
Nasz beatowy ranking kończymy oczywiście z przytupem - w tej dziesiątce m.in. Wschód, Zachód, XXI wiek, oldschool i... jazz.
I dla przypomnienia: miejsca 50-41, 40-31, 30-21 i 20-11 pod linkami. Finałowa dycha poniżej:
10. Pete Rock & C.L. Smooth - They Reminisce Over You (T.R.O.Y.) [1992]
Producent: Pete Rock
T.R.O.Y. to jeden z najbardziej emocjonalnych bitów w historii rapu, a na pewno w jego klasycznej, 90'sowej dekadzie. Nagrany w hołdzie dla tragicznie zmarłego przyjaciela - Troya Dixona, znanego lepiej jako Trouble T - instrumental z jeden strony jest przesycony dojmującą melancholią, jednak z drugiej - daje nadzieję i pozwala wypatrywać słońca przezierającego przez ciemne, burzowe chmury. W ogromnym stopniu to zasługa próbek z basu i saksofonu, które Pete Rock odnalazł w niesamowicie filmowym coverze Today autorstwa Toma Scotta. Jeden z najmocniejszych pretendentów do producenckiej korony Nowego Jorku lat 90. nie byłby jednak sobą, gdyby nie dorzucił do tego bitu czegoś jeszcze. Swoje kompozycje zawsze otwierał bądź domykał zupełnie innym samplem, tak jakby pokazując innym beatmakerom - patrzcie, znalazłem taki kozacki fragment, ale nie zrobię na nim bitu, tylko wrzucę go sobie tutaj, żebyście byli zazdrośni. Wyimek z numeru When She Made Me Promise zespołu The Beginning of The End poza tym jednak, że budził zazdrość wielu producentów, w genialny sposób wprowadzał w klimat pierwszego singla duetu Pete Rock & CL Smooth. Przez te 15 sekund w dziwny sposób podsumowywał całe życie człowieka z jego wszystkimi smutkami i radościami, wzlotami i upadkami, melancholią i nadzieją.
9. 50 Cent - In Da Club [2003]
Producenci: Dr. Dre / Mike Elizondo
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że gdyby nie ten bit, Cenciak wciąż reprezentowałby mocną i zasłużoną ale nie stadionowo popularną ligę twardych, ulicznych raperów, dla których blizny po kulach są równie ważną częścią scenicznej osobowości jak umiejętność składania rymów. Będąc kolejnym z licznych producenckich wychowanków Dre Curtis Jackson dał się bowiem na nim poznać jako miłośnik wystawnego, przyjemnego życia i autor (bądź popularyzator, bo wcześniej ową frazę nawijał już Luke z 2 Live Crew) bon motu, który na urodzinach swoich prawnuków obok sto lat nucą nawet najstarsze amerykańskie kury domowe - go shorty, it’s your birthday. Jak wieść gminna niesie, ów bit z początku odrzucili członkowie D-12, a Fifty rapował do samego pochodu bębnów. Tymczasem ta ascetyczna, przepotężna konstrukcja powstała na bazie podniosłych dęciaków, funkowych klawiszy, energetycznych gitarowych fraz i skłaniających do klaskania handclapów jest jednym z najbardziej nośnych bitów XXI wieku. Nic dziwnego więc, że przez początkowe kilkadziesiąt sekund wybrzmiewa bez udziału MC. I że zgarnęła wszelkie możliwe branżowe nagrody, uznanie krytyków i miłość fanów, a parkiety rozgrzewa dziś nawet na weselach, gdzie leci między ABBĄ a Boney M.
