Dzieciństwo zwykło być idealizowane przez dorosłych. Aż do sielankowych wyobrażeń, w których nie ma miejsca na niepokój czy osamotnienie. Z tych mroków i przemilczeń – Eskil Vogt (nominacja do Oscara za scenariusz Najgorszego człowieka na świecie) robi swoje wakacje z duchami, gdzie straszą dzieci z podwórka i norweskie blokowisko.
Jedna z recenzentek – na kontrze do nowego Stranger Things – sugeruje: jeśli macie zobaczyć jeden horror o telekinetycznym dzieciaku, niech to będzie „The Innocents”. W The New York Times rozpływają się nad wspaniałą upiornością filmu; w The Hollywood Reporter chwalą prostotę rozwiązań wizualnych, która uruchamia grę wyobraźni. Pisze się o świetnym arthousowy dreszczowcu; pisze się o przypowieści, dotyczącej cienkiej granicy miedzy dobrem a złem. Niewiniątka mają świetną prasę i ten hype nie jest przypadkowy.
Było Midsommar – jest Midnattssol. Eskil Vogt zastosował zabieg siania grozy w świetle dnia, spopularyzowany na przestrzeni ostatnich lat przez Ariego Astera. Rozpoczyna się sezon białych nocy, a na przedmieścia norweskiej stolicy wprowadza się rodzina z dwójką dzieci. Młodsza córka to Ida (Rakel Lenora Fløttum), którą od pierwszych sekwencji – ze względu na przejawy okrucieństwa – chciałoby się postrzegać jako czarny charakter. Kiedy matka nie widzi – podszczypuje starszą siostrę (Alva Brynsmo Ramstad); do butów wrzuca jej rozbite szkło. Nie rozumie zaburzeń Anny, która ma autyzm, jest niemal niekomunikatywna i skupia na sobie całą uwagę rodziców (Ellen Dorrit Petersen, Morten Svartveit).
W obliczu przeprowadzki i zmiany pracy przez ojca – Ida jest zmuszona spędzić wakacje na osiedlu; odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nawiązać nowe znajomości. Nie obejdzie się bez rozczarowań, ale ostatecznie zaprzyjaźni się z Benem (Sam Ashraf) – ekscentrycznym chłopcem z emigranckiej rodziny, wychowywanym przez samotną matkę; wykazującym szereg złowrogich cech, dysponującym nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Na przeciwległym biegunie jest – cierpiąca na bielactwo – Aisha (Mina Yasmin Bremseth Asheim); empatka, która czyta w myślach i okazuje się mieć niezwykły, zbawienny wpływ na Annę.
Przenieśliśmy się z centrum Oslo na wschód miasta. Na skraj lasu, gdzie można poczuć bajkową aurę. Kiedy byłem młody, sam mieszkałem w podobnym miejscu. Wychodzisz na zewnątrz z apartamentowca, gdzie wokół są dorośli i zaraz możesz znaleźć się wśród drzew – robić na co masz ochotę, grać w gry, eksperymentować, broić – opowiadał reżyser na łamach Vogue'a o kluczowej roli miejsca akcji w Niewiniątkach.
W surowej, skandynawskiej scenerii stopniowo nakręcana jest spirala grozy; mnożą się nadnaturalne zjawiska i przyjmują coraz bardziej niepokojącą formę. Vogt początkowo buduje fabułę na niedopowiedzeniach. Magię przedstawia jako dotykalny element dziecięcej codzienności. W końcu jednak na boisku zrobi się armagedon jak w szlagierze Molesty. A reżyser zadba o to, żeby – w obliczu ekstremalnych zdarzeń – postaci przechodziły dynamiczne przemiany...
I sam we wspomnianym wywiadzie przyznawał, że na pewnym etapie produkcji złapał się na nawiązaniach do klasyki horroru z lat 70. i 80. o dzieciach, dysponujących paranormalnymi zdolnościami; jak Carrie czy The Fury. Ale zaznaczał przy tym, że tak naprawdę bliskie jest mu to, jak o rodzinnych dramatach pisał Ibsen, Niewiniątka są więc w połowie drogi pomiędzy norweskim wieszczem a Stephenem Kingiem.
Wyciąga się Vogtowi zbieżność tytułu z The Innocents sprzed sześćdziesięciu lat na podstawie W kleszczach lęku Henry'ego Jamesa, ale to podobno przypadek. Wraca też w recenzjach Władca much Williama Goldinga i ekranizacja Petera Brooka, i tu akurat reżyser potwierdził, że był pod wrażeniem gry młodych aktorów; wyciągnął odpowiednie wnioski, stąd nieodje*ywalny casting i poprowadzenie czwórki bohaterów. Ale idąc głębiej, ewidentnie bliski jest mu pesymizm w postrzeganiu wieku dziecięcego. Bo Niewiniątka są w dużej mierze przenikliwą – nakręconą z dużą wrażliwością – opowieścią o traumach wpisanych w ten okres; o okrucieństwie i bezlitosności, wynikającymi z nauki świata; o całkowitym osamotnieniu w obliczu problemów, które wydają się nie do przeskoczenia przez brak odpowiednich mechanizmów; o barierze językowej z rodzicami.
W estetyce filmu artystycznego i duchu creeperiady Lars von Triera powstała w ten sposób – trzymająca w napięciu – antybajka z drugim dnem, która stanowi wyróżniający się tytuł z nowej fali horroru. Nawet przy bardzo mocnej konkurencji.
Komentarze 0