4 powody, dla których nie powinniście przegapić nowego albumu Aviego i Louisa Villaina

avilouis.png

Mózg, serce i wątroba. Te trzy organy musiały w jednym tempie wznieść się na najwyższe obroty, żeby powstał pełnokrwisty, warty docenienia materiał. Udało się – Spis Dzieł Sycylijskich to jedna z najbardziej udanych płyt tego roku.

Takie krążki udowadniają, że odejście z dużej, szybko rozwijającej się wytwórni nie musi być pocałunkiem śmierci, za to może się okazać korzystnym zrządzeniem losu. W lutym 2018 roku dobrze dobrany duet Avi i Louis Villain w niezbyt przyjemnych dla obu stron okolicznościach rozstał się z SBM Label i ruszył w nieznane, od początku wcielając w życie zasadę: módl się i haruj. Początkowa większa odpowiedzialność i obecna już doza doświadczenia w byciu na swoim zaowocowały drugim wspólnym albumem, którego – mimo drobnych niedociągnięć – nie wypada nie znać.

1
Poeta na wolności, ale z dozorem

Wśród walorów Aviego zdecydowanie przoduje poetyckość. Wielu słuchaczy na pierwszy rzut ucha mogłoby stwierdzić, że patos depcze wyobraźnię, a dążenie do szerokiej obserwacji zaciera znaczenie miniatur, ale to pozory. Choć facet czasem brzmi tak, jakby wolał pisać wiersze niż rapować, w Spisie Dzieł Sycylijskich znalazł złoty środek – albo z greki aurea mediocritas, bo pewnie tak wolałby powiedzieć.

Z jednej strony mamy tu ulicę uduchowioną, na której w jednym szeregu można napomknąć na temat Notoriousa, Salvadora Dali, Zbigniewa Herberta i Rene Magritte'a (Epitafium) i zrobić sobie publiczną, uwzniośloną autoterapię na bicie, z drugiej – każdy wyskok z wyraźnym lirycznym rysem jest tu podporządkowany twardo stojącej na ziemi opowieści i dość naturalnie ciąży ku konkretowi. Wynurzenia duszy i odważne pomysły – jak ten z kapitalnego Rimbaud – zostają przełamane (bez ironii) sympatycznymi liniami, jak ta o dawaniu psom do miski w schronisku zamiast do kieszeni w modnych sklepach z biżuterią. Koniec końców jest to swoisty raport z przebijania się krok po kroku w życiu osobistym i zawodowym, z którego można wynieść więcej niż tylko jednego cosia dla siebie.

2
Allschool vibes

Bardzo często płyty rapowe, a dokładniej muzykę na nich zawartą, można przyrównać do mieszkań na wynajem, które właściciele traktują jak osobisty składzik na miotły. W takim lokum macie meble z różnych parafii, bo żal było je wyrzucić. I jako lokator czujesz się tak, jakbyś przebywał w tymczasowym pierdolniku.

Szczęśliwie tego wrażenia nie potęguje Spis, który owszem, jest mieszaniną brzmień ni to starych, ni to nowych, ale nadrzędna dla Louisa Villaina staje się różnie rozumiana czerń – nasycona, momentami blednąca. Album rozpoczyna się nadgryzionymi zębem czasu, szumiącymi nagraniami, a z każdym kolejnym dźwiękiem przeistacza się w coś autorskiego i nowego. Tak z brzegu: Harmonia to baśniowa, chóralna, niepokojąca wariacja na temat smutku, Pieta gęstnieje od podniosłego smyczka, Ange Ou Demon udowadnia, że dobrze użyte przeszkadzajki są wystarczające dla budowania klimatu, a Manifest sensownie wskrzesza schematy kompozycyjne polskiego undergroundu sprzed więcej niż paru lat. Każdy kolejny odsłuch pozwala doceniać smaczki, które tylko zyskują na sile. Termin przydatności? Hard repeat – poza jedną sztuką, o czym później.

3
Rozmach i rozmysł

Epicki to z pewnością zbyt duże słowo, jeśli mowa o tym krążku, za to określenie przemyślany pasuje już jak ulał.

O spójności w warstwie tekstowej i muzycznej już było, ale być może największe wrażenie robi sposób, w jaki zostali tu wkomponowani goście. Nie ma ich zbyt wielu, co wcale nie ułatwiło zadania – gdyby ściągali tu tabunami, łatwo byłoby przecież argumentować nieład mniej lub bardziej zamierzoną posse-cutowością płyty. Pojawiają się jednak raptem czterej raperzy (ReTo, Borixon, Bonson i Koza), którzy realizują z góry ustalone funkcje. Ich kreatywność nie zostaje oczywiście wycięta w pień, bo nadal demonstrują swoje atuty, lecz ani na moment nie da się poczuć, że gospodarze popuścili lejce i featy rozbrykały im się bardziej niż powinny, ekspansywnie przejmując kawałki. Cóż, twarde zasady, ale zasady. Nikt nie powinien narzekać, bo to nie bangerowy składak producencki.

4
Jasne blaski i ciemne cienie

Zrobiło się bardzo słodko, a przecież wspomnieliśmy na początku, że na pewne niedociągnięcia warto jednak zwrócić uwagę. Jako że nie ma ich aż tak dużo, wystarczy powiedzieć o nich w jednym miejscu.

Przede wszystkim, z perspektywy odsłuchu całości, nietrudno zauważyć, że Avi i Louis, jakkolwiek chemia artystyczna działa tu jak należy, wypadają tu jako twórcy z różnymi potencjałami, co niekoniecznie musi być zgodne z prawdą. Temu pierwszemu zdarza się nieco tłamsić kumpla, który jest dosadniejszy w wersie i dynamiczniejszy w nawijce, przez co, mimo że ten przecież pisze z sensem, zdarza mu się zniknąć. Jest to o tyle dziwne, że przecież Avi charakteryzuje się raczej powolnym flow, brzmiącym niekiedy jak po zaplanowanym wrzuceniu garści piachu w tryby – co jednak działa, inaczej niż w Módl się za nami, gdy chęć do zaznaczania puenty głosem psuje odbiór.

Ostatecznie jest to kamyczek do ogródka, bo przecież współpraca polega też na tym, żeby zatuszować pewne niezręczności, najczęściej przez nieco rozsądniejsze wyważenie poszczególnych tracków. Współodpowiedzialność tyczy się też przeszarżowania, które zdarzyło się tu raz, przy Molto Bene. Ten wybór muzyczny, skitowy i alarmująco włochomaniacki zupełnie tu nie pasuje. Szczęśliwie zapamiętane zostaną ciemne partie, a nie knajpkowy sound pod chianti i grissini.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.