8. Wu-Tang Clan - C.R.E.A.M. [1993]
Producent: RZA
RZA to jeden z nielicznych producentów, którzy w tym zestawieniu pojawiają się więcej niż raz. Pomijając już jednak rewolucję, którą przeprowadził na polu hip-hopowej produkcji w momencie premiery debiutanckiego albumu Wu-Tang Clanu, to właściwie każdym kolejnym solowym longplayem wydawanym przez członka jego macierzystej ekipy poszerzał swoje pole działania o nową estetykę, odciskając jednocześnie na wszystkich tych krążkach zupełnie niepodrabialne piętno swojego stylu. Zwichnięty funk Ol’ Dirty Bastarda, chłodna precyzja Geniusa, chropowata symfonia zawarta na Wu-Tang Forever - to wszystko nie miałoby szansy się ziścić, gdyby nie wszedł wcześniej do 36 komnat, jakie wypełniały te minimalistyczne, surowe bity, które RZA budował wokół dosłownie kilku brudnych sampli, a które dla ówczesnej sceny rapowej był jak mela puszczona na obraz w muzeum - jak pisaliśmy jakiś czas temu w zestawieniu 50 najważniejszych numerów w historii rapu. Pośród 12 ikonicznych instrumentali wypełniających ten krążek C.R.E.A.M. wydaje nam się jednak szczególne w tym, jak jest… piękne. Oparte na próbce z wyprodukowanego przez Isaaca Hayesa utworu As Long As I’ve Got You grupy The Charmels może służyć za wzór równie prostego, jak precyzyjnego cięcia sampli i tworzenia angażującej, kinematograficznej atmosfery na kanwie mikrych środków.
7. Audio Two - Top Billin [1987]
Producent: Daddy-O / Audio Two
Podobnie jak ogrom przełomowych momentów historii muzyki rozrywkowej, tak i ten genialny w swojej prostocie, oldschoolowy bit powstał przez przypadek. Kiedy bowiem znany ze składu Stetsasonic producent Daddy-O wbijał do swojego automatu perkusyjnego rytm z Impeach the President The Honeydrippers, to niechcący pomylił klawisze i stworzył ów zacinający się, klasyczny breakbeat, bez którego nie może obyć się przeważająca część DJ’skich battle-breaków. I choć Milk Dee i Gizmo - bracia współtworzący Audio Two (których siostrą swoja drogą była MC Lyte) - nigdy właściwie nie nagrali już nic jakkolwiek dla dziejów hip-hopu istotnego, to ten jeden utwór do dziś dzień zapewnia im godziwą rapową emeryturę, bo wydali go sami (a dokładnie ze swoim ojcem) i każdy, kto go sampluje, musi płacić im dywidendy. A że sięgano po tę próbkę przynajmniej 277 razy (na tyle przykładów papiery prezentuje portal whosampled.com), i korzystali z niej tacy giganci jak Mary J. Blige, 50 Cent czy Jay z Kanye, to zapewne żyje im się za jej sprawą całkiem dostatnio.
6. Dr. Dre - Deep Cover [1992]
Producent: Dr. Dre
Moglibyśmy zapewne sięgnąć w tym zestawieniu po bit z Nuthin’ but a G-Thang i na jego bazie wyjaśnić fenomen g-funku. I o ile dłuższą chwilę nad takim scenariuszem się zastanawialiśmy, to kiedy po raz wtóry odpaliliśmy sobie Deep Cover, zrozumieliśmy, że ten track musi się znaleźć w czołówce naszej listy. Nie dość bowiem, że był to debiut Snoopa i kolejna przemiana stylu Doktorka - który po latach spędzonych w N.W.A. wyglądał już swojego gatunkotwórczego krążka The Chronic - to brzmienie tego numeru było w wówczas, w tym 1992 roku, równie istotne dla wciąż królującego na listach zachodniego wybrzeża jak i przygotowującego się do kontrataku - wschodu. Bo o ile Nowy Jork nie przekonał się nigdy do skaczkowanych gitar i talk-boxowych piszczał, to te tłukące po łbie bębny, skradający się funkowy bas i syntezatorowe melodyjki rodem ze ścieżek dźwiękowych do horrorów przemawiały do jego mieszkańców jeszcze dobre kilka lat po ich premierze. Nam natomiast po dziś dzień te nokturny rodem z getta pasują dużo bardziej niż późniejsze, coraz to bardziej cukierkowe, słoneczne g-funkowe balladki.
