Za dwa miesiące odbędzie się kolejna edycja płockiego Audioriver. Jak zawsze pełna drum'n'bassu, który poza tym, że jest jednym z bardziej energetycznych gatunków w muzyce klubowej, z rapem łączy się w zaskakująco wielu miejscach.
Oparty na - rapowych w swej proweniencji - breakach basowy bękart brytyjskich sound systemów w swojej blisko 30-letniej historii nieraz flirtował z hip-hopem. Oba te nurty łączą jamajskie korzenie, podwórkowe pochodzenie, miłość do trawki i słabość do jazzowych czy funkowych sampli, ale również status MC, który podkręca publikę i odprawia całą ceremonię. I o ile drum’n’bass rozpędza się zwykle do okolic 160-180 uderzeń bębna na minutę, a staroszkolny rap snuł się w tempach 80-90 bpm’ów, to didżejska matematyka szybko pozwoliła 90'sowym turntablistom tworzyć blendy, w których hip-hopowi nawijacze wklejali się po prostu na co drugą stopę. A kiedy już było wiadomo, że to działa, to oba gatunki - które w latach 90. oba przeżywały akurat swe złote ery - zbliżyły się do siebie na tyle mocno, że topowi amerykańscy MC’s zapraszali brytyjskich junglistów, by ci remiksowali ich materiał. Podobnie wyspiarscy producenci gościli na swoich płytach mikrofonowe gwiazdy z USA, a to, co się działo od tamtej pory w Londynie i okolicach jest… tematem na zupełnie inny tekst. Bo to, że KRS-One rapował w 1997 roku na płycie Goldiego, wydaje się być dzisiaj całkiem istotnym wydarzeniem w historii angielskiego mezaliansu rapu ze sceną elektroniczną, który w końcu doprowadził do ukonstytuowania się grime’u. Podobnie jak soundtrack z drugiego Blade’a - z którego pochodzi hitowa kolaboracja Cypress Hill z Ronim Size’m, zdaje się być prawdziwym przełomem w elektronicznej muzyce rymowanej, którą dziś często trafia do pojemnego wora z napisem EDM. Dobra, ale nie wyprzedzajmy faktów.
Za to właśnie kochamy tworzenie zestawień. Nie za kliki i często trudne dylematy, co dać do naszego finalnego top 10, a co zrzucić, ale właśnie za takie perełki, na które trafiamy przeczesując internet w poszukiwaniu pasujących nam tematycznie tracków. Zanim siedliśmy bowiem do tej listy, nie mieliśmy pojęcia, że ten morderczy duet Scarface’a z Ice Cube’em dorobił się w 1995 roku oficjalnego remixu autorstwa jednego z ojców założycieli drum’n’bassu, przez lata wcześniej związanego ze środowiskiem grafficiarskim, Clifforda Josepha Price’a - lepiej znanego jako Goldie. I pomijając już fakt, że to prawdopodobnie jedna z pierwszych perkusyjno-basowych kolaboracji na linii USA-UK, to też po prostu kozacki numer z klimatycznie wykorzystanym samplem syreny ambulansu. I świetnie skontrastowanym surowym rytmem, idącym w parze z melodyjnym west-coastowym refrenem.
Kto jak nie szalony trickster mikrofonu, jeden z najbardziej wyrazistych MC's lat 90. - Bus a Bus Busta Rhymes - mógł być pionierem łączenia drum’n’bassowego rytmu z rapową nawijką? Pochodzący z jego debiutanckiego, solowego singla remix autorstwa duetu Origins Unknown - w którym swoje pierwsze producenckie szlify zbierał późniejszy gwiazdor gatunku Andy C - oparty jest co prawda jedynie na charakterystycznym refrenie i ścinkach klawiszy, ale cały wręcz tętni duszną, acz bujającą energią oryginału. I jest pierwszym kroczkiem Buściora na perkusyjno-basowych rollerach, pod które rapował - świadomie bądź nie - jeszcze nieraz.
