8 bardzo depresyjnych albumów, których nie warto słuchać w Blue Monday

cudi.jpg

Dzień Doła przypada właśnie dzisiaj. Podpowiadamy, czego nie słuchać, żeby nie pogorszyć sytuacji.

Ukuty przez Cliffa Arnalla termin Blue Monday oznacza najsmutniejszy dzień w roku. Trzeci poniedziałek stycznia ma być najbardziej przygnębiający ze względu na kilka czynników opisanych w specjalnie stworzonym wzorze matematycznym. Kiepska pogoda, krótki dzień, zapomniane i niedotrzymane postanowienia noworoczne oraz zbliżające się terminy spłaty bożonarodzeniowych kredytów podobno wpływają najgorzej na ludzkie samopoczucie, kumulując się właśnie podczas Blue Monday. Teoria oczywiście została szybko obalona przez naukowców i uznana za pseudonaukę ze względu na bezsensowne składowe wzoru. Tak czy owak obecność tego antynaukowego terminu w mediach tworzy swoisty efekt placebo, a my wolimy dmuchać na zimne, dlatego przedstawiamy osiem płyt, przez które można się nabawić jeszcze gorszego nastroju.

1
Drake - Take Care

W 2013 ten album został nagrodzony statuetką Grammy za najlepszą płytę w kategorii rap i hip-hop, w dodatku Take Care sprzedał się w 631 tysiącach egzemplarzy. W pierwszym tygodniu sprzedaży. Nie ryzykujemy wiele twierdząc, że jest to jedna z najważniejszych płyt w jego karierze, a na pewno jedna z najlepszych. Slogan Drake to nie raper, Drake to emocja nie wziął się znikąd. Take Care to składanka bardzo smutnych i melancholijnych numerów o miłości i samotności, która za każdym odsłuchem uderza odbiorcę równie mocno. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie puścił sobie Marvins Room po rozstaniu z partnerem i nie zawodził wraz z Aubreyem I'm just sayin', you could do better / Tell me have you heard that lately. No dobra, może to tylko my, ale Take Care jest prawdziwym wyciskaczem łez.

2
Kid Cudi - Man On The Moon, PP&DS

Umówmy się, Kid Cudi nigdy nie tworzył wesołej muzyki. Może z kilkoma wyjątkami, takimi jak Day 'N' Nite, czy Pursuit Of Happiness, które stało się hymnem na imprezach nastolatków po Projekcie X. Poczynając od doskonałego Man On The Moon, gdzie znalazły się m.in.: Solo Dolo, My World i Sky Might Fall, przez Indicud i bardziej odjechane Satellite Flight: The Journey To The Moon, aż po Kids See Ghosts Cudder przedstawiał się raczej jako depresyjny, refleksyjny raper. Na nagrodę w kategorii smutku zasługuje przede wszystkim Passion, Pain & Demon Slayin - gdzie indziej znajdziemy numer, na którym Cudi wyśpiewuje francuskojęzyczne wersy pod minimalistyczny, ciemny beat i chórki brzmiące jak tybetański śpiew gardłowy? No właśnie, a PP&DS jest czymś więcej niż tylko smutnym wydawnictwem - dzieli się na cztery akty, koniec końców zostawiając słuchaczom nieco nadziei po depresyjnym wstępie. A że nie możemy pominąć także Man On The Moon, no to dajemy obie.

3
Kanye West - 808s & Heartbreak

Po akademickiej trylogii Kanye postanowił uderzyć w zupełnie inne tony. Produkując nowatorskie (jak na tamten moment) elektroniczne beaty na Rolandzie TR-808 i pisząc dołujące teksty West przeżywał ciężki okres w swoim życiu. Zerwanie z dziewczyną i uczucie osamotnienia to dominujące na 808s motywy, ale są one tylko wymówką, dzięki której łatwiej było mu się zabrać za tworzenie tego albumu. Prawdziwie depresyjna wizja i autentyczny powód problemów Kanye'ego ujawnia się dopiero w ostatnim utworze - Pinocchio Story. Kilka miesięcy przed premierą czwartego albumu zmarła jego mama, a 808s & Heartbreak jest terapeutycznym wydawnictwem pełnym bólu, odtrącenia i straty. Zdecydowanie nie na najbardziej depresyjny dzień w roku.

4
The Weeknd - House of Balloons

Nie każdy jest w stanie zrobić furorę swoim pierwszym mixtapem, ale The Weeknd - i owszem. Complex umieścił debiut Weeknda na pierwszym miejscu najlepszych albumów 2011 roku, a wiele innych portali znalazło dla niego miejsce w pierwszej dziesiątce. Mroczna stylistyka, piosenki o miłości, pożądaniu i emocjonalnym załamaniu składają się na wybitnie smutne wydawnictwo, którego nie mogło zabraknąć na tej liście. Zdecydowanie nie słuchajcie. Tzn. nie dzisiaj.

5
XXXTentacion - 17

Od premiery 17 do śmierci Onfroya minął niecały rok. Zaraz po wyjściu z więzienia X zapowiedział trzy wydawnictwa, pośród których znalazło się właśnie 17. To dzięki temu albumowi, będącemu mieszanką rapu z alternatywnym R&B i prostymi, gitarowymi riffami, zauważył go m.in. Kendrick Lamar, według którego był to naprawdę dobry krążek. Here is my pain and thoughts put into words. I put my all into this in the hopes that it will help cure, or at least numb, your depression. I love you. Thank you for listening. Enjoy - to słowa rapera z rozpoczynającego krążek The Explanation i właśnie one najwięcej mówią o 17.

6
Mac Miller - Swimming

Swimming to rozliczenie Maca Millera z przeszłością. Zerwanie z Arianą Grande było dla niego sporym ciosem, o czym mówi m.in. w Self Care. Motywy pokochania samego siebie, akceptacji i zdrowia psychicznego również składają się na gorzką refleksję, płynącą nie z samego albumu, ale z okoliczności po jego wydaniu. Miesiąc po premierze Mac zmarł z powodu przedawkowania narkotyków, a teksty ze Swimming nagle nabrały zupełnie nowego znaczenia. Traktujmy tę pozycję jako ważną lekcję życia, bo niewątpliwie tkwi ona w ostatniej płycie Millera.

7
Earl Sweatshirt - I Don't Like Shit, I Don't Go Outside

I Don't Like Shit, I Don't Go Outside to drugi album Earla Sweatshirta. I to bardzo przygnębiający. Słuchasz i po prostu czujesz, że coś jest nie tak. Spory wpływ mają na to mroczne, wolne, psychodeliczne beaty, a numery takie jak Faucet, Grief, czy DNA są przesiąknięte fatalistycznymi refleksjami. Sad reactions only.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Za radiowym mikrofonem w zasadzie od początku istnienia stacji, później był też członkiem redakcji netu. Z muzyką wszelaką za pan brat od dzieciaka.