5. Kanye West - Can’t Tell Me Nothing [2007]
Producenci: Kanye West / DJ Toomp
Dłuższą chwilę zastanawialiśmy się, którego Kanye umieścić w pierwszej dyszce naszego zestawienia. Czy może przynoszące nowe, drugie życie przyspieszonym, wokalnym samplom Through the Wire, czy może coś z eksperymentującego z elektroniką i awangardowymi patentami Yeezusa, czy może jakiś rozpasany, barokowy wręcz wyimek z My Beautiful Dark Twisted Fantasy? Finalnie postawiliśmy jednak na Can’t Tell Me Nothing, bo o ile kolaboracyjne, podkręcane elektryką i upstrzone zaskakującymi próbkami oblicze Kanye'ego pojawiło się już tu przy okazji Mercy czy Niggas in Paris, to ten bit jest swoistym opus magnum domykającym początkowy okres jego twórczości. Bo choć jest on w ogromnym stopniu zbudowany wokół powolnych, przestrzennych syntezatorów - które po części programował legendarny producent z Atlanty, DJ Toomp - to za jego finalny wydźwięk odpowiadają frazy wyśpiewywane przez pojawiającą się tu gościnnie Connie Mitchell ze Sneaky Sound System, swego rodzaju żywe sample wokalne, które w poprzednich latach przecież utorowały Ye drogę na szczyt. To one - do spółki z ad-libami Young Jeezy'ego i powolnie wykuwaną, metaliczną perkusją - złożyły się na stadionową wręcz, rockową wymowę całości, triumfalny hymn, którym Yeezy zaznaczył swoje miejsce w panteonie największych gigantów tej gry.
4. Mobb Deep - Shook Ones Part 2 [1994]
Producent: Havoc
Każde uderzenie tej zbasowanej stopy (…) może służyć za wyznacznik tego czym jest hardy i brudny, uliczny rap - pisaliśmy kilka miesięcy temu w zestawieniu 50 najważniejszych numerów w historii rapu. I niewiele też bitów ową klaustrofobiczną, paranoiczną atmosferę podwórkowego półświatka oddaje równie obrazowo, jak ten ciemny, duszny instrumental zbudowany wokół sampla z fortepianowego solo Herbiego Hancocka. Nic dziwnego więc, że jest to jeden z najczęściej samplowanych numerów w historii hip-hopu, jego covery nagrywały całe czeredy raperów od Everlasta po B.O.B.’a, a jego oryginalną wersję można usłyszeć w licznych grach (GTA: Liberty City Stories, NBA 2K13 i 2K18) i filmach (8 Mila) czy serialach (Narcos). Bo choć Havoc zawsze był lepszym beatmakerem niż MC, a jego surowy, symfoniczny styl da się rozpoznać zwykle po kilku taktach, to wciąż jest jego niedoścignione opus magnum. Bit-forteca, bit-ikona, bit-posąg.
3. Grandmaster Flash and the Furious Five - The Message [1982]
Producenci: Ed „Duke Bootee” Fletcher / Clifton "Jiggs" Chase / Sylvia Robinson
Jeśli ponad 10 lat po premierze jakiegoś bitu kolejne pokolenia wciąż wygrzebują go z archiwów, by nagrywać na nim nie żadne muzealne hołdy, ale świeżo brzmiące, nowe hity, to wiesz, że jest on niedoścignionym wręcz wzorcem bezkompromisowego myślenia i futurystycznych, progresywnych założeń. Bo nieważne, czy na rytmie z The Message nawijał w 1995 roku Puffy z Ma$e’m, czy w 2006 Pharrell, to wypreparowany w studio przez Duke’a Bootee powolny i duszny (jak nic w owym czasie), elektroniczny szlagier starzeje się lepiej niż większość produkcji wydanych ledwie kilka lat temu. Grubo ponad 250 utworów opartych na próbkach z tego, bodajże najbardziej znanego hip-hopowego bitu jest świetnym dowodem jego przepotężnej siły i niesamowitej chwytliwości. To właśnie jego nieporównywalnie wolniejsze niż wszystkie poprzednie disco-rapowe hybrydy tempo i podbijana przez dubowe efekty czy dłużej wybrzmiewające frazy, klaustrofobiczna atmosfera sprowokowała bowiem MC's, by po raz pierwszy w historii (zarejestrowanego na nośnikach) rapu zmierzyli się ze społeczną tematyką, a nie robili wciąż da bang bang da boogie, to the boogie, to the boogie, the beat.
