XX lat nowej jakości na polskiej scenie rapowej. „Kodex” w opowieści Magiery, L.A. i Kasty

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
White House – Magiera i L.A. / zdjęcie dzięki uprzejmości artystów
White House – Magiera i L.A. / zdjęcie dzięki uprzejmości artystów

W 2002 roku polski hip-hop był już rozpędzoną siłą. Choć wciąż niezrozumiany przez dużą część mediów i branży muzycznej, stopniowo zdobywał coraz większe zainteresowanie wśród publiczności. Scena okrzepła. Urodziła gwiazdy i obiecujące talenty – po stronie mikrofonu i po stronie konsolety. W niemal każdym zakątku kraju nawijano i trzaskano bity. Sprzętowe trudności i niezbyt wesoły, ekonomiczny kontekst, stanowiły raczej koło zamachowe kreatywności niż przeszkodę.

Osią wydarzeń dla wrocławskiego rapu nie jest Kasta. Z mojej perspektywy to F.F.O.D. – mówi Wall-E na chwilę przed tym, jak siada na barberskim fotelu. Historię Kodexu jednej z najważniejszych płyt producenckich w historii polskiego hip-hopu, należy zacząć od wrocławskiego składu F.F.O.D. To właśnie tam zaczynała połówka duetu White House, który w 2002 wyda Kodex Laska/L.A. To było środowisko kolesi. Należał do niego Esencja, który nominalnie nigdy nie wszedł do Kasta Squadu i Laska, który liznął rapu, kiedy ja byłem jeszcze nieopierzonym MC – wspomina Waldek, który później gościnnie udzielał się w nagraniach grupy.

Druga połowa White House to Magiera, rozkręcający się coraz mocniej. Wyprodukował demo Tymona Szelmę, a z Lulkiem (znanym również jako awangardowy raper Lu) składankę 2071, prezentującą wrocławski rap. Nawijał na niej zresztą również L.A.. Tym razem jako Lasscah. Płytę wydała wytwórnia Blend, prowadzona przez Marka Gluzińskiego. Odnosiłem wrażenie, że wrocławskie produkcje były bardziej muzyczne – wspomina Marek. F.F.O.D. miało siłę w instrumentach. Więzi między Magierą a L.A. zaczęły się zacieśniać. Zwieńczeniem tej współpracy był 2002 rok, pełen wydawniczych sukcesów. W sierpniu wyszedł debiutancki album K.A.S.T.A. Squadu – Kastaniety, a w grudniu solówka Gurala – Opowieści z betonowego lasu i pierwszy Kodex, który zebrał mikrofonowe talenty z całego kraju.

To były początki, jak wystrzeliliśmy z robieniem bitów. Pojawił się sprzęt – wspomina L.A. Zrobiliśmy taką jakby płytę demo z 30 bitami. Wysyłaliśmy ją do wszystkich znaczących graczy. Nawet w Berlinie byliśmy u DJ-a Tomka. Chcieliśmy się wbić na scenę niemiecką. Odzew był taki, że się wszyscy jarali. To było dla nas zielone światło. Uświadomiliśmy sobie, że to nie przypadek; że sami to wiemy, jak to jest dobre.

Fama o wrocławskim duecie rozchodziła się po całej Polsce. Kodex nie wyszedł we wrocławskim Blendzie, a w T1-Teraz Arka Delisia. Poznałem go przez Tymona, jak jeszcze był wspólnikiem Kozaka – mówi Magiera. Do Arka trafiły pewnie moje nagrania z Tymonem, słyszał płytę Kasty i płytę z bitami. W jednym z wywiadów Deliś wspomina z kolei, że podstawą do zaproponowania White House kontraktu była świetna praca Magiery przy Na Legalu? Po prostu chłopaki ciężko pracowały nad rzemiosłem i to przyniosło efekty. Magiera: on po wysłuchaniu tych nagrań zaproponował, że czas wziąć się za płytę producencką. Wcześniej wyszły krążki Świntucha i F.F.O.D. Wytłoczyliśmy płyty z nadrukiem, na które nagraliśmy nasze najlepsze bity i oni się zajarali, że chłopaki z Wrocławia robią takie dobre rzeczy. Laska: pomysł ruszył do przodu. To nie był plan zakrojony na szeroką skalę. Wszystko wzięło się z miłości do robienia bitów i z łatwości, z którą je robiliśmy.

