
Chciałoby się dodać jeszcze do tytułu: na całe szczęście – bo dzięki nim hip-hop w Polsce jest dziś dużo bardziej otwarty i profesjonalny.
Polski rap przeszedł długą drogę – od hermetycznej i na poły amatorskiej muzyki do najpopularniejszego gatunku w kraju. Od grania koncertów za zwroty po wyprzedany Torwar. Od baggy jeansów po krój nieco węższy. Wyciągnęliśmy kilka cytatów z patronowanej przez nas książki To nie jest hip-hop. Rozmowy i przyjrzeliśmy się pewnym aspektom oraz zjawiskom, które kiedyś nie spotkałyby się z aprobatą, a które dziś są powszechnie akceptowane.
1. Współprace z markami
W 1997 roku Włodi deklarował, że po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy. Przez lata tematy te były w polskim rapie tematami tabu – przypomnijcie sobie chociażby hejt, z którym musiał się zmierzyć Tede. Z biegiem czasu jednak współprace z brandami stały się coraz bardziej powszechne, a przy tym – jak się wydaje – akceptowane przez środowisko i słuchaczy. To, co zaczęło się od współpracy WWO z Heyah, rozwinęło się w kampanie Ostrego z Hennessy czy Sokoła z Johnym Walkerem. Jak tłumaczy Steez83: współpraca z dużymi markami wygląda coraz lepiej, a co więcej, wiele z nich często samych się do nas zgłasza. Inicjowanie współpracy niekoniecznie już polega na tym, że chodzi się od drzwi do drzwi i szuka kogoś, kto będzie nią zainteresowany.
2. Management
Kilkanaście lat temu, jak ktoś do nich [raperów] przyszedł i powiedział: Oddaj dwadzieścia procent albo nawet Oddaj dziesięć procent, to oni by odpowiedzieli: Ni chuja! Za co?! Świadomość artystów w kwestii konieczności posiadania profesjonalnego menedżera była wtedy niewystarczająca – ten cytat z wywiadu z wieloletnim menedżerem Pezeta, Tomkiem Woźniakiem, mówi wszystko. Gdy w 2003 roku Tomek rozkręcał bookingową Eternię, polskiemu hip-hopowi daleko jeszcze było do profesjonalizmu, a nieco ponad dwudziestoletni raperzy nie dostrzegali wartości dodanej w umowach z prawdziwego zdarzenia czy pilnowaniu terminów płatności za koncerty. O tym, jak wiele się w tej kwestii zmieniło, najlepiej świadczy wypowiedź Żabsona: (…) nie bez powodu mam menadżerów. Nie chcę się zajmować przyziemnymi sprawami – wolę, żeby ktoś inny przejął te obowiązki i na tym zarobił.
3. Produkcja wykonawcza
Hip-hop zawsze kojarzył się z muzyką niezależną i autentyczną, w której nikt nie mówi wykonawcom, co, jak i dlaczego mają zrobić. W Stanach dość szybko skumali jednak, że instytucja producenta wykonawczego musi istnieć, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Choć u nas w co bardziej profesjonalnych wytwórniach (choćby EmbargoNagrania, które funkcjonowało pod korporacyjnymi skrzydłami ITI) już kilkanaście lat temu poszczególne płyty były otoczone opieką producenta wykonawczego, to dopiero w ostatnim czasie zwyczaj ten zaczął się upowszechniać. I słusznie – bo choć Otsochodzi, Żabson czy Taconafide od strony muzycznej mogą się podobać mniej lub bardziej, tak nie sposób odmówić im, że całościowo wszystko się u nich zgadza. Oprawa graficzna, sesje zdjęciowe, teledyski, promocja – w tym nie ma przypadku, który mógłby się pojawić, gdyby raperzy byli zdani sami na siebie.
4. Współpraca ciemnej i jasnej strony
Gdy w 1998 roku wyszła dwupłytowa Produkcja: Hip-Hop DJ-a Volta, podział sceny był klarowny: Jasna Strona i Ciemna Strona. Owszem, zdarzały się takie numery jak Wolę się nastukać, w którym Molesta skrzyżowała siły z Warszafskim Deszczem, ale to były naprawdę nieliczne wyjątki. Jak jest teraz? Oddajmy głos Grohowi z legendarnego labelu JuNouMi: JuNouMi powstało w opozycji do ulicznego rapu (…) i miało pokazać, że hip-hop posiada również inne oblicze. Tymczasem okazało się, że wiele lat później w moim katalogu wydawniczym ukazał się projekt Parias, który współtworzyli przecież Włodek i Pelson z Molesty. Wszyscy dojrzeliśmy i mamy inne spojrzenie na wiele spraw. Inne przykłady? Choćby ten kawałek u góry albo nadchodzące kolabo Bonusa RPK z Quebonafide.
5. Wyrośnięcie ze streetu…
…jak to ujął Bilon – choć koniecznie należy jednak dodać, że pełna wypowiedź legendarnego rapera brzmiała: Ja wyrosłem ze streetu, ale nigdzie [od niego] nie odbiłem – co świetnie obrazuje zmianę, jaka zaszła w polskim rapie na przestrzeni dwóch dekad. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych w hardkorowym warszawskim środowisku raczej nie słyszało się numerów o takim zabarwieniu jak (świetny zresztą) Moje szczęście – a dziś się słyszy. Podobną metamorfozę co Bilon przeszło kilku innych, niegdyś stricte ulicznych raperów – choćby Sokół czy wspomniany Włodi. Idąc nieco dalej, można też posłużyć się przykładem Prosto Wear, które niegdyś robiło ciuchy wyłącznie dla najbardziej hardych zawodników na stołecznych osiedlach, a dziś gości na łamach poważanych modowych magazynów, nadal będąc przy tym marką autentyczną. Fajnie.