ZNALAZŁ SPOSÓB, ŻEBY ZARABIAĆ NA PASJI. ZOBACZ JAK. Tabloidowy tytuł o dziwo pasuje do tego materiału.
Jacek Baliński pracuje w szybkim tempie. Co rok, to książka. Nie tylko przez niego napisana, ale też wydana i w dużej mierze dystrybuowana. Pierwsze doświadczenia jako wydawca zdobył już w 2013 roku, ale poważnie zaczęło robić się dopiero pięć lat później. Wtedy Baliński razem z Bartkiem Strowskim ukończyli prace nad pierwszą częścią To nie jest hip-hop. Rozmowy, dziś powszechnie znanej serii książkowych wywiadów z najważniejszymi przedstawicielami rapowej branży. Ideą książek jest to, żeby obok życia muzycznego zaproszonych rozmówców zaprezentować również ich oblicze pozarapowe; pokazać, co robią i kim są.
W duecie ze Strowskim zrobili trzy części cyklu. Czwartą Jacek Baliński stworzył już w całości sam, choć podkreśla, że bardzo ceni sobie wkład Bartka w poprzednie tomy. Na kilka dni przed premierą To nie jest hip-hop. Rozmowy IV (tę i poprzednie części cyklu kupicie tu) spotkaliśmy się z nim i porozmawialiśmy o tym, jak właściwie pracuje się nad taką pozycją, zwłaszcza jeśli jest się jednocześnie autorem, wydawcą, PR-owcem czy… magazynierem. Od razu zaznaczył, że nieco dziwnie czuje się w rzadkiej roli nie pytającego, a odpowiadającego.
O inspiracjach
„Od kiedy pamiętam, najbliższa była mi literatura faktu i do tej pory najchętniej sięgam po biografie czy reportaże. Nigdy nie byłem fanem na przykład literatury fantasy, ponieważ trudno jest mi się wczuć w wykreowany przez kogoś świat. Lepiej odnajduję się w historiach, które wydarzyły się naprawdę.
Dość regularnie czytam książki o muzyce – aktualnie jestem w trakcie lektury „Wrzeszcz!”, czyli wywiadu-rzeki z wybitnym saksofonistą Mikołajem Trzaską. Pierwszą istotną pozycją tego typu było dla mnie „Beaty, rymy, życie. Leksykon muzyki hip-hop". Miałem bodaj 14 lat, gdy na nią trafiłem, i poznałem dzięki niej wielu wykonawców ze Stanów; niemal ksywka po ksywce sprawdzałem ich dyskografie. Dziś ta książka jest oczywiście nieco archaiczna, ale na przełomie gimnazjum i liceum mocno poszerzyła moje rapowe horyzonty.
Z racji względnie młodego wieku nie załapałem się już na złotą erę gazet muzycznych czy hip-hopowych. Dość powiedzieć, że… nigdy nie miałem w rękach Ślizgu (choć przygotowując się do książkowych wywiadów, przekopałem się przez wiele zeskanowanych i udostępnionych w internecie numerów). To samo z Klanem – z tą różnicą, że jak miałem 11 lat, udało mi się kupić w kiosku jeden numer. Pech chciał, że było to pierwsze, a zarazem ostatnie wydanie po reaktywacji tego magazynu.
Tak czy inaczej – nie było tak, że za małolata czytałem jakąś książkę i pomyślałem: Jak będę duży, to też wydam swoją! Nie było to moim marzeniem ani celem; tak się po prostu stało w konsekwencji wcześniejszych ruchów i aktywności.”
O drodze do własnego wydawnictwa
„Nigdy nie pracowałem na etacie. Jedyny epizod regularnej pracy w moim życiu wydarzył się w wakacje przed rozpoczęciem studiów, gdy przez dwa miesiące zasuwałem w magazynie pod Ożarowem Mazowieckim. Nie było to konieczne, bo byłem wtedy jeszcze na utrzymaniu rodziców, natomiast byliśmy ze znajomym z Krakowa w trakcie prac nad pewnym niszowym periodykiem i zwyczajnie potrzebowaliśmy siana na druk. Musieliśmy wykombinować łącznie około dziesięciu tysięcy złotych, więc wszystko, co zarobiłem przez wakacje, zasiliło nasz „budżet”.