Deliś i inni doceniali jakość stojącą za marką White House. Ich bity były bogate brzmieniowo, świetnie zaaranżowane i bardzo różnorodne. Mimo ograniczonego sprzętu – głównym narzędziem był sampler E-mu – duet rozpychał hip-hopową formułę na wszystkie strony. Laska: to brzmienie było w tamtym momencie świeże, bo sami dogrywaliśmy basy, piszczałki; swoje pianinka, swoje brzmienia. Pierwszy „Kodex” to zbieranina bitów, które stanowiły puzzle z naszych inspiracji od lat 90. Słuchaliśmy mnóstwo muzyki. Z różnych źródeł. Każdy element ma swoje korzenie.

Ta muzyczna receptura nie ograniczała się wyłącznie do rapu, chociaż L.A. wspomina furorę, jaką zrobił album Das EFX czy 8Ball & MJG i przegrywanie płyt na kasety w jednym ze sklepów w centrum z Wrocławia. Horyzonty duetu były rozległe. Laska: słuchaliśmy Herbalizera czy Amona Tobina. To jest coś, co na nas bardzo wpłynęło. Na układanie akordów, dogrywanie instrumentów. Chcieliśmy ugryźć to z każdej strony, a nie tylko ograniczać się do jednego brzmienia. Magiera: dogrywkami synthów i innych instrumentów chcieliśmy wzbogacić nasze bity. Połączyła nas miłość do hip-hopu; był też taki moment, kiedy mocno przesiąknęliśmy Zachodnim Wybrzeżem, gdzie były mniej samplowane bity, a producenci dogrywali część instrumentów. Jak Dr. Dre, kiedy robił Chronic, nagrywał na nowo bas i różne instrumenty, które słyszał w samplach. To zrobiło na mnie duże wrażenie. Przemycaliśmy patenty z różnych rodzajów muzyki i przyświecał nam cel, żeby to było porządne artystycznie. Już wtedy były płyty hip-hopowe z niesamowitą produkcją i wykonaniem; Outkast czy The Roots. Do tej pory zostało mi, że słucham muzyki dla przyjemności, ale jednocześnie nie mogę przestać rozkładać jej na czynniki pierwsze i myśleć, kto i jakie patenty stosuje. Robiliśmy tę muzykę korzystając z sampli, ale po swojemu. Zależało nam nam, żeby wykorzystywać je w wyjątkowy sposób.

Chcieliśmy wprowadzić nową jakość na rynek – mówi Laska. To była dla nas normalna kolej rzeczy. Wiemy, że robimy dobrą muzę, chcemy ją puścić w szerszy obieg. Pierwszy Kodex imponował zestawem gości. Na płycie znalazła się czołówka ówczesnej sceny i nie tylko. Magiera: jako kolesie wchodzący w ten biznes, chcieliśmy na tej płycie mieć samych najlepszych. Zabiegałem o Fisza i o to, żeby dograł się jego ojciec Wojtek Waglewski. To było grube wydarzenie. Feedback też był dobry.

Sam proces powstawania płyty był korespondencyjny, co w czasach ograniczonej komunikacji i raczkującego internetu, przynosiło wyzwania. Bity wysyłaliśmy sobie przez Gadu-Gadu – wspomina Magiera. Dzwonienie na komórki było wtedy bardzo drogie. Nie byliśmy bananami. Spotykaliśmy się u naszego kolegi Esencji. Jego ojciec był dyrektorem szkoły. Chodziliśmy wieczorami do jego gabinetu i wydzwanialiśmy na komórki raperów. Laska: zajebiście, jakby to było jak u Pharrella, który siedzi w studiu, a goście się przewijają. Ale było tak, że każdy siedział w swoim domu i napierdalał bity. Będąc we Wrocławiu, wysyłając te bity pocztą na płytach. Trudno mówić o jakiejś atmosferze nagrywek. Zaczynało to mieć ręce i nogi, jak wszystko już było prawie gotowe i przechodziliśmy do kręcenia klipów.

