Disco polo, grafomania i ejtisy. Sprawdzamy, jak się ma polski alternatywny pop
Ile można słuchać hi-hatów, głębokich basów i autotune’a. Wszystko spoko, ale w umiarkowanych dawkach. Jeśli macie lekki przesyt trapowych numerów, to się dobrze składa, bo przyjrzeliśmy się scenie alternatywnego polskiego popu i wybraliśmy z tego kotła to, co najciekawsze. Wyłapaliśmy sporo znajomych twarzy, trochę popularniejszych oczywistości, a trochę prężnie się rozwijającej niezależnej sceny, która być może wyląduje w line-upach dużych letnich festiwali i podpisze swą niewinną krwią cyrografy z majorsowymi molochami.
Jeśli nadal wydaje wam się, że topowe piosenki powstają tylko za Oceanem, a z przyjemnej i niezobowiązującej muzyczki to w Polsce tylko disco polo, Dawid Podsiadło, Bajm i Nosowska, a potem długo, długo nic, to przygotowaliśmy kilka solidnych argumentów, żeby zmienić to podejście na dobre.
Zaczniemy od dość oczywistej opcji, czyli muzyka, którego stylistyczny rozkrok to jedna z ciekawszych sytuacji w polskiej muzyce. Z jednej strony uczestnictwo w Męskim Graniu oraz Fryderyki w łapie, z drugiej - ambitne, chociaż miejscami ocierające się o grafomanię teksty, spory dystans do siebie i solidny songwriting. Król jest doskonałym przykładem na to, jak odnieść komercyjny sukces bez wydawania równie komercyjnego ścieku. Propsujemy.
Kacha i Lukassi to czołowi przewrotowcy naszej popowej sceny. Zaczynali od przynudnawych skandynawskich smętów, żeby dotrzeć do wykręconej, futurystycznej stylówy, która nie miga się od żadnych udziwnień i gatunkowych mezaliansów. Będziemy powtarzać do znudzenia, że docusoap to jest murowany kandydat do polskiej płyty roku, bez podziału na kategorie.
Mieliśmy kiedyś w Polsce wysyp folkowych projektów, będących pokłosiem fascynacją Real Estate, Vincenta Gallo czy Kings of Convenience. Swoje pięć minus sukcesów święcili zespół Kyst, Coldair czy Twilite. Mamy 2020 rok i artysta Bałtyk przekuwa właśnie tę folkową wrażliwość w piękne, minimalistyczne piosenki. Takiej lo-fi elektroniki i dreamlike wokaliz nie powstydziłby się sam Sufjan Stevens.
A jak już wspomnieliśmy o Kyst, to musimy też wspomnieć o Adamie Byczkowskim, który przecież współtworzył ten trójmiejski skład. Wyprowadzka do Berlina, potem namiętny romans z montrealską sceną niezależną, aż w końcu ziomkowanie się z Benem Goldwasserem z MGMT. To właśnie on wyprodukował debiutancki album Better Person, Something to Lose, który ukaże się już pod koniec października. Byczkowski wygląda, zachowuje się i śpiewa zupełnie jak artyści złotego okresu chamber popu lat 80. Fani Chrisa Isaaka, Arthura Russella i Talk Talk - ręce na kołderkę!
Przyznajemy się bez bicia, że Baasch nie skradł naszych serc od pierwszego momentu. Z twórczością Bartka Schmidta bywało różnie, artysta miewał mocniejsze i słabsze okresy, ale jego ostatni album Noc nieco zmienił naszą opinię. Posępny, nokturnowy wajb przypominający Trentemøllera i wyraźna inspiracja berlińskim tech-house’em wyszły mu zdecydowanie na plus.
Można mieć z Ralphem niełatwą relację, można zarzucać mu wiele potknięć i wytykać grafomanię, ale jakby nie patrzeć, nie mamy w popowym mainstreamie drugiego tak odważnego artysty. Kaminski nie bawi się w półśrodki i idzie na maksa w barokowy przepych. Przemyca do swojej twórczości queerowość, ma bardzo określony pomysł na artystyczną kreację i nawet jeśli czasem się zagalopuje, to twardo trzyma się obranego celu. My to szanujemy i mamy nadzieję, że dla wielu będzie to gateway drug do jeszcze ciekawszych projektów.
Wyciśnijmy do reszty nostalgię za najtisami oraz latami 2000. i dorzućmy miłość do disco polo. Eurodanek wraz ze swoją ekipą Polonii Disco na nowo definiują swojską, niczym nieskrępowaną rodzimą wiksę. Ma być ekstatycznie, ma szybko wpadać w ucho, a co najważniejsze - sprawić, że będzie fun. Póki co, ten sympatyczny chłopak wypuścił tylko dwa autorskie single, pomagał przy powstawaniu Dwunastego Domu Enchanted Hunters, a do tego koncertuje z Królem. Czekamy na więcej, bo Polska zasługuje na George’a Michaela pożenionego z Marcinem Millerem.
Wbiegacie w środku nocy do naszej sypialni, z całych sił chwytacie za wszarz i krzyczycie: kto robi najlepsze piosenki w naszym smutnym kraju?!, a my odpowiadamy z zaklejonymi powiekami: byczku, wiadomo, że Enchanted Hunters. Na Dwunasty Dom, ich drugi album, nasza scena czekała prawie tak długo, jak na premierę Chinese Democracy Gunsów. Z tą różnicą, że Penkalla i Gajdzica dokonały wspaniałego dzieła, czego nie można powiedzieć o kasztanie Axla Rose’a i spółki. Hołd dla Papa Dance, pozornie kiczowate syntezatory, nostalgia za polską piosenką lat 80. i 90., a do tego wszystkiego oniryczne, lekkie jak chmurka ballady. Jedna z ważniejszych płyt ubiegłej dekady.
Jak już jesteśmy przy wysokiej jakości songwritingu, to nie możemy nie wspomnieć o tym duecie. Para tych wyjątkowo zdolnych młodych ludzi nie skupia się na jednej szufladce i śmiało eksploruje najróżniejsze meandry przebojowej muzyczki. Synthpop, ejtisy, Junior Boys, pościelowe r’n’b czy bujający funk - możemy tak wymieniać bez końca. Polecamy skorzystać z ostatnich słonecznych dni, wsiąść na rower i odpalić sobie w tle album JUTRO? - czysta przyjemność gwarantowana.
Ile razy robiliśmy tę minę Michaela Scotta, słuchając polskich tekstów z kręgów tzw. alternatywy. Dla leniwych: zdecydowanie zbyt często. A tu nagle wjeżdżają gitarowe Wczasy, na kompletnej wyluzce, z maksymalnym dystansem i jeszcze z precyzyjnym linijkami o często smutnym, a czasem radosnym życiu współczesnych millenialsów. Zero cringe'u, sto procent dobrych numerów.
Kolejne ofiary nostalgii za czasami transformacji, mody na brzydkie szeleszczące dresy i klimatów VHS. Jakkolwiek nam się ta estetyka nie przejadła, to zielonogórski skład wykłada przyzwoity shoegaze’owy synthpop z dużym udziałem gitar. Aha, no i uwaga, bo tu bez wokali, tylko instrumentale!
Najnowszy nabytek polskiej niezalowej sceny pop to próba przywrócenia do łask retro brzmienia sprzed kilku dekad. Romantyczny new wave, lekko cheesy klawisze i disco przebojowość? Wszystko jest. Póki co, warszawski duet wydał dopiero pięć singli, więc wypowiemy się szerzej, jak wrzucą debiutancką płytkę. Mamy na oku!