W tym samym czasie zacząłem zarabiać pierwsze pieniądze z pisania o muzyce, ale to było jedynie kieszonkowe – choć jak dostałem bodaj 350 złotych za przeprowadzenie jakiegoś wywiadu do Street Maga, to dla niespełna 19-letniego mnie był to spoko zastrzyk gotówki. Mniej więcej do końca 2016 roku współpracowałem freelancersko z różnymi tytułami – głównie muzycznymi czy lifestyle’owymi. Jak miałem 20 lat, przez kilka miesięcy pisałem też dla pewnego portalu, który zajmował się stołeczną polityką. Siedzenie osiem godzin na radzie dzielnicy Bemowo, żeby później przygotować z tego sprawozdanie – szalenie interesujące (śmiech). Ale przynajmniej zaliczyłem dzięki temu praktyki studenckie.
W latach 2013–2016 wydaliśmy z kolegą cztery numery wspomnianego magazynu, który docierał do odbiorców nawet z Australii czy Brazylii. To był dla mnie dobry poligon doświadczalny, a zarazem wdrożenie się do wydawania nieco większych rzeczy na nieco większą skalę. Pierwszą książkę – z formalną pomocą znajomego – wydałem w 2017 roku. Kto miał po nią sięgnąć, ten sięgnął.”
O tym, jak robi się własne książki
„Prace nad pierwszym tomem To nie jest hip-hop. Rozmowy zacząłem w 2016 roku, nie mając jeszcze wielce misternego planu. Po prostu – wywiady były moją ulubioną formą dziennikarską, a nie interesowały mnie zdawkowe materiały na kilka tysięcy znaków, które zwykle zamawiały ode mnie różne portale. Powoli wygaszałem wszelkie współprace dziennikarskie i wszystkie siły na tym polu przerzuciłem na własne projekty.
Pierwotnie książka miała się ukazać w drugiej połowie 2017 roku, ale nastąpiły pewne komplikacje, przez które premiera została przesunięta na następny rok. Z nieocenioną pomocą Bartka Strowskiego dowieźliśmy temat do końca, a ja w międzyczasie postanowiłem, że po kilkuletnich przymiarkach założę wreszcie działalność gospodarczą i wydam tę książkę własnym sumptem. Rozważałem oczywiście inne opcje, ale z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że nie zdecydowałem się na crowdfunding czy powierzenie tego tytułu zewnętrznemu wydawnictwu. Nie ukrywam jednak, że była to bardzo ryzykowna decyzja dla niespełna 24-latka, wiązała się dla mnie z dużym stresem. 75% należności musiałem zapłacić drukarni z góry, a przecież nie dysponowałem jeszcze takimi pieniędzmi, więc zostałem poratowany pożyczką w wysokości kilkunastu tysięcy złotych przez tatę, za co jestem mu bardzo wdzięczny.
Nie sposób było przewidzieć, jakim książka będzie się cieszyć zainteresowaniem – w końcu była to pierwsza tego typu publikacja na polskim rynku. Na szczęście okazało się, że czytelnicy ochoczo sięgnęli po moje i Bartka wywiady, efektem czego co roku muszę pierwszy tom dodrukowywać. Życie potrafi zaskakiwać – wydałem książkę chwilę przed ukończeniem studiów na SGH i sądziłem, że będzie to po prostu fajne zwieńczenie kilkuletniej zabawy dziennikarsko-wydawniczej. Przewidywałem, że niebawem wyląduję na przykład w jakimś korporacyjnym dziale marketingu – i choć trudno mi to dziś zrozumieć, wręcz pociągała mnie ta wizja. Wyszło inaczej, moje skromne wydawnictwo No Dayz Off wciąż istnieje i jestem z tego dumny.”
O rozmowach
„Pierwsze wywiady do pierwszego tomu przeprowadziłem jeszcze przed ukończeniem 22. urodzin - pięć lat później mam świadomość, że nie są to szczególnie wybitne materiały. Z drugiej strony może to tylko mój krytycyzm wobec siebie, bo przecież duży, utrzymany w pochwalnym tonie artykuł w Polityce o naszej książce nie wziął się z niczego. Niemniej myślę, że byłem wtedy zwyczajnie zbyt młody, zbyt mało przeżyłem i widziałem, żeby umieć poprowadzić naprawdę głęboką rozmowę. Czasem czytelnicy mnie pytają, kiedy w końcu w TNJHH. Rozmowy pojawi się artysta X czy Y – podczas gdy im później ktoś się pojawi, tym dla niego lepiej (śmiech). Przykładowo – na maksa się cieszę, że Eldokę zaprosiłem „dopiero” do trzeciego tomu. Gdybym zaprosił go do pierwszego, nasza rozmowa byłaby pewnie z mojej winy dużo płytsza – a okazała się absolutnie wyjątkowa.
