Najsłynniejszy polski festiwal rusza ponownie – od 3 do 6 lipca w Gdyni. Dziś to jeden z europejskich gigantów, ale początki Open'era były dużo skromniejsze...
Open'er to nie tylko muzyka, ale także background – background w postaci maszerowania długą trasą od przystanku autobusowego pod główne wejście na tyłach dużej sceny. Upał na przemian z mocnym, nadmorskim wiatrem. Czilera na plaży, lody w Sopocie, jeżdżenie SKM-ką, kolejki po opaski. Wokół festiwalu wytworzył się przez lata na tyle unikatowy klimat, że wiele osób jeździ na przełomie czerwca i lipca na Babie Doły nie tylko dla muzyki, ale także dla tej wyjątkowej otoczki.
Pierwszy festiwal zupełnie jak nie festiwal
W latach 2002-2019 Open'er odbywał się bez przerwy. Pandemia wymusiła ją w roku 2020, natomiast rok później odbył się kadłubowy Open'er Park, czyli wielodniowy cykl koncertów z udziałem polskich gwiazd (oraz zagranicznych rodzynków w postaci Maneskin, Amelie Lens i duetu Pan-Pot). Lata 2022 i 2023 to już normalny Open'er, podobnie jak w tym roku. Ale niemal równo 22 lata temu wyglądało to zupełnie inaczej niż dziś. 2 lipca 2002 roku na pierwszej odsłonie Open'era zagrali The Chemical Brothers. Byli tam jedyną zagraniczną gwiazdą.
Odbierano to nie jako festiwal, a koncert Chemical Brothers. Nie przypominam sobie, żeby ktoś mówił, że idzie na festiwal, raczej był zachwyt, że to Chemiczni – wspomina Agnieszka Szydłowska, niegdyś dziennikarka newonce.radio, obecnie szefowa radiowej Trójki, która wówczas pracowała w legendarnej Radiostacji. I to z jej ramienia pojawiła się na festiwalu, by przeprowadzić wywiad z Anglikami.
Szydłowska: Pamiętam budynek z backstagem; wtedy jeszcze nie było jednej opaski na wszystko, tylko miałem piętnaście opasek w różnych kolorach i z każdą wchodziło się gdzie indziej. Festiwal odbywał się na dwóch scenach: jedna duża i jedna mała, bitowa. Ta impreza była o wymiarze podwójnego boiska do piłki nożnej, może dla kilku tysięcy osób. Ale to było pierwsze przetarcie szlaku opaskowego i tego, że obok siebie mogą być różne sceny; kiedy jedna kończy, druga zaczyna. I zapowiedź tego, że festiwale mogą być już tylko większe.
Pułapka Open'era
Albo że w ogóle mogą być. Bo wtedy, w roku 2002, rynek festiwalowy w Polsce praktycznie nie istniał; jedynymi wielkimi imprezami muzycznymi były dopiero raczkujący Przystanek Woodstock (główna gwiazda – Die Toten Hosen) oraz OzzFest; w katowickim Spodku zagrali Ozzy Osbourne, Tool i Slayer. Poza tym Manu Chao w Warszawie, odwołany Bryan Adams – i to mniej więcej tyle. Nie było mowy o tym, żeby topowe wówczas gwiazdy (Eminem, Limp Bizkit, Linkin Park, Red Hot Chili Peppers) przyjeżdżały nad Wisłę. Nie było infrastruktury, nie było pieniędzy, a przede wszystkim – nie było punktu odniesienia, doświadczenia. Dopiero niesamowicie szybka ekspansja Open'era przetarła szlaki innym.
Szydłowska: Była nadzieja na normalizację. Wiele osób jeździło za granicę i było na wielkich festiwalach: Roskilde, Glastonbury. Ale ja płakałam, kiedy w 2004 widziałam na żywo Massive Attack na Skwerze Kościuszki. Tyle że to był rodzaj pułapki Open'era. Wtedy narodziła się publiczność, która uważała, że to festiwal od bywania tam po raz pierwszy. Nie było nawyku, że artysta nagrywa nową płytę, przyjeżdża z nią na festiwal i można go zobaczyć jeszcze raz. Swoją drogą to uzależnienie od twórców zagranicznych spowodowało, że polscy artyści mieli trudno z wejściem na główną scenę o dobrej godzinie. Wszyscy czekali tylko na gwiazdy zagraniczne.
Dwie szalenie istotne kwestie. Po pierwsze – w 2002 roku nie szło się na Open'era tylko Open Air Festival. Po drugie – nie odbył się w Gdyni, ale w Warszawie, na torze Stegny. Dwie sceny, sama elektronika. Według informacji dostępnych w okolicznościowym albumie Open'er Dekada, teren festiwalu zajmował wówczas powierzchnię 3 hektarów, ponad 10 razy mniej niż w roku 2011. Główna gwiazda – Chemical Brothers, świeżo po wydaniu albumu Come With Us. Obok nich superpopularny wówczas Smolik (grał na obu scenach), kolektyw Sonic Trip oraz didżeje: Harper, Glasse, MK Fever, Fresh. I tyle. Wystarczyło, żeby przyciągnąć kilkutysięczną publiczność.
