25 lat temu ukazał się „Nastukafszy”, kultowy album Warszafskiego Deszczu

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Trzyha-kopia.jpg

Choć polski rap wówczas raczkował, to i tak na tę płytę mocno czekano. Warszawski skład narobił przedtem wystarczająco dużo hałasu w podziemiu.

– Halo

– Siemasz, to ja, Numer, co robisz?

– Siemasz siedzę w domu, nie widzisz, jak pada na dworze?

– Widzę, no widzę właśnie kurde, z budki dzwonię, już mi impulsy kurde lecą. Ty, posłuchaj, wpadnę do ciebie później, co?

– Na luzaku człowieku. Masz coś ten teges śmeges?...

– Nie no nie, ale będę musiał jeszcze pojechać kurde wiesz, ale wiesz to, z godzinę mi zajmie, no ale no, to postaram się być jak najszybciej...

TRZYCHA---WARSZAfSKI-DESZCZ---NASTUKAFSZY.jpg

Tak zaczął się singiel Oficjalnie przy mikrofonie i tak zaczął się cały album Nastukafszy... Trochę hymn ku czci luźnego życia, trochę brutalny dokument z warszawskich ulic końca lat 90. Niesamowite, że ta płyta ma tyle twarzy, a każda jest autentyczna. Kiedy w 2018 roku szykowaliśmy zestawienie najważniejszych płyt w historii krajowego rapu, legalny debiut Warszafskiego Deszczu wylądował na jego szczycie. Tak pisał o nim wówczas Filip Kalinowski:

O ile pokoleniowa waga „Skandalu” jest zupełnie niepodważalna, o tyle bezkompromisowa, chuligańska wizja świata, którą zaprezentowali ludzie z Klimy niekoniecznie przemawiała do wszystkich wychowanków polskich osiedli. Ci, którym na debiucie Molesty bliżej było do wersów z „Wolę się nastukać” niż „28.09.97”, swoją wizję świata odnaleźli na „Nastukafszy…”, debiutanckim krążku TDF’a, Numera Raza i JanMariana podpisanym nazwą WFD. I choć nie była to rzeczywistość lekka i beztroska – raz po raz słychać w niej było szelest folii aluminiowej (swoją drogą „Aluminium” to jeden z niewielu oddźwięków heroinowej plagi, która przetoczyła się przez stolicę w latach 90., nie tylko w rapie, ale sztuce w ogóle), dni były szare, a lekcję dawały w niej głównie uliczne konexje, to szło w niej przetrwać – dać se luz, żyć spox i powoli zmierzać do przodu. „Nie mów mi o umieraniu” – domagał się w jednym numerze Tede, kończąc swoją zwrotkę słowami „Wiele marzeń zostało do spełnienia / Setki słów do wypowiedzenia i swoi ludzie nie do zapomnienia”. I kiedy słuchamy dziś tych wersów, mając przed oczami to, jak wygląda aktualnie rynek hip-hopowy w Polsce, wydają się one świetnym mottem dla tych minionych – niejednokrotnie wyboistych i trudnych, ale niesamowicie owocnych – dwóch dekad. Wypowiedziane przez jednego z nielicznych starych wyjadaczy, którzy wciąż trzęsą tą sceną – a wówczas jednego z najbardziej charyzmatycznych i utalentowanych MC’s pierwszego pokolenia – są dosyć proste i banalne, ale jednocześnie pełne nadziei i nieskore do kapitulacji przed tym, co boli i wymyka się spod kontroli. Pobrzmiewa w nich szacunek dla korzeni, swoista misyjność podejścia do fachu MC i też gdzieś w tle ten przejarany, paranoiczny nastrój przełomu mileniów. Czasu, który dał początek polskiej rapgrze, a także polskiemu rapowi, którego odmienność od amerykańskich wzorców z każdym kolejnym rokiem wydaje nam się coraz większą wartością.

f1_wfd_674735687.jpg
fot. archiwum zespołu

Płyta została wydana przez RRX Krzysztofa Kozaka, a Warszafski Deszcz dołączył tym samym do zwariowanego uniwersum popularnego Kozanostry, o którym szerzej napisał w swoich wspomnieniach Za Drinem Drin, za kreską kreska.

