Dawna podpora Kalibra 44 i Paktofoniki obrosła w legendę, którą trudno podważyć.
Pionierska epoka polskiego rapu ma swoje legendy, ale praktycznie wszystkie żyją do dzisiaj. Jest jednak szczególny artysta, który nie doczekał współczesnej eksplozji popularności gatunku – strata Magika była trudna z wielu powodów, ale największym był jego talent i nieustanna chęć muzycznej eksploracji. 26 grudnia tego roku mija dwadzieścia pięć lat od momentu, w którym Piotr Łuszcz skoczył z okna na katowickim blokowisku. Jego muzyka była dla wielu pokoleniowym doświadczeniem, a to, co zrobił z Paktofoniką i Kalibrem 44, przeszło do historii polskiego hip-hopu.
W swoim okresie formacyjnym hip-hop był rozsiany po wielu zakątkach naszego kraju, ale można wyróżnić dwa główne ośrodki: Warszawę i Górny Śląsk. To właśnie w przemysłowo-górniczym zagłębiu powstał Kaliber 44, którego częścią był Magik. Składem zainteresowała się wytwórnia S.P. Records i w listopadzie 1996 świat mógł odkrywać karty Księgi Tajemniczej. Prologu. Wracając do tej płyty po latach, czuć niesamowitą oryginalność i dojmujący, psychodeliczny klimat. Niejedna lufka była palona w polskich szkołach pod Do boju Zakon Marii, a chwytliwy refren Plus i minus (+i-), choć opowiadający upiorną historię, wrył się w młodociane głowy. Psychorap, jak mówili o tej muzyce sami członkowie Kalibra, wstrząsnął Polską, a najbardziej charakterystycznym głosem grupy był właśnie Magik.
Operował ciężkimi tematami, czasem mistycznym językiem. Lubił się obnażać emocjonalnie - Plus i minus (+i-) to wstrząsający storytelling i zdecydowanie najmocniejszy kawałek na krążku. Cała Księga Tajemnicza. Prolog. to wydawnictwo unikatowe. Choć psychorap miał swoją reprezentację również w projektach pokroju 3xKlan, to nikt nie był tak radykalny i tak bezkompromisowy w swojej artystycznej wizji jak Kaliber. W 1998 roku ukazał się drugi album grupy, W 63 minut dookoła świata, który przyniósł drastyczną zmianę brzmienia.
Z różnych relacji wynika, że Magikowi nie do końca podobał się zwrot w stronę bardziej przystępnej muzyki. Nie jest oczywiście tak, że W 63 minuty… to zła płyta. Wprost przeciwnie, nie brakuje na niej ponadczasowych klasyków, sprytnych linijek i dobrych bitów. Film to do dzisiaj jeden z najlepszych stonerskich hymnów, jakie powstały w naszym kraju, a Gruby czarny kot (przebiegł nam drogę, a chuj mu w dupę nawet 13 w piątek) jest świetny w warstwie humorystycznej. Niemniej różnica względem debiutu jest ogromna. Można snuć różne domysły, gdzie dalej udałby się Zakon Marii, gdyby trzymał się pierwotnego konceptu, ale historia potoczyła się w innym kierunku, a Magik opuścił grupę. Co miało sens, bo jego introspektywny i mistyczny styl coraz mniej pasował do luźnych swawoli Joki i Daba. Magik zamknął jeden rozdział, ale otworzył drugi - z Paktofoniką.
Paktofonika dzieliła część psychodelicznego DNA z Kalibrem - Rahim był członkiem 3xKlanu. Fokus, Magik i Rah zawiązali pakt w 1998 i bezpowrotnie zmienili hip-hop. To może być kwestia przypadku, a może dowód na artystyczną wyjątkowość Magika - raper drugi raz z rzędu przyłożył rękę do grupy, która miała niesamowity wkład w polski rap, a nawet polską muzykę w ogóle. Abstrakcyjny styl, jakim operował Rah i technicznie imponujący, a osobowościowo intrygujący Fokus zgrali się całkiem dobrze z artystycznymi potrzebami dawnego członka Kalibra. Za kulisami dochodziło do tarć, szczególnie na linii Magik – Fokus. Ten pierwszy był człowiekiem śmiertelnie poważnie podchodzącym do swojej muzyki. To nie pierwszy raz, kiedy specyficzne nastawienie Magika było kością niezgody w zespole, bo to również był czynnik jego odejścia z Kalibra. Mimo najróżniejszych konfliktów wewnętrznych debiut Paktofoniki, wydany 18 grudnia 2000 przez Gigant Records, z miejsca stał się klasykiem. Kinematografia dotarła na 2. miejsce listy OLiS, a teledysk do Jestem Bogiem cieszył się sporym powodzeniem w różnych stacjach telewizyjnych.
Płyta była dla wielu punktem wejścia w świat hip-hopu, dla innych niedoścignionym wzorcem, któremu nie mogło dorównać żadne inne rapowe wydawnictwo. Paktofoniki słuchali młodzi metalowcy i stare pancury, dzieciaki z bloków i aspirujący inteligenci. Swoje musiała zrobić legenda Magika - artysta popełnił samobójstwo sześć dni po premierze albumu - ale nawet w oderwaniu od tragicznej historii, wciąż warto wracać do tej płyty. To spotkanie osobowości było wyjątkowe i odważne, choć miejscami balansujące na granicy sentymentalizmu. Katalizatorem zarówno tej odwagi, jak i sentymentalizmu był Magik.
Przez lata spekulowano, dlaczego odebrał sobie życie - sporo wątpliwości rozwiał w wydanych w 2020 roku książkowych wspomnieniach Rahim. Mogę powiedzieć, że w moim odczuciu Magik cierpiał na depresję (...). Druga wizyta przed komisją wojskową znowu zakończyła się dla Magika odroczeniem, ale to ponownie było jedynie odroczenie wyroku. I myślę, że wystawiając się na tak ogromny stres i dowalając sobie w każdy możliwy sposób, tak naprawdę kopał pod sobą dół - pisze w Ludziach z tylnego siedzenia Rah.
Był postacią wyjątkową, obdarzoną unikalną wrażliwością. Szkoda, że nie doczekał się porządnej opowieści o sobie na ekranie. Bo wracając do debiutanckich płyt Kalibra i Paktofoniki – jasne jest, kto stanowił najwyraźniejszą osobowość w tych składach.
