
Przez ostatnie dziesięć lat krajowa rapgra rok w rok wypluwała z siebie setki materiałów, więc siłą rzeczy niektóre z nich, przez różne okoliczności, nie doczekiwały się odpowiedniej atencji. Dziś rzucamy na nie nieco więcej światła – bo na to zasłużyły.
Jeszcze w 2010 roku rap musiał na nowo walczyć o uwagę odbiorców z powodu załamania się koniunktury. Jak się okazało, był jednak na tyle silny, że krok po kroku nie tylko odbudował pozycję i zachęcił do binge-listeningu nowych odbiorców, ale też stworzył biznes, w którym pieniądz płynie wartkim strumieniem.
I przez to żyjemy w czasach, gdy nadprodukcja wydawnictw będzie się tylko zwiększać, a pamięć o bardzo dobrych, niszowo-podziemnych projektach może zupełnie naturalnie zanikać. Niech ten tekst będzie przypomnieniem, że małe w skali całego rynku odsłony nie oznaczały, nie oznaczają i nigdy nie będą oznaczać niskiego poziomu artystycznego.
CruzZzZaspał – Sztuka Naiwna (2012)
Źródeł polskiego undergroundowo-inteligenckiego rapu należy szukać wiele lat przed premierą tego materiału, ale trzeba przyznać, że Sztuka Naiwna pozostaje jednym z ciekawszych dokonań, które się w niego wpisują. Linijki Cruza, ekspresyjnego, nieco spokenwordowo-laikowego w formie MC, lecz przy tym komunikatywnego, były jak gwoździe wbijane w samozadowolenie i kulturę sukcesu, a Zaspał brzmiał jak kontynuator Noona, tyle że eksperymentujący z różnorakimi medykamentami. Dodajmy do tego niezbyt częstą u nas, acz nienachalną lewicowość, a dostaniemy rzecz z gatunku tych unikalnych.
Duchu/PTK – Linie Lotnicze (2015)
Gdy startuje kolejna edycja Młodych Wilków Popkillera, człowiek przypomina sobie o tych graczach, dla których znalezienie się w line-upie promowanych newcomerów nie było trampoliną do wielkiego sukcesu. Taka sytuacja była udziałem chociażby Ducha, który już jako nastolatek udowadniał, że jest jednym z najbardziej eklektycznych nowych raperów. Jego szczytowym osiągnięciem pozostają Linie Lotnicze – wielowątkowa, starannie rozpisana opowieść, w której blaski i cienie emigracji to wierzchołek góry lodowej. Ukontentowany ten, kto wszedł pod powierzchnię.
HEADLINERZ – HEADBENGERZ MIXTAPE #HDBNGRZ (2015)
Można bez strachu założyć, że wspólny krążek Kaiteu, StahuStaha i Gazzy jest tym najmniej odkrytym przez ogół z całego zestawienia. Dziwna sprawa, tym bardziej, że mowa o zjawisku zupełnie osobnym i wręcz chybotliwie balansującym na granicy tego, co wypada, a co nie – a przez to intrygującym. Nigdy w historii nie pojawiła się rzecz, która scaliłaby w jedno podkarpacki pastiszowy swag, bangerowe podkłady z różnych (także brytyjskich) parafii i czasów oraz wersy tak bardzo zero-jedynkowe w odbiorze, że aż imponujące odwagą. Podpisano: posiadacz jednego ze stu egzemplarzy mixtape'u.
Igrekzet x NoTime – Sznyty Spojrzeń EP (2012)
Jedną z tajemnic polskiego rapu pozostaje to, że scena tworząca się w Bielsku-Białej nigdy nie stała się jedną z najbardziej propsowanych w tej dekadzie. Już w początkach jej działalności błyszczał tu Beeres, pierwszy raper sprawnie surfujący po nowej fali, a chwilę później objawił się również Igrekzet. Sznyty Spojrzeń były wyciągiem z etapu ciążącemu ku klasyce, a także hołdowaniu minimalizmowi na majku i komplikacjom w tekstach, które przypominały pajęczą sieć utkaną z odniesień kulturowych, środowiskowych follow-upów i metafor. Później, już przy większej liczbie słuchaczy, nastał czas około-cloudów et consortes, ale ta EP-ka nie powinna trafić do niepamięci.