Przez chaos towarzyszący pracom nad pierwszym tomem oraz przez moją kiepską pamięć trudno mi sobie przypomnieć, jak dokładnie przygotowywałem się do tamtych wywiadów, natomiast wydaje mi się, że z każdym kolejnym tomem poświęcam coraz więcej czasu na research. Żeby nie być gołosłownym – od trzeciego tomu w ramach przygotowań oglądam też (niemal) wszystkie teledyski danego wykonawcy. Wcześniej tego nie robiłem, bo nigdy nie miałem zajawy na klipy, ale uznałem, że podejrzenie, jaką ktoś ma chociażby gestykulację, może być przydatne później przy spotkaniu. Moje podejście jest bardzo ambicjonalne, do tego stety-niestety jestem pracoholikiem i bardzo zależy mi na odpowiednich efektach mojej pracy, stąd przygotowanie książki od A do Z – mimo że wydaję regularnie co roku – zajmuje mi mnóstwo czasu.
Zawsze podchodziłem śmiertelnie poważnie do każdego z wywiadów – w końcu to one są esencją tych książek – ale zdarzało się, że większe spełnienie odnajdywałem na innych polach. Szczególnie przy drugim tomie prędzej powiedziałbym ci, że jestem bardziej jego producentem wykonawczym i wydawcą niż współautorem. Kiedyś komuś napomknąłem pół żartem pół serio, że najchętniej oddałbym działkę wywiadowczą Bartkowi, a sam zająłbym się całą resztą. Większą zajawkę miałem z obmyślania planu promocji niż z wywiadów – mimo że wiele z nich wspominam doskonale, chociażby z Mesem, Taco Hemingwayem, Wilkiem WDZ czy Żytem. Przy czwartym tomie z kolei było dokładnie odwrotnie – czerpałem ogromną satysfakcję ze spotkań z kolejnymi bohaterami książki i czułem po prostu, że jestem dobry w swoim fachu. Dużo mniejszy zapał miałem za to do pisania i rozsyłania informacji prasowych czy do wrzucania postów na Instagram (śmiech).
Bardzo mnie cieszy, że TNJHH. Rozmowy przerodziło się w serię wydawniczą, ponieważ dzięki temu mam możliwość skonfrontowania się z bardzo różnymi ludźmi. W przypadku pierwszego tomu razem z Bartkiem dobieraliśmy przede wszystkim takie osoby, co do których czuliśmy, że są z mniej lub bardziej podobnej bajki, co my. Im dalej w las, tym stawaliśmy się coraz bardziej otwarci. W czwartym tomie znalazł się chociażby wywiad ze Słoniem, którego twórczość nigdy nie była mi bliska, a nasze gusta estetyczne są raczej odmienne. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to szalenie interesujący, oryginalny i konsekwentny artysta, a do tego cholernie inteligentny facet – fajnie więc, że udało nam się spotkać.
Cieszę się również, że udało się zgromadzić wokół tej książki świetną grupę odbiorców, która jest w stanie zrozumieć moje wybory i nie sięga po TNJHH. Rozmowy wyłącznie dlatego, że udzielił się tu ten czy inny znany raper. Oczywiście mam na uwadze powodzenie komercyjne całego przedsięwzięcia, niemniej przy doborze rozmówców kieruję się intuicją, a nie tym, kto ilu ma miesięcznie słuchaczy na Spotify i ilu followersów na Instagramie. Co zresztą ciekawe, bynajmniej nie jest tak, że rozpoznawalność któregoś z artystów powoduje, że tom X sprzedaje się wyraźnie lepiej niż tom Y. Czytelnicy traktują tę książkę jako pewną całość. Jeżeli ktoś jest ultrasem tylko jednej czy dwóch osób z danej części i nawet nie zatli mu się w głowie myśl, żeby sprawdzić, co mają do powiedzenia inni rozmówcy, to poczeka po prostu, aż interesujące go postacie napiszą swoje biografie.
