2020 rokiem słabych filmów od wielkich reżyserów. Którzy rozczarowali nas najmocniej?

Zobacz również:W poszukiwaniu straconego czasu: widzieliśmy Tenet drugi raz i to było okropne (KOLEJNA RECENZJA)
tenet.jpg

Oczywiście to nie znaczy, że możemy już odtrąbić koniec kariery każdego ze wspomnianych w tekście twórców. Ale...

Ale coś niedobrego dzieje się w Hollywood, skoro tyle wielkich nazwisk naprawdę zawiodło. Czy to efekt tego, że platformy streamingowe skusiły ich dużymi pieniędzmi i wolną ręką w realizacji swoich tytułów, a oni skorzystali z tego nazbyt skwapliwie?

Tego nie wiemy. Sytuacja jest jednak taka, że jeszcze w styczniu obstawialiśmy murowane miejsce w top10 roku dla każdego z nich. A potem okazało się, że może jednak nie.

1
David Fincher

Scenariusz Manka czekał na realizację bardzo długo, jeszcze od połowy lat 90. Teraz już wiadomo, dlaczego. Historia Hermana Mankiewicza, autora scenariusza Obywatela Kane'a, według Finchera i jego ojca (autora scenopisu) jest insiderskim, nieprzystępnym, trudnym do oglądania filmem. Zwłaszcza bez wcześniejszego przygotowania - czyli znajomości meandrów amerykańskiego kina lat 30. Nie przeszkodzi to Amerykańskiej Akademii Filmowej w przyznaniu Mankowi worka Oscarów, ale to, co zawsze było największą siłą kina Davida Finchera - wciągająca, zaskakująca fabuła - tu jest tym elementem, który odpycha najmocniej.

Co zabawne, jeszcze tydzień temu nie byliśmy dla Manka aż tak surowi. Ale jednak zieeeeeeeeew.

2
Christopher Nolan

Z Tenet było tak, że poszliśmy od razu i pomyśleliśmy: wooooow, pogubiliśmy się po paru minutach, ale jakie to było dobre! Potem napisaliśmy pozytywną recenzję. A potem stwierdziliśmy, że warto byłoby rozwiązać tę łamigłówkę i wybraliśmy się na kolejny seans, który uzmysłowił nam, że Christopher Nolan nie ma zupełnie nic do powiedzenia. Metoda twórcza zostaje więc sprowadzona do formułowania coraz to bardziej oszałamiających teorii, jakby intrygujące aspekty fizyki kwantowej miały zostać postawione ponad sztukę filmową - pisaliśmy w naszej drugiej, już negatywnej recenzji. Brytyjczyk zabawił się po prostu w zwizualizowanie astrofizycznych równań, a gdzieś w tym wszystkim zupełnie zagubił się aspekt filmowy. Drugi seans uwypukla też biedę konstrukcji postaci - na czele z cudownie bezbarwną Elisabeth Debicki i pomrukującym złowieszczo Kennethem Branaghem, który sprawia wrażenie, jakby wyjątkowo bawił go udział w tym cyrku.

Od kilku lat zastanawialiśmy się, kiedy Nolan przekroczy barierę, dzielącą kino jakościowe od sztuki dla sztuki. Teraz już wiemy.

3
Spike Lee

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wybaczanie sobie po latach wzajemnych krzywd. Tylko prawdziwa przyjaźń to potęga - jak nawijał Tede na Nastukafszy... Warszafskiego Deszczu. To niepisane składowe klasycznego wojennego filmu przygodowego. I tę klasykę Spike Lee postanowił w netfliksowych Pięciu braciach odbrązowić, dorzucając do niej zmagania się ze stresem pourazowym i wojną jako taką; przecież dawne filmy wojenne wręcz zachęcały, żeby rzucić wszystko i iść w kamasze. Mogło zażreć doskonale, gdyby Lee nie popuścił reżyserskiej dyscypliny. Tymczasem Pięciu braci jest rozwleczone do granic możliwości. Bohaterowie idą przez Wietnam i gadają, gadają, gadają, a dajemy sobie głowy uciąć, że każdy z tych zbędnych dialogów był dla Lee świętością nie do usunięcia. Co gorsze, reżyser - jak ma to w zwyczaju - obciążył film ciężarem ideologicznym, co byłoby OK, gdyby tylko nie starał się upchać tam wszystkiego: Black Lives Matter i Donalda Trumpa, od Martina Luthera Kinga po współczesne protesty czarnych Amerykanów. W efekcie mamy trochę wiadomości, a trochę wydłużoną wersję starego filmu wojennego, emitowanego właśnie po wiadomościach.

4
Sofia Coppola

Tenet był pokazywany w kinach, Pięciu braci oraz Mank to już produkcje Netfliksa. Tymczasem Sofia Coppola związała się z innym gigantem, kręcąc Na lodzie dla Apple TV. I to nie jest zły film - leciutki, z płynną narracją, bez poruszania głębszych tematów, generalnie bez szczególnych znaków wyróżniających go na tle innych podobnych, obyczajowych produkcji, których setki znajdziecie na streamingach. Ale moment, gdzie tu jest reżyserska ręka Sofii Coppoli? Nigdzie. Jeśli lubicie jej kino za oniryczny klimat, za sporo niedopowiedzeń, które i tak są po coś, za dobre soundtracki i... za ten trudny do opisania styl Coppoli, to się mocno rozczarujecie. Na lodzie wygląda dokładnie tak samo jak milion innych obyczajówek o rozterkach wielkomiejskiej trzydziestolatki. Z tą różnicą, że te obyczajówki nie mają w obsadzie wyjątkowo denerwującego Billa Murraya, który upaja się tym, że jest Billem Murrayem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.