8 najbardziej rozczarowujących rap-płyt, jakie znamy

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Tidal X Collegrove 2 Chainz & Lil Wayne
Lil Wayne Performs at Tidal X Collegrove at The Tabernacle on March 30, 2016 in Atlanta, Georgia. (Photo by Prince Williams/WireImage)

W piłce nożnej, cytując klasyka, nazwiska nie grają, w muzyce jest podobnie. Ile było podgrzewki na każdą z tych płyt, by finalnie balonik oczekiwań pękł z hukiem. I tak 8 razy.

1
Nas - Nastradamus (1999)

Pewnie, że jest mnóstwo duuuuużo gorszych albumów hip-hopowych niż czwarty krążek Nasa. I sporo racji ma Bałagane, stawiając sobie dyskografię Escobara jako wzór do naśladowania, ale kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy Nastradamusa, ręce opadły nam niżej niż krok w gaciach, które wtedy nosiliśmy (a naprawdę w tych starych, zapiętych na wysokości dupy Moro i Metodach, był on prawie 30 centymetrów ponad chodnikami). I choć od arcydzieła, jakim wciąż pozostaje Illmatic, każdy kolejny album Nasira był coraz gorszy, to Nastradamus okazał się punktem krytycznym, po którym reprezentant Queensbridge wrócił na powierzchnię, nagrywając - nomen omen - Stillmatic. Od plastikowej wyliczanki, w której Nasir proklamował się pierwszym wizjonerem rap gry (słuchać tego da się dopiero w odkrytym przez nas dużo później remiksie Large Professora), przez żenujący refren God Love Us, w którym porównania do Barabasza są równie chybione jak… patetyczna jest całość, aż po nieudany szlagier na bicie Timbo z gościnnym udziałem Ginuwine’a. Cała ta płyta jest strasznie nudna, monotonna i ckliwa, a w wielu momentach tandetna.

2
Jay-Z & R. Kelly - Best Of Both Worlds (2002)

Przecież Unfinished Business było jeszcze gorsze - pewnie zaraz ktoś napisze w komentarzu. Leżących nie kopiemy, dlatego skupmy się na pierwszym wspólnym dziele obu panów. Trudno nam się wyzbyć sporej dozy niechęci, jaką czujemy wobec Roberta już od 20 lat sikam na 15-latki Kelly’ego, ale postaramy się być tutaj obiektywni. Ta płyta jest po prostu… marna, cała brzmi jak chybiony pomysł speców od marketingu, którzy zwęszyli interes w tak popularnym na początku nowego millenium cukierkowym r’n’b na hiphopowych bitach (Jenny, złodziejko, nigdy ci tego nie zapomnimy). Prawdziwym Best Of Both Worlds był w tamtych latach numer D’Angelo z Method Manem i Redmanem.

3
Eminem - Encore (2004)

Choć dyskografia Eminema pełna jest wpadek i właściwie od czasów swoich dwóch pierwszych krążków nie nagrał on płyty, do której nie można mieć zastrzeżeń, to nigdy wcześniej ani później nie było tak źle, jak na Encore. Przećpany wówczas do granic możliwości, zachłyśnięty swoim sukcesem Marshall Mathers nieustannie nadużywał swojego kreskówkowego, wysokiego flow, w numerach takich jak Rain Man czy Big Weenie osiągał szczyty swojej lirycznej żenady, a w międzyczasie jeszcze chyba zupełnie ogłuchł - większość bitów na tym krążku jest albo monotonna, albo tandetna. Oczywiście jest tu kilka dobrych tracków, jednak spokojnie można korzystać z tego albumu na szkolnych pogadankach o szkodliwości narkotyków. Zażywasz - przegrywasz, a w tym konkretnym przypadku przegrywają także miliony słuchaczy.

4
Method Man - Tical 0: The Prequel (2004)

Żeby taki słaby krążek mianować trzecią częścią trylogii, której dwie pierwsze odsłony zapisały się złotymi zgłoskami w historii hip-hopu? I choć tupetu Method Manowi nigdy nie brakowało, to tym razem nie starczyło mu pomysłu na to, by domknąć swój cykl w naprawdę wielkim stylu. Bity rzemieślnicze, wersy mało charyzmatyczne i wtórne, a plejada gości na trackliście – Busta Rhymes, Missy Elliott, Ludacris, Snoop Dogg - nie była w stanie uratować tego krążka od zapomnienia. Album, który miał być przypieczętowaniem wejścia Johnny’ego Blaze’a do mainstreamu, zamknął mu do niego drogę, najprawdopodobniej na zawsze. I spora w tym zasługa jego macierzystej wytwórni - Def Jamu, który nad bity RZA postawił produkcję Puffa Daddy’ego, produkcję całości powierzył związanemu z Bad Boy Records Harve’owi Pierre’owi, a do tego nie wyciągnął lekcji z historii kina, na którego przykładzie mógł wnioskować, że większość prequeli to niewypały.