2. Clipse - Grindin‘ [2002]
Producent: The Neptunes
Choć wypreparowane przez Neptunesów na przełomie mileniów, przestrzenne podejście do konstrukcji hip-hopowego rytmu na szerszą skalę wypromowało dopiero Drop It Like It’s Hot, to właśnie ten bit stanowi jego najczystszą i najpotężniejszą, wzorcową wręcz formę. Zdolny palić głośniki na największych nawet sound systemach, a jednocześnie możliwy do wybicia na szkolnej ławce czy pracowniczym biurku morderczy instrumental pobrzmiewa jednocześnie oldschoolową energią wczesnych block parties i futurystycznym chłodem, który w kolejnych latach zrewolucjonizował hiphopowy, a także i popowy krajobraz. To właśnie te bębny, a także hulające pomiędzy nimi powietrze położyły podwaliny pod dzisiejszy, studyjnie wypieszczony, rapowy minimalizm, na którego tle MC's tworzą melodię i nowe patenty rytmiczne jedynie za pomocą swojego głosu i flow. I choć numer ten nie był tak wielkim hitem, jakim mógł być, gdyby Pusha nie zdążył do studia, w którym Pharrell kazał mu się pojawić w ciągu kwadransa, bo jeśli nie, wówczas oddaje ten bit Hovie, to w historii hip-hopu zapisał się największymi z możliwych liter. Po raz wtóry dowiódł, że w rapie najważniejszy jest sam czysty rytm i nawijający pod niego MC, a wszelkie rozbuchane, wielopoziomowe aranżacje tylko osłabiają tę hardą, podwórkową estetykę. Estetykę, która poradzić sobie może nawet i bez prądu na ulicznym winklu, ale na porządnym zestawie nagłośnieniowym zdolna jest wprawić w osłupienie każdego - nawet jej zagorzałego przeciwnika twierdzącego od czterech dekad, że to przecież rock miał tę do niczego nieporównywalną siłę i wygar.
1. Nas - N.Y. State of Mind
Producent: DJ Premier
Mimo że Obywatel Kane jest filmem lepszym niż większość przed i po nim powstałych, a Śpiewak jazzbandu bardziej przełomowym obrazem niż którykolwiek inny wytwór światowej kinematografii, to my zwykle wolimy sobie odpalić… Nienawiść albo Belly. Bo choć często zastanawiamy się nad tym, komu udało się stworzyć dzieło obiektywnie genialnie, a czyja twórczość zapisała się w historii popkultury pod hasłem game-changer, to zwykle najbardziej zajmuje nas klimat, narracja i styl. A jeśli chodzi o wypadkową tych trzech elementów N.Y State of Mind jest nie do podj**ania. Bo nawet jeśli dyskografia Preemo pełna jest genialnych w swojej prostocie, porywających osiedlowych hymnów - od rozbujanego, jazz-bitowego Manifest, przez minimalistyczne i surowe Come Clean, po esencjonalny, uliczny banger, jakim jest Full Clip - to instrumental do tego klasycznego numeru z debiutu Nasa sam w sobie jest bodajże najlepszą ścieżką dźwiękową obrazującą Nowy Jork lat 90. Powstały w najbardziej kreatywnym momencie kariery Premiera, wzorcowy wręcz przykład jego podejścia do kompozycji - na które składają się dudniące bębny, chwytliwe, jazzowe sample i zastępujące zwykle refreny, proste acz celne cuty - cały bowiem pobrzmiewa zgiełkiem, mrokiem i chłodem Wielkiego Jabłka. I choć składają się na niego tylko próbki z klawiszy Joe Chambersa i gitary podebranej od Donalda Byrda, to słychać w nim również przejeżdżające wagony metra, deszcz bębniący o opustoszałe, zapominane przez boga ulice i tętent serca młodego wychowanka getta, który właśnie skrada się po zaułkach niezauważalny dla policyjnych patroli i starych patusów zdolnych zrobić wszystko za kilka centów do kolejnej działki cracku. Słychać hip-hop, ten najlepszy, straight out the fuckin' dungeons of rap, where fake niggas don't make it back.