W przypadku muzycznych tekstów okolicznościowych dość powszechnie używanym zwrotem jest: ta płyta to pocztówka z tamtych czasów... Ale to nie ten przypadek.
Załapał się na ostatnie uderzenie pierwszej fali polskiego rapu. I być może gdyby jego solowy debiut ukazał się te cztery-pięć lat wcześniej, Mes przesiąknąłby narracją podwórkowego coacha, operował sloganami niby uniwersalnymi, ale tak naprawdę dla nikogo. Tymczasem wydaje się, że i z Fachem, nagranym do spółki z Blefem, i z Zapiskami Typa trafił idealnie w tempo. Jako Flexxip duet równoważył cwaniacką nawijkę z celnymi społecznymi obserwacjami, no ale tu głosy były dwa - może i z podobnego rzutu, ale różniące się od siebie. Mes i Blef zaprocentowali jednak tym, że jako jedni z niewielu wykorzystali rap do opowiadania konkretnych historii, zamiast rapować o rapie albo sięgać po braggowe pierdolety. To zaowocowało klasykiem. Może trochę ukrytym i dziś zapomnianym, ale klasykiem.
Solowo Mes poszedł jeszcze o krok dalej. Warto się nad tym pochylić, bo dziś odbiór Alkopoligamii jest zupełnie inny niż wtedy, w 2005. Wówczas jeszcze płynął na fali bycia jednym z rookies of the decade, wizerunku wyszczekanego małolata z mocnym językowym backgroundem i umiejętnością opowiadania inaczej niż reszta. Słuchacze licytowali się na jego punche, które, trzeba przyznać, miał potężne; czterema linijkami z Dwóch Światów podsumował mocno trzymających się wówczas na scenie szwoleżerów prawilności: robią z siebie honorowych patriotów, ale to matki wyciągają ich z kłopotów / Uliczne przechwałki to jak słaby freestyle, nawet liczne przewałki robią na pół gwizdka. Ale jeśli wsłuchać się w warstwę muzyczną, za którą odpowiada aż siódemka producentów (wliczając w to samego Mesa) - no, tu robi się jeszcze ciekawiej, bo rozpiętość gatunkowa delikatnie zwiastuje tego Typa, który jest z nami do dzisiaj, chwytającego się szerokiej gamy inspiracji. Może nie tak szerokiej, jak przy Kandydatach Na Szaleńców, ale i tak jest to ewidentny pomost pomiędzy g-funkową spuścizną i klimatem 2Cztery7, a oszczędnymi, jazzującymi beatami. Pamiętajcie, że to dalej były czasy cięcia pianinek z finezją bawarskiego drwala.
Tekstowo? Tak, my znowu o tym Bukowskim. Ale choćby Mes bardzo chciał, to nie ucieknie od tego, że właśnie na solowym debiucie najmocniej czuć jego fascynację pisarzem. Nic dziwnego, jak się ma niewiele ponad 20 lat, to taka literatura, jaką uprawiał Charles Bukowski, trafia najbardziej. Mesowe mikroopowieści dobrze przeszczepiały styl książek Buka na warszawski grunt, aczkolwiek jeszcze wtedy czerpał z niego pewien rodzaj pozy; jego postać na Zapiskach Typa też jest przede wszystkim bon vivantem. Tymczasem po latach Mes przyznawał, że największą siłą jego prozy jest coś innego. On jest kreacją, w którą ja po przerobieniu wielu jego książek jestem w stanie wejrzeć. To alkoholik, ale nie tak radosny, jak komuś może się wydawać, jak łyknął jego dwie książki w liceum. Jest kobieciarzem, ale nie żadnym berlusconistycznym playerem. Charles Bukowski był kochliwą ciamajdą, żaden był z niego player. On zakochiwał się we wszystkim, co przekroczyło próg jego mieszkania. Ja osobiście nigdy nie miałem tej cechy, sprawnie oddzielałem kochliwość od seksualności - mówił w rozmowie z newonce. I ten głębszy poziom analizy relacji międzyludzkich mocniej czuć u Mesa na kolejnych albumach.
I jeszcze jedno. Druga część tamtej dekady nie miała upłynąć pod znakiem polskiego rapu. Największą popularność zyskali ci artyści, którzy wydobywając się ze swoich osobnych niszy (kłania się tyleż proste, co nic nie mówiące określenie MUZYKA ALTERNATYWNA) potrafili nadać własnej, ambitnej twórczości mocno uniwersalny sznyt; Maria Peszek, Czesław Mozil, Gaba Kulka, Tworzywo Sztuczne... To samo stało się z Mesem, który choć nigdy nie uchodził za jednego z naczelnych pupilków słuchaczy miękkiej alternatywy w duchu Programu Trzeciego Polskiego Radia i openerowego Tenta, to stał się jednym z nielicznych raperów, których twórczość w ogóle trafiła do tego towarzystwa, właśnie dzięki temu, że mocno wyszedł poza szablon. Mimo tego, że operował nawijką klasyczną; nie uciekał w osobne rejony tak, jak na ówczesnych krążkach robił to choćby Fisz. Dlatego Alkopoligamia: Zapiski Typa w 2005 roku nie zaskakiwała tak, jak robi to dzisiaj, równiutko 16 lat po premierze. Przypomnijcie sobie ten bardzo dobry album, bo Mes nie był już nigdy później tak zawieszony pomiędzy ławką, klubem a biblioteką.