5
Common - Universal Mind Control (2008)

Większość tego typu zestawień z katalogu Commona wyciąga Electric Circus, jednak my w całej tej zwichniętej i rozpasanej psychodelii tego krążka znajdujemy pewną logikę i wręcz się w nim lubujemy. Nie możemy tego jednak powiedzieć o flircie Lonniego Rashida Lynna Juniora z elektroniką, jakiego podjął się na Universal Mind Control. Bo choć część bitów, które dostarczyli mu Neptunesi i związany z Outkastem Mr. DJ wciąż robi na nas wrażenie, to rapera znanego wcześniej jako Zdrowy Rozsądek w roli napalonego, tępawego bawidamka, po prostu nie kupujemy. I nawet jeśli całość miałaby być koncept albumem, który pokazuje, jakimi zasadami rządzi się przemysł muzyczny - co mógłby sugerować tytuł - to zamysł ten nie jest szczególnie czytelny, a jego efekt muzycznie wątpliwy. No i też nie sprzedał się najlepiej, wiec przeczy tezie, że łatwiej osiągnąć sukces nawijając wciąż tylko o cyckach i dupach.

6
Clipse - Till The Casket Drops (2009)

Po wybitnym wręcz albumie Hell Hath No Fury bracia Thorton stanęli przed nie lada wyzwaniem. Kiedy bowiem swój największy sukces osiągasz, będąc wk****onym i agresywnym, niełatwo jest później pielęgnować w sobie te uczucia, siedząc w jacuzzi luksusowego hotelu, pod który podjechało się furą wartą milion dolarów. To, co było więc największą siłą Clipse - balans pomiędzy minimalistyczną, acz chwytliwą produkcją Neptunesów a brudnym, gangsterskim sznytem Pushy i No Malice’a - na ich kolejnym krążku omsknęło się w stronę niby wciąż niegrzecznego, jednak dużo bardziej pozytywnego, zapatrzonego w siebie rap-popu. I kolejny już raz w historii hip-hopu na dobrej zmianie zachodzącej w życiu któregoś rapera zyskuje on sam i jego bliscy, natomiast słuchacze… niekoniecznie. Znamy to przecież świetnie także i z naszego lokalnego podwórka.

7
Lil’ Wayne - Rebirth (2010)

O ile na większości krążków z tego zestawienia znajdzie się przynajmniej jeden czy dwa numery, które warto sprawdzić, to na siódmym albumie w dyskografii Weezy’ego próżno szukać czegokolwiek, na czym można by było zawiesić ucho. Ta płyta to naprawdę straszne g***o i nie ma w tym określeniu ani grama pozytywnego shitu. Kiedy bowiem po świetnym albumie The Carter III Lil Wayne został mianowany nowym królem Południa, ogłosił światu, że bierze się za granie… rocka. No i ku utrapieniu wszystkich fanów tegoż gatunku - i na nieszczęście dla wszystkich słuchaczy rapu - zrobił to. Album Rebirth: szkaradną, wykoślawioną wizję tego, czym jego zdaniem powinna być płyta gitarowa. Miałką jak teksty Comy, tandetną niczym symfoniczne Kombi i arogancką jak nierapowe wycieczki Popka juwenaliową parodię samego siebie.

8
Pono - Wizjoner (2012)

Trudno byłoby zliczyć wszystkie rodzime płyty, które nas zawiodły, ale pojedyncze przykłady pamiętamy całkiem nieźle - wydany niedługo po świetnie przyjętym Na legalu? Peji, zupełnie nijaki Ski Skład, nudną i zbędną Reaktywację Grammatika czy większość krążków nagle dorastających - bądź też w moment dziadziejących - raperów, których mamy na naszym lokalnym podwórku sporą reprezentację. No i to też poniekąd przykład Pona, który z jednego z naszych faworytów nie tylko w szeregach Zip Składu, ale na całej ciemnej stronie, stał się wizjonerem, który niestety nieustannie zerka wstecz. Szczególnie uderzyło nas to w momencie, gdy pierwszy raz odpaliliśmy jego trzeci krążek. Po świetnym Hołdzie i bardzo dobrym Tak to widzę z genialnym Pierdolę to na singlu, reprezentant Zipery spotkał się w studio z muzykami znanymi z różnych popowych formacji, by afirmować życie. I podobnie jak w przypadku Clipse, trudno mieć pretensje do kogoś, kto zmienia swoją postawę i warunki bytowe na lepsze, ale nie do końca kumamy, dlaczego ma to mieć wpływ na czyjeś flow, bystrość spostrzeżeń czy jakość bitów.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.