które nigdy nie powstały, co więcej, o kubrickowskim Napoleonie powstała nawet osobna książka. Już samo to, że temat powrócił i że Ridley Scott dociągnął go do końca, ekscytuje. Ale są i wątpliwości, bo Scott kręci ostatnio bardzo w kratkę, chociaż imponujące jest to, że reżyser ma 86 lat i dalej nie zwalnia. Jeśli – według krajowych zasad – przyjąć, że na emeryturę mężczyzna może iść po 67. roku życia, to już emerytowany Scott zdołał wpuścić do kin aż 13 filmów. Ten będzie 14.
data premiery: 24 listopada (Polska)
„Czas krwawego Księżyca”, reż. Martin Scorsese
Film opowiada historię, która rozgrywała się w Oklahomie w latach 20. minionego wieku. W dziwnych okolicznościach zaczynają ginąć kolejni Indianie ze szczepu Osagów, zwani najbogatszymi Indianami Ameryki, bo na terenach ich rezerwatu znajdują się złoża ropy naftowej. Kto za tym stoi?
Scorsese na wielu polach czerpie ze swojego dziedzictwa, ale przede wszystkim opowiada jak fachura. Doskonale poprowadził aktorów, perfekcyjnie – mimo kilku dłużyzn – wykorzystuje blisko czterogodzinny metraż, dba o odpowiednie tempo. Niewątpliwie cieszy go sama możliwość robienia kina, ale czuć w tym również autentyczną potrzebę, by wstawić się w sprawie Osagów i rozprawić z problemem konfliktów na tle rasowym. Najbardziej godne podziwu jest to, że Scorsese nie robi z siebie ostoi sprawiedliwości, wręcz przeciwnie – sam bije się w pierś, podkreślając, że nie jest mu najwygodniej opowiadać o zbrodni popełnionej na Osagach z pozycji białego człowieka – zachwycał się nasz współpracownik Mateusz Demski, który widział już film na festiwalu w Cannes. Coś jeszcze? Będzie to pierwsze spotkanie Roberta De Niro i Leonardo Di Caprio na planie u Scorsesego.
data premiery: 20 października (Polska)
„Zabójca”, reż. David Fincher
Tak jak Martin Scorsese urodził się po to, żeby robić kino o gangsterach włoskiego pochodzenia, tak Bóg dał światu Davida Finchera, żby ten brał się za psychologię seryjnych morderców. Albo morderców jako takich. Film The Killer powstał na bazie francuskiej powieści graficznej Alexisa Nolenta i Luca Jacamona. Główny bohater – tytułowy zabójca, żyje w świecie, w którym zatarła się granica pomiędzy dobrem a złem. On sam ma powoli zatracać się w meandrach własnej podświadomości i czuć, że jego robota przestała mieć sens. Brzmi jak cross thrillera i kina psychologicznego – i właśnie taki ma być ten film. Ale z nutką kryminału noir. I teraz uwaga – za scenariusz odpowiada Andrew Kevin Walker, czyli człowiek, który napisał Siedem. A w roli tytułowego killera – Michael Fassbender, który może czuć się niedoceniony. Dwie nominacje do Oscarów, trzy do Złotych Globów, cztery do nagród BAFTA, a półka z nagrodami wciąż pusta. To może teraz...?
Zresztą, w co naprawdę trudno uwierzyć, David Fincher też jeszcze nigdy nie dostał żadnego Oscara. Jak to w ogóle brzmi – David Fincher ma mniej Oscarów niż Nicolas Cage, Kobe Bryant czy Three 6 Mafia.
data premiery: 10 listopada (Polska – Netflix, w wybranych kinach film pojawi się wcześniej)
Komentarze 0