Lesuaff – After party (2014)
Czy gra cierpi na jakieś wstydliwe deficyty w wachlarzu stylistycznym? Ano cierpi. Nie ma chyba ani jednej osoby, która powiedziałaby bez ironii, że w nadwiślańskiej realizacji gatunku twardo stojący na ziemi gość po czterdziestce może znaleźć tuziny twórców, z którymi łatwo będzie mu się utożsamić przez podobieństwo doświadczeń. Jednym z niewielu, którzy mogliby sobie zbić pionę z tzw. człowiekiem pracy jest raper Lesuaff. Jego After party przeszło bokiem, najpewniej dlatego, że było zbyt mało ekscytujące ze względu na mental gospodarza. Nie ma tu szaleństwa, jest za to dom, rodzina, harówa i chwile, gdy umęczony uśmiechasz się nieironicznie. Pochwała prostoty.
Ras & DJ Tort – MAUi WOW!E EP (2012)
Jeśli aktywnie śledziliście polski rap w głębokich 2010, powinniście zdawać sobie sprawę z tego, jak dużym wydarzeniem był wspólny kawałek duetu Ras x Qciek. Pewnie, był to letniak, ale dużo ważniejszy stał się fakt, że ceniony MC z Zamościa na chwilę odbił od Menta, pokazując, że współprace z innymi producentami mogą dać jego barsom nowy kolor. Ostatecznym potwierdzeniem była zielona, kuriozalnie niedoceniania EP-ka – definicja słodkiego laidbacku z gorzką nutą nostalgii, potęgowana przez bogate, patrzące w przyszłość produkcje Torta. Tak brzmi przełom lata i jesieni, gdy podczas ciepłego dnia zaczynają spadać pierwsze liście z drzew.
Tomasz Andersen – Wbrew Wskazówkom (2011)
Kiedy polscy raperzy, nawet ci najbardziej kumaci i rozpoznawalni, biorą się za koncept-albumy, najczęściej efekty trzeba skwitować zgrzytaniem zębów. Szczęśliwie możemy położyć nacisk na słowo najczęściej – bo istnieją też tak brawurowe, mające wiele tekstur materiały jak Wbrew Wskazówkom Tomasza Andersena vel Roszji. Ba, to wydawnictwo jest niczym innym niż przełożoną na muzykę powieścią prowadzącą grę ze słuchaczem, do tego operującą zawstydzająco ciekawą polszczyzną. Ponadczasowa rzecz, bez dwóch zdań.
TrooM x ka-meal – Primus Luporum (2014)
Wspominałem już w tym tekście o niesprecyzowanej niegdyś tzw. nowej fali, więc teraz pora powiedzieć o raperze, którego najpierw wyniosła ona całkiem wysoko, by po chwili, zupełnie niespodziewanie, podtopić. TrooM był bowiem w swoim czasie tym młodziakiem, na którego ruchy patrzyło się z ogromnym zainteresowaniem – tyle że premiera Primus Luporum, próbującego pogodzić stary i nowy porządek, z jakiegoś powodu nie stała się przyczynkiem do rozwinięcia skrzydeł. A to przecież album z bardzo świadomym, udziwnionym flow, nieco obłąkanymi wersami i niepokojącymi bitami. Słowem: rzeczami, które w tamtym czasie dawały ich posiadaczom możliwość robienia jeszcze większych rzeczy.
Zaburzenia – Igły (2015)
Odkrywanie po latach płyt, które jakoś nam umknęły, nie jest niczym złym – wiadomo, inaczej ten tekst nie miałby racji bytu. Promowanie tego odkrywania przez używanie ksywy znanego rapera w kontekście podobieństwa jest już gorsze, ale spróbujmy. Ci, którzy lubią Sariusa, powinni szybko zapoznać się z dokonaniami Zaburzeń, duetu tworzonego przez Tusza i Szatta. To właśnie drugi album tych gości jest rapowo-elektroniczno-poetyckim ciosem w wątrobę, serce i mózg, który wytrąca z jesieniarstwa, popychając odbiorcę w najczarniejsze odmęty duszy. Słuchacie na własną odpowiedzialność, ale przecież ból umie być paradoksalnie przyjemny.
Zero – Nascar Inn (2018)
Tak się złożyło, że ostatnim wydawnictwem tego artykułu jest rzecz świeża, zaledwie z zeszłego roku. Ujawnia ona pewną muzyczną prawdę – nawet jeśli działasz w tym momencie w znanej hybrydzie wytwórni i środowiska twórczego, a twój pseudonim nie jest dla większości anonimowy, możesz i tak wpisać się w przegapifszy. Nascar Inn Zero będzie musiało jeszcze swoje odcierpieć, bo jest zbyt awangardowe, poszukujące i przekminkowe dla większości. Najważniejsze jednak, że patyna będzie mu tylko służyć.