Debiutancki krążek Kool Keitha, wydany pod aliasem Dr. Octagon, wchodzi w skład ścisłego kanonu niestroniącego od eksperymentów, undergroundowego hip-hopu lat 90. Wyprodukowany przez Dana the Automatora numer Blue Flowers jest natomiast jednym z naszych ulubionych rapowych filmów w wersji audio - niesamowicie sugestywnym, abstrakcyjnym obrazkiem myśli bodajże najbardziej schizofrenicznego MC w historii gatunku. A jeśli weźmiemy jeszcze poprawkę na jego surowe, minimalistyczne brzmienie, zupełnie nie dziwi nas fakt, że pierwszych drum’n’bassowych remixów dorobił się zaraz po swojej premierze. I o ile wersja DJ’a Hype’a jest… spoko, to rework pierwszego samuraja junglowej sceny - Photeka ociera się o geniusz. Pojedyncze uderzenia perkusji składają się na jego pełnię, a ascetycznie wykorzystywane skrecze i ścinki z dęciaków budują klimat lepiej niż niejeden big-band czy orkiestra.
Mike Gee i Afrika Baby Bam zawsze tęsknym okiem zerkali na parkiety klubów i pełnymi garściami czerpali z tanecznych, elektronicznych patentów. Byli bodajże pierwszym zespołem spoza Chicago, który nawijał pod house’owe rytmy, tworząc podwaliny tego, co w historii muzyki zapisało się jako hip-house, współpracowali swego czasu z Alexem Giffordem z Propellerheads i wielokrotnie też zapraszali do remixowania swojej twórczości takich twórców, jak Stereo MCs, The Wiseguys czy właśnie Natural Born Chillers. Znanemu głównie właśnie z przetwarzania cudzej twórczości duetowi przypadł w udziale niesamowicie wdzięczny numer - delikatny i głęboki Brain. I właśnie ten klimat udało im się zachować w swojej delikatnie pospieszającej wersji, która jest bodajże najmniej agresywnym trackiem w tym zestawieniu.
Zanim kolejny w tym zestawieniu - obok Goldiego - gigant drum’n’bassowych rytmów zaprosił Method Mana i Rahzela na drugą płytę kolektywu Reprazent, a później nagrał jeszcze hitowe collabo z Cypress Hillami, zremiksował on po numerze właśnie dla Redmana i Ticala. Mocno przybasowiony, a jednocześnie pobrzmiewający dalekimi echami jazzu, styl producencki Brytyjczyka do futurystycznego, post-apokaliptycznego kontekstu drugiego albumu najbardziej przejaranego członka Clanu pasował wręcz idealnie, a moment podbitego zimną, twardą perkusją, odliczania do Armagedonu jest jednym z naszych ulubionych spośród wszystkich wyliczanych tu numerów.
W tym samym roku, w którym zacieśnił więzi z będącym wówczas na mainstreamowym topie Method Manem, Roni Size zremiksował też bodajże największy undergroundowy rapowy szalgier rzeczonych 12 miesięcy. Nowojorski label Rawkus kontynuował właśnie swoje rozpoczęte w 1997 tour de force, a singlowy numer Pharoahe Moncha był bitewnym hymnem tegoż triumfu. Oparty na samplu ze ścieżki dźwiękowej do filmu Godzilla vs. Mothra podziemny banger aż prosił się o ciut mocniej połamany remix, a trudno było wówczas wymarzyć sobie lepszych jego autorów, niż ci dwaj Reprazent-anci Bristolu. I choć później na tej samej próbce inny przedstawiciel muzyki miejskiej stworzył kolejny podwórkowy szlagier, to Size z Die’em rozdziewiczyli go w kontekście zbasowanej elektroniki o klubowej przydatności - ale ulicznej proweniencji.
