Urodziny „House of Balloons”. Przypominamy historię mixtape'u, który stworzył megagwiazdę

Zobacz również:Nagrody MTV VMA rozdane! W tym roku większość statuetek trafiła do kobiet
The-Weeknd.jpg

Kiedy jako nastolatek rzucasz szkołę i dom, wchodzisz na ostro w narkotyki, lądujesz za kratkami, a po wyjściu trafiasz za ladę do odzieżowej sieciówki, szanse na to, że staniesz się najpopularniejszym muzykiem świata są jak trafienie szóstki w LOTTO.

A jednak jemu się udało.

Chociaż nie miało prawa. Wiem, że tym wszystkim mogłem zrujnować sobie życie, a konsekwencje byłyby straszne – The Weeknd opowiadał po latach w wywiadzie dla The Guardian. Nie chciał tylko dokładnie zdradzić, dlaczego na moment znalazł się za kratami. To było jak wezwanie do drugiej szansy, żebym skupił się, skoncentrował na sobie. A wiem, że mało kto taką szansę dostaje - powiedział w tej samej rozmowie dziennikarzowi Tomowi Lamontowi.

Bo przedtem był party monsterem. Tytułowy House of Balloons istniał naprawdę, mieścił się w Toronto przy 65 Spencer Parkdale. Jakbyście kiedyś byli w pobliżu – zajrzyjcie. Tam nastoletni Abel Tesfaye zamieszkał wraz z grupą znajomych, wśród których znalazł się jego dobry przyjaciel LaMar Taylor, dziś dyrektor kreatywny marki XO. Przedtem wychowywały go matka i babcia. Byli ze Scarborough – tej części Toronto, która jest nieformalną, etiopską diasporą; rodzice Abla pochodzą zresztą z tego kraju. Co z ojcem? Widziałem go, kiedy miałem 6 lat, potem jak byłem 11-latkiem. Wiem, że ma nową rodzinę. Nie oceniam go ani nie osądzam. Nie był alkoholikiem, przemocowcem ani dupkiem. Po prostu go z nami nie było – mówił po latach Rolling Stone'owi.

Szybkie wyfrunięcie z rodzinnego domu podkreśla także jego pseudonim. Jak pisało L.A. Live, podobno pochodzi od słów: we left one weekend and never came back home. A jednego e brakuje z prostego powodu - w Kanadzie działał już zespół Weekend.

wknd2.jpeg

Co ciekawe, muzyczny wychów Abla nie bazuje wyłącznie na r'n'b. W drugiej połowie lat zerowych, kiedy dorastał i jak gąbka chłonął to, co najświeższe w muzyce, jego Toronto dudniło muzyką elektroniczną, wypuszczając na świat tak znanych wykonawców jak MSTRKRFT czy Crystal Castles. Electro przecinało się z coraz bardziej skręcającym w komercyjną stronę dubstepem (charakterystyczne wiertarki słychać zresztą w tytułowym numerze z pierwszego mixtape'u The Weeknd), modne dzieciaki łapały się na ostatnie fale popularności indie rocka (tylko z jego rodzinnego miasta pochodzili Metric, Broken Social Scene i Death From Above 1979), a w odmętach sieci czaiło się już nowe r'n'b, duże mroczniejsze niż jego mainstreamowy odpowiednik, który był najpopularniejszym nurtem 00's. Tacy wykonawcy jak Jeremih, Miguel czy – szczególnie! – The-Dream przecierali nową ścieżkę gatunku. R'n'b rozlewało się zwłaszcza po blogosferze, generatorze sieciowych hype'ów na to, co najnowszego w światowej muzyce. A The Weeknd nie wychodził z internetu, no, chyba że na imprezy albo do pracy w American Apparel. I czuł, że to jest ten rodzaj wrażliwości, który jest mu najbliższy.