Najważniejszymi dla mnie spotkaniami do tej pory były bez wątpienia spotkania z Eldo oraz Sariusem; oba do tomu trzeciego. Wywiady te odbyły się dzień po dniu, co dodatkowo zintensyfikowało moje wrażenia. Z każdym z panów spędziłem ponad pół dnia – mniej więcej od trzynastej do dwudziestej drugiej. Tak naprawdę, gdyby to, co padło na spotkaniu, miało trafić jeden do jednego do książki, wystarczyłoby pogadać dwie godziny. Ja jednak nie podchodzę do tych wywiadów na zasadzie: byleby zrobić – i następny. Jeżeli ktoś ma dla mnie czas, to ja dla tej osoby mam go również – a im dłużej będziemy rozmawiać, tym lepiej danego człowieka poznam, lepiej go zrozumiem. W miarę możliwości zależy mi na osobistym charakterze tych spotkań, a nie da się wytworzyć atmosfery wzajemnego zaufania, gdy obie strony chcą tylko odbębnić przykry obowiązek. Z dużą uwagą podchodzę też do selekcji treści, do kompozycji, dlatego nie żałuję, gdy duża część transkrypcji nie zostaje wykorzystana.”
O trybie pracy nad książkami
„Pierwszy tom to był chaos i ciągła nauka na błędach. Łącznie prace trwały ponad dwa lata, przy czym nie byłem wtedy jeszcze oczywiście skupiony wyłącznie na książce: studia, inne rzeczy wydawnicze… Od premiery jedynki w zasadzie całe moje życie kręci się wokół TNJHH. Rozmowy, tak więc przy dwójce było już diametralnie inaczej. Wszystko miałem wycyzelowane, rozplanowane, czuwałem nad każdym aspektem. Nic nie działo się przypadkowo.
Być może ukazywanie się kolejnych części w dość równych odstępach sprawia wrażenie, jakbym miał to z góry ustalone, ale prawda jest taka, że powstanie chociażby trzeciego tomu było warunkowane ewentualnym powodzeniem poprzedniego. Na szczęście dwójka została bardzo dobrze przyjęta, do tego nadal sprzedawał się tom pierwszy, więc nie pozostało nic innego, jak kontynuować tę serię. Minęło jednak sporo czasu, zanim rozpoczęliśmy prace nad trójką, ponieważ w międzyczasie wpadłem w dość poważny kryzys osobisty. Pod koniec 2019 roku, mimo że byłem wtedy w zdecydowanie najlepszej sytuacji finansowej w życiu, zacząłem… szukać pracy. Bałem się po prostu, że to kiedyś się skończy. I że może tak nie wypada. Że powinienem się zająć czymś poważnym. Ostatecznie byłem tylko na jednej rozmowie kwalifikacyjnej w agencji reklamowej i temat rozszedł się po kościach, a ja po kilkumiesięcznej stagnacji wróciłem do tego, co umiem najlepiej.
Trzeci tom powstał błyskawicznie – od wysłania zaproszeń do premiery minęło mniej niż pół roku, a książka była de facto gotowa już po czterech miesiącach. Narzuciliśmy sobie mordercze tempo, bowiem ze względu na moją lekką obsesję na punkcie porządku i powtarzalności zależało mi, żeby zachować roczny cykl wydawniczy. Ogólnie rzecz biorąc, narzucam sobie dość restrykcyjne ramy czasowe; wiem, jakie etapy do kiedy chcę zamknąć i – o ile nie pojawią się komplikacje, na które nie mam wpływu – z żelazną konsekwencją je realizuję. Zadanie mam ułatwione o tyle, że zdecydowaną większość prac wykonuję sam – nie muszę na przykład irytować się na prawdopodobną nieterminowość chociażby DTP-owca, ponieważ sam łamię teksty i składam książkę.
Gdy zaczynałem w lutym tego roku prace nad tomem czwartym, wiedziałem, że chcę, żeby premiera odbyła się w październiku. Sądzę, że już w marcu postanowiłem, że ma to być konkretnie 29 października. A jak coś sobie postanowię, to tak robię – i choć los mi tym razem ewidentnie nie sprzyjał, udało się dotrzymać terminu. Niemniej najważniejszy zawsze jest efekt końcowy – a ten jest znakomity. Pisząc w połowie sierpnia wstęp do TNJHH. Rozmowy IV, pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że „jestem dumny, że wymyślony i zrealizowany przeze mnie tytuł odznacza się jakością, której nie uświadczy się nigdzie indziej”. Podtrzymuję te słowa.”