W dawnych czasach polskiego rapu szczecińska scena wydawała się być nieco bliżej Zachodu niż inni. Jej naczelna ówczesna reprezentacja - zespół SNUZ, w skład którego wchodziły m.in. takie osobistości jak Sobota, DJ Twister, znana lepiej ze swoich dokonań promotorskich Aha Tyszkiewicz i stały współpracownik Katarzyny Nosowskiej, Marcin Macuk - w 2000 roku zacieśniła więzi z mieszkającą po sąsiedzku ekipą Electric Rudeboyz, a efekt ich kolaboracji doczekał się nawet swojej części w teledysku powstałym do numeru Styl nad style.
Drugi album brytyjskiego junglisty Adama F’a, Kaos: The Anti-Acoustic Warfare wydaje się być przełomowym momentem w historii mezaliansów rapu z drum’n’bassem - zapraszając na swój krążek takich tuzów jak Redman, Guru czy LL Cool J ten podwładny Korony nagrał jeden z pierwszych w 100% hiphopowych krążków wyprodukowanych przez artystów ze światka klubowego. O ile jednak próżno na nim szukać perkusyjno-basowych rollerów, to na wydany rok później album Drum and Bass Warfare trafiły już tylko rozpędzone, nisko zawieszone hymny, za które wzięli się Roni Size, Matrix, High Contrast czy właśnie Dillinja. I choć drumy początku nowego millenium były już nieco innymi drumami, niż te z ubiegłego wieku, a światek mikrofonowy coraz tęskniej zerkał na brytyjskie parkiety, to są to jedne z ostatnich głośnych, jungle'owych remixów, jakie wypuszczali amerykańcy raperzy. W kolejnych latach częściej niż z drum’n’bassistami pracowali z twórcami nowego, pompującego house’u, dubstepu czy szeroko pojętego EDM’u.
O ile jednak Amerykanie wzięli rozbrat z drum’n’bassem, wskakując na fale kolejnych klubowych trendów, Brytyjczycy dalej dobrze pamiętają, na czym się wychowywali, chodząc w latach 90. na swoje pierwsze nielegalne rave’y. I o ile cały grime ma spory dług wdzięczności wobec jungle’owych sound systemów, to zwykle spłaca go wplatając w swoje produkcje pojedyncze perkusyjno-basowe patenty, a nie tworząc całe nowe numery czy remixy. Towarzyszący debiutanckiemu albumowi Kano rework hymnicznego numeru Reload It, którego dokonał prawdziwy gwiazdor drugiego drumowego pokolenia Lincoln Barrett - znany jako High Contrast - jest więc jednym z rzadkich przykładów takiego tracka. Egotrippingowy, buńczuczny kawałek, w którym reprezetant N.A.S.T.Y. Crew przechwala się, że to on - obok Wileya, Tinchy’ego czy D Double E - jest najczęściej przewijanym (i puszczanym powtórnie) MC na brytyjskich imprezach, właśnie w tej zbasowanej, rozpędzonej wersji na parkiety trafiał najczęściej i siał tam nie lada zamieszanie.
Choć naszym ulubionym perkusyjno-basowym szlagierem Dizzee’go jest B-side singla Holiday - morderczy, ponadgatunkowy mutant zatytułowany Live, Large N’ In Charge - to w podobnym zestawieniu musiał się znaleźć ten efekt kolaboracji Raskita z bodajże największymi współczesnymi gwiazdami d'n’b - duetem Chase and Status. I choć to, jak Saul Milton i Will Kennard obeszli się z motywem syren i klaustrofobiczną, mroczną atmosferą oryginału budzi szacunek, to cała trójka pełnię swoich sił pokazała dopiero cztery lata później w numerze Heavy, nagranym na drugi album wyspiarskiego projektu.
Pełnego spectrum perkusyjno-basowych patentów podczas tegorocznej edycji festiwalu Audioriver, który odbędzie się w dniach 27.-29. lipca, na płockiej plaży najlepiej szukać podczas występów takich klasyków drum’n’bassu, jak Doc Scott, Fabio & Grooverider czy Matrix & Futurebound. Sprawdźcie ich oficjalną stronę, bo najwięcej info znajdziecie właśnie tam.