Mówi się, że przyszłość jest zapisana w gwiazdach, ale ta Antoine’a Griezmanna jest zapisana w kontrakcie, a dokładniej w części z potencjalnymi bonusami dla Barcelony. To już przestało być mem, a zamieniło się w parodię. Kiedy zbliża się 60. minuta, w ciemno możemy zakładać widok Francuza wyłaniającego się z ławki rezerwowych i wchodzącego na boisko. Jakby w tej grze wszyscy umówili się, że Griezmann jest na tyle dobry, że nie może występować dłużej niż przez pół godziny. Do śmiechu może być wszystkim poza 31-latkiem. Mundial za pasem, a on tkwi w chorym układzie skazującym go na grę w piłkę przez mniej niż 30 minut.
Prześledźmy cały bieżący sezon Antoine'a Griezmanna: w każdym ligowym spotkaniu pojawiał się na murawie około 63. minuty, w każdej z pięciu kolejek dopiero po upływie godziny gry, a w Lidze Mistrzów z Porto wszedł w 61. minucie. To magiczna bariera, bez której Francuza nie zobaczymy na boisku – jakby dopiero po godzinie odblokowywała się jego karta zawodnika. Z perspektywy obserwatorów może to być śmieszne, ale samemu piłkarzowi nie jest do śmiechu. Stał się niewolnikiem zapisów kontraktowych i sytuacji ekonomicznej Atletico.
Nie chodzi o to, że przegrywa sportową rywalizację z Alvaro Moratą, Joao Feliksem, Angelem Correą czy Matheusem Cunhą. Diego Simeone chętnie by na niego stawiał, tym bardziej, że to on zapewnił zwycięstwo z Porto w 111. minucie, gdy jego partnerka rozpłakała się na trybunach ze wzruszenia. Tak samo z Getafe czy Valencią – wchodził i zdobywał bramki, a ta z Nietoperzami była na wagę trzech punktów. Griezmann jest złotym rezerwowym i jest w formie, ale to nic nie zmieni w hierarchii ani jego sytuacji. Tylko tyle, że zawsze możemy się go spodziewać dopiero po godzinie.
Ten widok szokuje nieco mniej, bo sześć spotkań zdążyło nas przyzwyczaić do tego obrazka, ale sam Griezmann musi być niesamowicie sfrustrowany. „Nie wiem, jak ja bym sobie z tym dał radę, ale on naprawdę jest w dobrej formie, mimo tej sytuacji. To musi być męczące, bo widać, że jest w gazie, ale jak na taki czas, to naprawdę broni się każdym występem” – uważa Djibril Cisse.
Francuz już dawno mógłby wszcząć jakiś bunt albo zacząć publicznie mówić o tej patologicznej sytuacji, lecz póki co posłusznie wykonuje obowiązki i do tego z bardzo pozytywnym skutkiem dla drużyny. Ma tyle samo bramek co Alvaro Morata i bije na głowę resztę konkurencji, mimo że z urzędu szefowie klubu przykleili mu łatkę „rezerwowy do 60. minuty”.
O co w tym chodzi? W umowie dwuletniego wypożyczenia z Barcelony jest zapis, że Atletico będzie musiało zapłacić za niego dodatkowe 40 milionów euro, o ile spędzi na boisku 50 procent czasu, kiedy jest zdrowy i dostępny. Dla klubu z Madrytu to sytuacja o tyle niewygodna, że już tego lata miał napiętą sytuacją ekonomiczną i nie szalał zbytnio na rynku, inwestując tylko 20 mln euro w Nahuela Molinę oraz sprowadzając za darmo Axela Witsela. Kolejne wydatki nie będą im na rękę, bo limit płacowy i tak dość uciska budżet klubu.
Barcelona grozi pozwami i domaga się pieniędzy już teraz. Atletico wskazuje na umowę i uważa, że obowiązek wykupu aktywuje się dopiero po policzeniu minut z dwóch sezonów pełnego wypożyczenia. Stąd teraz tak znaczące ograniczenie roli Griezmanna. Aby przypadkiem nie spędził połowy możliwego czasu na boisku, sumując występu w rozgrywkach 21/22 oraz 22/23.
Jest szansa, że kluby dogadają się w jakiś sposób wcześniej, ale póki co rywale zostawili Atletico z tym problemem. A Griezmann wchodzi i strzela, ale z wiedzą, że nikomu nie będzie na rękę za niego płacić ustalonych wcześniej kwot. Problemem nie jest jakość Francuza ani jego forma, tylko zarobki zawarte w umowie. Na Camp Nou też nie chcieliby jego powrotu, bo to oznaczałoby płacenie mu 20 mln rocznie przez jeszcze jeden sezon. A to potężne pieniądze, tym bardziej kiedy mówimy o klubie szukającym ciągłych oszczędności w tej materii.
Atletico wyobraża sobie, że zwróci im zawodnika, jeżeli nie spędzi na boisku połowy czasu. Barcelona już teraz uważa, że powinien zostać zawodnikiem Los Colchoneros. Niespodziewanie mistrz świata okazał się gorącym kartoflem, bo nikt nie może sobie pozwolić na wrzucenie takich kosztów w dłuższym terminie.
Póki co Simeone udaje, że nic dziwnego się nie dzieje i unika odpowiedzi na „przypadek Griezmanna”. Ale to patologia, do jakiej doprowadzili szefowie Atletico Madryt, by piłkarz takiej klasy musiał zostać postawionej w takiej sytuacji. W zasadzie by jakikolwiek piłkarz był wyłączony z rywalizacji, uczciwej konkurencji i skazany na grę dopiero po godzinie meczu. W Madrycie mogą wzruszać ramionami, a później przyjdzie 60. minuta i znów zobaczymy Francuza stojącego w gotowości przy linii. Z dużą klasą Griezmann znosi tę frustrację, całuje herb i zdobywa bramki, ale pewnie nigdy nie przypuszczał, że w Hiszpanii zostanie bohaterem takiego żartu. Pewne są trzy rzeczy: śmierć, podatki i Antoine stojący przy linii po 60. minucie.