Ale Nastukafszy... to także jeden z przystanków na drodze powolnego oswajania się szerszego audytorium z krajowym rapem. Koniec lat 90. to już era, w której każde większe miasto miało swój cykl imprez hip-hopowych, trasy polskich wykonawców stawały się coraz dłuższe, a media zaczynały się nimi interesować. Początkowo nieudolnie – ale jednak.

Nad polską sceną wciąż wisiał mityczny podział z Hip-Hop Produkcji DJ-a 600 Volta; rozdział na stronę jasną i stronę ciemną. Warszafski Deszcz był jedynym składem – mostem pomiędzy obiema tymi odnogami. Zresztą jego członkowie pojawiali się przedtem gościnnie na tak skrajnych stylistycznie wydawnictwach jak Skandal i Stare Miasto – co wiele mówi o ich wszechstronności. Nastukafszy... jest w większej części gloryfikacją luzu, przyrodzonemu TDF-owi i Numerowi (hasło Numer Raz zawsze spoko funkcjonowało niemal jak jego alternatywna ksywa); kawałki Jedźmy gdzieś, To ma pływać albo Gram w zielone to wizytówka jasnej strony.

a4d27251663c40b086a8378d1ffdd956.jpg

Ale Nastukafszy... jest też rozliczeniowe (Czas nas zmienił chłopaki), refleksyjne (Nie mów mi o umieraniu), zaczepne (Kilkaset słów prawdy...) czy wręcz przerażające; zawarty na nim Aluminium to chyba najmocniejszy polski numer o pladze uzależnienia. Końcówka lat 90. to czas, gdy polskie blokowiska opanowała heroina, do palenia której używano folii aluminiowej. Plaga dotyczyła przede wszystkim osiedli z wielkiej płyty w największych miastach. Sprawa coraz większej dostępności różnego rodzaju nielegalnych substancji stała się na tyle poważna, że zainicjowano ogólnopolską akcję medialną „Narkotyki: Zażywasz – przegrywasz”. Tede odnosi się do niej w jednym z wersów na pochodzącym z płyty „Nastukafszy...” „Aluminium”, wyrażając swój sceptyczny stosunek do jej potencjalnych efektów. Po prostu w momencie nagrywania utworu problem wydawał się niemożliwy do szybkiego opanowania – pisał o Aluminium Andrzej Cała w Antologii polskiego hip-hopu.

To także gramofonowe popisy DJ-a JanMario i świetne beaty Tedego, featy Gutka, MorW.A. i Metropolii oraz... album ugruntowujący pozycję warszawskiego rapu na krajowej scenie. Do dziś sprzedano ponad 60 tysięcy płyt i kaset z tym wielokrotnie wznawianym materiałem. Co z tego, że Nastukafszy... nie było pilotowane żadnym teledyskiem. Na tablicy reklamowej wiszącej na powszechnie kojarzonym sklepiku muzycznym w przejściu podziemnym pod rotundą właściciel wypisał nazwę Warszafskiego Deszczu pośród innych hitów tego sezonu – zaraz obok „... Baby One More Time” Britney Spears I ścieżki dźwiękowej do „Ogniem i mieczem”, na której pojawiła się wszędobylska w owym czasie „Dumka na dwa serca” – pisał w książce Niechciani, nielubiani Filip Kalinowski. To już wtedy była bardzo duża rzecz.

I jest dalej, chociaż Tede i Numer są od lat śmiertelnie pokłóceni, a JanMarian w 2018 roku oskarżył Numera Raza o donoszenie na kolegów. Czas was zmienił, chłopaki.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.