O ile pamiętam, ten pierwszy Open'er miał odbyć się na stadionie Gwardii, ale w końcu przeniesiono go na Stegny. Impreza odbyła się nie w weekend, a w środku tygodnia, we wtorek. Przyszli praktycznie sami znajomi, ci, którzy muzyką się interesowali, muzyką żyli, zresztą mam wrażenie, że wtedy publika była mniej przypadkowa niż obecnie – opowiada grający wówczas na małej scenie Harper.
Szydłowska: Warszawski klub Piekarnia stanowił główny punkt referencyjny, tak samo Radiostacja, dla której wtedy pracowałam. Widownią byli młodzi ludzie.
Faktycznie – elektronika nie pojawiała się w mediach głównego nurtu, a 20 lat temu jeszcze nie każdy miał dostęp do internetu. Utwory Chemical Brothers leciały we wspominanej Radiostacji (obszerny tekst o fenomenie tej rozgłośni znajdziecie tutaj), czasem można było złapać je na Vivie czy MTV. Paradoksalnie, nieco lepiej było ze Smolikiem, który po sukcesie swojego solowego albumu (wydana rok wcześniej płyta Smolik) był grany na antenach polskich rozgłośni radiowych. Ale reszta wykonawców była kojarzona wyłącznie przez stałych bywalców krajowych klubów z muzyką elektroniczną.
Harper: To był czas, kiedy scena klubowa w Warszawie hulała. Regularnie pojawiały się imprezy elektroniczne. Tego typu wydarzenia z większymi gwiazdami były jednak rzadkością, czymś wyjątkowym, ekscytującym. Sami Chemicalsi pokazali, że elektronika może porywać tłumy, ma nie mniejszą moc niż muzyka rockowa, stadionowa. Ja wystąpiłem na scenie ustawionej w poprzek toru na Stegnach. Grałem z płyt winylowych i mój ciężki, żółty case z winylami musiałem wnieść po drabince na górę wieżyczki. Przynajmniej miałem ładny widok. Byłem dumny, że gram jako support, Chemicalsi byli moją wielką inspiracją.
Szydłowska: Chemical Brothers zaskoczyli, było dużo światła i wizualizacji. Oczywiście wtedy, to jest mega wątek, uwielbiam go, wszyscy, którzy przyjeżdżali na elektroniczne acty, wszczynali dyskusję o tym, czy to jest grane na żywo, czy to jest ściema, bo włączyli guzik. Na pewno miało to miejsce po tym koncercie, który był mega głośny, zagrali wszystkie swoje hity.
Harper: Ciekawostka – podobno Chemical Brothers zaprosili na koncert Czesława Niemena! Jego utwór „Pielgrzym” był wysamplowany na wydanej również w 2002 płycie „Come With Us”, w nagraniu „The Test”. Ale nie wiem, czy on się w końcu pojawił na widowni.
Kamyk ruszył lawinę
Po pierwszym Open'erze, czy raczej: Open Air Festivalu, nie ostały się zdjęcia, filmy, relacje. Był po prostu sympatycznym prezentem dla fanów muzyki, jakiej nie sposób było wówczas usłyszeć nad Wisłą live. Ale nikt nie spodziewał się, że to kamyk, który ruszy lawinę. Organizująca imprezę firma Alter Art (szef Open'era, Mikołaj Ziółkowski, miał wówczas zaledwie 24 lata) rok później przeniosła festiwal nad morze, na gdyński Skwer Kościuszki. W 2003 roku to dalej była impreza dla słuchaczy elektroniki; na Open'erze zagrali Kosheen, Cassius oraz Layo&Bushwacka.
Natomiast przełomowe były trzy kolejne lata. W 2004 dostaliśmy potężny jak na tamte czasy line-up: legendarni Massive Attack, Cypress Hill świeżo po wydaniu hitowego What's Your Number, święcąca sukcesy w mainstreamie Pink oraz formacja Goldfrapp. Rok później było jeszcze mocniej: The White Stripes, Fatboy Slim, Faithless, Lauryn Hill, Underworld, The Music oraz najbardziej elektryzujący booking w postaci Snoop Dogga, który podobno przyjechał na festiwal limuzyną, ubrany w efektowne, białe futro. Wtedy Skwer Kościuszki okazał się za mały i Alter Art postanowił przenieść imprezę na lotnisko Babie Doły, gdzie odbywa się do dziś. I w roku 2006, na pierwszej w historii trzydniowej edycji Open'era (do czterech dni rozrósł się dopiero w roku 2009) wystąpił garnitur gwiazd, którego nie powstydziłby się wówczas żaden inny festiwal w Europie. Kanye West, Pharrell Williams, The Streets, Franz Ferdinand, Placebo, Sigur Ros, Basement Jaxx, Scissor Sisters, Manu Chao... Przecież ten skład nawet dziś przyciągnąłby tłumy.
Ale wtedy wszyscy powoli przyzwyczajali się, że gwiazdy, które do tej pory spoglądały na nas z telewizji, gazet czy internetu, raz do roku są na wyciągnięcie ręki.
Szydłowska: Ja z tych open'erowych początków niewiele pamiętam. Byłam zajarana tym, że mam opaskę na backstage, tą bliskością artystów. Byłam kapłanką tezy, że te pierwsze razy są zajebiste.
Komentarze 0