Teledyski były rzeczywiście mocnym narzędziem popularyzowania kolejnych Kodexów. Kręcenie szło na tyle gładko, że nadal w wywiadach chwali to Arek Deliś: wyciągałem tylko hajs i za jakiś czas gotowy już był kolejny klip dobrej jakości, który promował poszczególną część składanki ze wszystkimi znaczącymi polskimi raperami.

Nietrudno zobaczyć w pierwszym Kodexie migawkę z pewnego etapu w historii polskiego hip-hopu. To już nie raczkująca scena, a dojrzały ekosystem. Jednym z najlepszych numerów na płycie jest 1000 osób Wall-Ego, który nawija: Dlaczego tak niewielu tych, co widzą/Jak inni szydzą, hajs biorą, a ciągle bredzą/Rap naszą wiedzą; ilu jest takich, co tak powiedzą/Że rap dobrem wspólnym jest, nie miedzą. A jednak Kodex wychodził poza koteryjne i geograficzne podziały, co zresztą podkreśla Waldek Kasta, kiedy wspomina 1000 osób. O co chodzi w tym kawałku? Prawdopodbnie o to, że kocham faceta, który jest producentem, nazywa się Magiera i on robi album, który mimo animozji promuje jedność na polskiej scenie. On rozumiał, że to jest wspólna scena.

Poziom rapowej przemocy nie zbliżył się u nas na milimetr do tego, co działo się za oceanem, ale nie da się ukryć, że zdarzały się konflikty. Magiera: scena hip-hopowa zawsze była w pewnym stopniu podzielona, ale to nie stanęło na przeszkodzie. Nigdy nie było takiej sytuacji, że ktoś odmówił, bo na płycie jest jakaś inna, konkretna osoba. Poza czołówką sceny – słyszymy także wrocławskiego rapera Esencję, który jest czarnym koniem wydawnictwa. Laska: Esencja był akurat moim przyjacielem z kapeli F.F.O.D. we Wrocławiu, ale wszystkich Kodexach pojawiały się numery z konkursu. I tak choćby Grubson wypłynął na trzeciej części. Poza różnorodnym zestawem gości, Kodex oferował także zróżnicowane doznania muzyczne. Znajdziemy tu reggae (Są dni… Fokusa z Gutkiem), dancehall (Ragga Reda), czy soul (Natal. Ka i Są…). Hip-hop na Kodexach nie sprowadzał się do jednej, konkretnej stylistyki, ale krążył po wielu możliwościach gatunku. Jazzujące bity, uliczne bangery czy nasączone West Coastem, melodyjne podkłady... White House miał szeroką paletę brzmieniową i realizował ją z mistrzowską jakością.

Kodex jest pod wieloma względami historyczną płytą. Zbudowaną na wyjątkowej muzykalności i talencie. Do wysokiego poziomu bitów dostosowały się również postaci za mikrofonem. Na raz Ostrego, Jestem tym typem Gurala, Mnie to nie zachwyca Pei czy Piękny dzień by zadzwonić Łony to jedne z mocniejszych pozycji w bogatych przecież katalogach tych artystów. Magiera i L.A. na Kodexie chcieli wyznaczyć nową jakość dla polskiego rapu, co jest zawarte nawet w tytule albumu. Udało im się to wówczas, ale ich materiał broni się z powodzeniem także po latach. I wciąż warto położyć jubileuszowy winyl na talerz gramofonu. Nie tylko z sentymentalnej przyczyny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.
Komentarze 0