6 polskich rapowych karier z początku dekady, których fenomenu zupełnie nie rozumiemy

dziwnekariery.png

Lata mijają, a my nadal zachodzimy w głowę, dlaczego akurat ci nowi nawijacze znaleźli sympatię słuchaczy jak Polska długa i szeroka.

Gdyby takie kariery wydarzyły się w 2019 roku, to pewnie nie bylibyśmy szczególnie zdziwieni – w końcu jesteśmy świadkami największego w historii rozpędzenia się machiny wyświetleniowo-sprzedażowej, więc i tort do podziału jest duży jak nigdy. Na początku dekady było jednak inaczej, a mimo to paru raperom udało się zaistnieć, choć po latach trudno uznać ich za szczególnie interesujących.

Dziś poznacie sześć jaskrawych przykładów na to, że przeciętność połączona ze wstrzeleniem się w odpowiedni moment potrafi zdziałać cuda.

1
Jasiek MBH

Uliczne hype'y rządzą się swoimi prawami. Wystarczy tylko rzucić okiem na odsłony nieznanych szerzej graczy poruszających się w tych rejonach, by stwierdzić, że to osobny i osobliwy movement. Z Jaśkiem sprawa była jednak inna – on nie był zakładkowym fenomenem, lecz gościem mocno promowanym poza szufladką. Ba, nazywanym nawet małym rewolucjonistą nadwiślańskiej ulicy! Duże słowa w stosunku do rapera, który wyróżniał się wyłącznie mocniejszym niż u innych uduchowieniem i solidnymi truskulowymi korzeniami. Z perspektywy czasu wydaje się, że rodzima gra bardzo chciała odczarować tzw. trzy litery, a reprezentant Diil Gangu został przypadkiem wciągnięty w dziejowy nurt.

2
KrzyHu

To kariera, przy której aż chciałoby się powiedzieć: ten raper musiał mieć jakieś supertajne i superpoważne kwity na kilka czołowych osób z branży, bo inaczej nie udałoby się mu zaistnieć. KrzyHu nie tyle się nie wyróżniał, ile wyróżniał w bardzo zły sposób – nadużywał polskiego pianinka, rapował w zupełnie nieintrygujący sposób, a jak już podejmował ważne tematy, to robił to w sposób bezgranicznie cringe'owy (polecamy kawałek Zdradzony przez ojca). Mimo tego wykręcał nawet kilkaset tysięcy wyświetleń i miał na gościnkach m.in. Pezeta, Kamila Bednarka, Mioda czy Kajmana. Gdy przypomnieliśmy sobie, że jego managerowie próbowali promować go etykietką czołowego zawodnika undergroundu, zaczęliśmy się śmiać tak samo głośno jak osiem lat temu.

3
Mam Na Imię Aleksander

O mijającej dekadzie w polskim hip-hopie będzie jeszcze okazja szerzej powiedzieć, ale już teraz wypada wspomnieć o jednym z wygaszonych prądów, którego pokłosie widzimy nawet dziś. Jest nim smutny rap (nie emo, bo to jednak coś innego). Pierwszymi czołowymi przedstawicielami byli rzecz jasna HuczuHucz, Planet ANM, Rover czy Bonson z czasów Historii po pewnej historii, za to chwilę później na jedynkę wbił Mam Na Imię Aleksander, działający pod skrzydłami Fandango Records. Po latach śmiało można zaklasyfikować go jako sadcore'owego epigona, który dodatkowo bardzo chciał być Biszem z Wilka Chodnikowego tyle że w wersji light. Udało mu się zdobyć miliony, ale przemknął niczym meteoryt.

4
Stochu

Kiedy przychodzi czas pisania o takich raperach, nie można zacząć inaczej niż od powiedzenia o kategorii straszliwej przyzwoitości. Jej emblematycznym reprezentantem stał się Z.B.U.K.U., nawijacz, który w żadnym elemencie rzemiosła nie wystaje ponad średnią krajową, a jednak zrobił sobie z rapu nie pracę, lecz ogromnie dochodowy biznes. Kiedyś naprawdę mało brakowało, a podobna sytuacja stałaby się udziałem Stocha, będącego okej pod względem skilla na majku i tekstów, do tego łatwo dopasowującego się do stylistyki ludzi, z którymi akurat miał okazję nagrywać. Gdyby Lucky Dice rozhulało się swego czasu nieco bardziej, mógłby objeżdżać Polskę dobrym autem – tylko co bardziej wnikliwi słuchacze nie do końca wiedzieliby, dlaczego.

5
Sulin

Pozycja rynkowa Step Records niegdyś uprawniała ten label do prób tworzenia od zera nowych gwiazd rodzimego rapu. Beneficjentem tego procesu stał się Sulin, raper z Żagania, który wjechał na scenę z mocnym promo i wizerunkiem niegrzecznego, wyszczekanego chłopca. Beef z Bonsonem pokazał jednak, że więcej w tym pozy i nieuzasadnionego czucia się mocnym niż rzeczywistych umiejętności czy błyskotliwości. Jak to w powiedzonku: miał być wpierdol, a wyszedł wpierdol w drugą stronę. Ostatecznie licznik zatrzymał się na jednej złotej płycie, zdobytej w 2015 roku. I tak sporo.

6
ZdunO

W polskim środowisku rapowym są dwaj twórcy, których można nazwać najbardziej znanymi z nieznanych raperów. Pierwszy to TMK aka Piekielny, który od lat sporo ugrywa swoją emocjonalnością, a samą muzyką się broni. Z drugim jest już jednak spory problem. ZdunO zaistniał choćby za sprawą konkursu, dzięki któremu pojawił się w remixie kawałka Proforma 2 obok Bezczela, Zeusa czy Onara, więc został doceniony również przez samych raperów, ale jego jedyną zaletą zawsze była konsekwencja. Twórczość wspomnianego była nieznośną wypadkową wszystkich bolączek rodzimych rapsów – pojawiało się w niej oczywiście pianinko, pojawił się też patos i syndrom oblężonej twierdzy. Kumulacja, na którą rymy i bity nigdy nie zasługiwały.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.