House-Of-Balloons-1615946475.jpg

Wyprodukowany przez Tesfaye'a i pięciu innych producentów (wśród nich znaleźli się Doc McKinney i Illangelo) House of Balloons reprezentował właśnie tę nową, wychodzącą tyle z popu, ile alternatywy falę mrocznego, wielkomiejskiego r'n'b. Tekstowo to już nie tylko wątki miłosne i erotyczne, ale tożsamościowe; House of Balloons jest trochę, wzorem Untrue Buriala, podróżą przez ciemne, zapomniane przez Boga zakamarki metropolii. Z tym wiąże się bardzo ciekawa koincydencja, na którą po latach zwrócili uwagę dziennikarze. Mniej więcej w tym samym momencie, kiedy pierwszy mixtape Abla odbił się szerokim echem po internecie, w świecie analogowym sukces święcili pochodzący z kanadyjskiego Montrealu Arcade Fire, wygrywając swoimi The Suburbs Grammy za najlepszy album roku. I gdy Win Butler z zespołem definiowali zwykłą codzienność białej Kanady przedmieść, The Weeknd był głosem tamtejszych Afroamerykanów. A przecież trzeba tu dorzucić także wchodzącego do pierwszej ligi Drake'a. To na jego blogu pojawiały się kolejne numery The Weeknda, co momentalnie napędziło huragan hype'u wokół tego enigmatycznego wykonawcy. Enigmatycznego, bo o Ablu słuchacz nie wiedział nic, wielu sądziło nawet, że The Weeknd to zespół. Podobno jego współpracownicy z American Apparel słuchali tych kawałków w pracy, nie wiedząc, że ich autor stoi parę metrów dalej i składa spokojnie koszulki.

A potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Składające się na Trilogy dwa kolejne mixtape'y, które ukształtowały wczesny styl The Weeknd i wywołały gigantyczny buzz w sieci; Abel stał się pieszczochem słuchaczy i mediów. Pierwsze trasy, występy na wielkich festiwalach, chociaż akurat te nie wychodziły mu początkowo za dobrze – ci, którzy zarwali noc, chcąc obejrzeć jego gig na Coachelli 2012, coś o tym wiedzą. Blisko 100 000 sprzedanych egzemplarzy Trilogy w pierwszym tygodniu dystrybucji w USA. Potem Kiss Land, support na sześciu koncertach Justina Timberlake'a, globalna rozpoznawalność, Bella Hadid... Działo się.

Bardzo ciekawie czyta się po dekadzie pierwsze recenzje House of Balloons. Pitchfork od razu wyczuł, że jest to coś wielkiego, przyznając mixtape'owi aż 8.5/10, lekko bulwersując się treścią krążka, dość asekuracyjnie stawiając Weeknda obok miejskiej wrażliwości The XX i pisząc: choć wykreowany przez The Weeknda obraz życia nocnego nie jest takim, w jakim chcielibyście się znaleźć, to i tak nie można przestać słuchać tego albumu. Z kolei BBC równie zachowawczo pisze o powściągliwości kompozycyjnej, czujnie dobranych samplach i eleganckiej produkcji, dodając jednak, że to prawdopodobnie będzie topka wszystkich podsumowań 2011 roku. I, oczywiście, porównując Abla do The XX. Ale nie ma się co dziwić, bo nikt nie był wówczas w stanie przewidzieć, czy facet, o którym tak naprawdę niewiele wiadomo, nie stanie się sezonową efemerydą.

To w ogóle był dziwny czas w światowej muzyce, bez dominacji konkretnego nurtu. Może i czuło się, że era gitar dobiega końca (już wtedy The Suburbs nazywano ostatnim wielkim albumem rockowym; czas pokazał, że słusznie), ale bardziej stawiano na mocne przeszczepienie do mainstreamu basowej elektroniki, spoglądano w kierunku EDM-u i otrząsano się po tym, jakie spustoszenie wywołali dominujący przez upiornie długie miesiące The Black Eyed Peas. Tymczasem to ten mixtape w sporym stopniu ukonstytuował kształt muzycznego mainstreamu najbliższej dekady.

wknd.jpg

A poza tym, o czym nie mówi się i pisze w okolicznościowych wspomnieniach - w końcu dziś, 21 marca 2021 roku mija 12 lat od jego premiery - dzikie, brudne i wyuzdane House of Balloons było tym wydawnictwem, przy którym ówcześni słuchacze masowo uprawiali seks. Ktoś kiedyś powiedział w żartach, że nic w latach 70. nie zrobiło tyle dla polityki prorodzinnej, ile Angie Rolling Stonesów. Ten mixtape jest obciążony podobnym bagażem społecznym.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.