W morzu rapowych premier nie można zapominać o naprawdę dobrych materiałach, które wprost odwołują się do sznytu mającego obecnie sporo mniejsze wzięcie wśród artystów niż kiedyś.
Nie jest w końcu tajemnicą, że duchem współczesnego rapu rządzą odłamki stylistyk zrodzonych na Południu Stanów Zjednoczonych. Tradycyjne aspekty hip-hopowej sztuki, jak np. złożone gry słowne, przywiązanie do treści i techniki czy rozwinięty storytelling zeszły na drugi plan względem vibe'u, flow i chwytliwości.
I nie mamy z tym problemu - hip-hop rozrósł się jak nigdy wcześniej i każdy znajdzie w nim coś dla siebie, nawet jeśli najpopularniejsza formuła nie przypada do gustu. Ale warto zaglądać do rapu, który trzyma się tradycyjnych formuł, bo wciąż powstają rewelacyjne płyty, a i nowe pokolenie robi z nimi coś ciekawego. Dzisiaj wybraliśmy kilka płyt z tego roku, które mniej lub bardziej podążają tradycyjną drogą, ale są po prostu świetnym rapem, który znacznie wykracza poza swoją kategorię.
Jedna z najlepszych rapowych płyt tego roku i raczej to się do grudnia nie zmieni. Rapsody podejmuje ważne tematy – rasy, płci, cielesności – ale robi to w imponujący technicznie sposób. Eve składa się z samych dobrych utworów także pod względem produkcji (będziemy bronić samplowania Phila Collinsa!) i chociaż ciężko uznać ją za krążek stricte trueschoolowy, to jednak klasyczna nowojorska szkoła wylewa się tu z każdego dźwięku. Gry słowne, mądre wersy, momenty takie jak ruganie rapera, że w gościnnej zwrotce użył słowa bitch... Rapsody wreszcie zmaterializowała swój spory potencjał!
Kultowy duet wraca po sporej przerwie. I jakiż jest to powrót! Phonte i Big Pooh są bardzo niedoceniani, a szkoda. Co prawda na May The Lord Watch brakuje 9th Wondera, ale grupa zaangażowanych producentów robi wiele, żeby udanie emulować jego styl. Little Brother to rap dojrzały, w którym nie brakuje zdrowej oceny własnego życia i dorobku – kiedy Big Pooh wspomina, że nikt go nie rozpoznał nawet w rodzinnym mieście, gdy jeździł na Uberze, to trudno się nie uśmiechnąć. Poza tym jest tu sporo linijek do cytowania, sporo pod rozkminę, trochę pod zdrowy uśmiech. Little Brother to sprawdzona marka, ale w przeciwieństwie do np. Royce’a Da 5'9 nie sprowadza swoich dużych umiejętności do klepania tych samych trueschoolowych frazesów.
W zasadzie każdy z trzech tenorów Griselda Records mógłby znaleźć się na tej liście, ale zarówno Conway, jak i Westside Gunn oferują dużo bardziej eksperymentalne podejście do bitów, zgodne bardziej z linią Madliba niż DJ-a Premiera (swoją drogą Preemo ma wspólny numer z trójką z Griseldy). Benny jest najbardziej tradycyjny, ale to nie przeszkadza mu trzaskać jednych z lepszych rapsów AD 2019. Opowieści rapera ze świata narkobiznesu są przerażające i sugestywne, dodatkowo dostarczone upiornie spokojnym głosem. Butcher nie bawi się w półśrodki, za to lubi mieć mocną rozkminę nad schematami rymów. The Plugs I Met to dużo bardziej realistyczny Scarface w formie czystego, wspaniałego rapu.
Cudze chwalicie, swego… No właśnie! To przecież znad Wisły i Odry pochodzą zastępy trueschoolowców w fullcapach. Kali jest autorem jednego z najbardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku. Nostalgiczne i skutecznie proste bity Magiery odsyłają do złotej ery tradycyjnej produkcji hip-hopowej w wydaniu polskim. Chudy chłopak to album, który bez idealizowania przeszłości opowiada o burzliwych czasach transformacji ustrojowej. Szef Ganja Mafii jest świetnym narratorem, który nie potrzebuje technicznych wygibasów, żeby przekazywać sugestywne historie. Jedna z najbardziej wciągających płyt tego roku!