Od Polski świeżo po upadku komuny do ery TikToka; wtedy artystom nie starczało budżetu na całe klipy, teraz mogą nakręcić je smartfonem.
To jeden z tekstów, nad którymi mieliśmy poważne przemyślenia. Na ile konkretne wydarzenia w historii krajowego rapu determinują późniejsze losy gatunku? Jak porównać ich wagę? I co zrobić, kiedy przy pierwszym wypisaniu propozycji na brudno w aż trzech punktach z rzędu pojawia się Taco Hemingway?
Bez przesady, to tylko zabawa. Dlatego finalnie wybraliśmy siedemnastkę momentów, które przyczyniły się do zmian na scenie, chociaż mogło być ich ze dwa razy więcej; na czołowych miejscach listy rezerwowej znajdywały się chociażby Bitwa Płocka, Hot16Challenge2 i Blokersi. Nie grzebaliśmy wyłącznie w prehistorii, interesowały nas sytuacje z każdego okresu rozwoju gatunku. Dlatego zestawienie otwiera Kazik, a zamykają youtuberzy i autentycznie nie jesteśmy w stanie zwizualizować sobie tego malowniczego combo w jakichkolwiek okolicznościach. To znak, że rap przeszedł w tym kraju długą i zwariowaną drogę, by stać się tym, czym aktualnie jest.
„Najlepszy raper Wschodu!” – Kazik i „Spalam się” (1991)
Sytuacja kontrowersyjna, bo sam bohater odżegnywał się od teorii, wedle której miał być pierwszym polskim raperem. Słuchacze też mieli wątpliwości – w końcu przed Kazikiem, już w latach 80., za rapowanie brali się choćby członkowie składu Deuter czy... Piotr Fronczewski, występujący jako Franek Kimono. Ale wydane 11 listopada 1991 roku Spalam się jest pierwszą tak otwarcie korespondującą z rapem polską płytą, dlatego musimy od niej zacząć. Poza tym popularność Kazika była wówczas ogromna; szacuje się, że – wliczając dystrybucję pirackich płyt i kaset – wydawnictwo rozeszło się w blisko półmilionowym nakładzie.
I chyba było tak, że Polska potraktowała Spalam się jako ciekawostkę. Kazik nie pociągnął za sobą rzeszy początkujących raperów; to wydarzyło się dopiero cztery lata później, po premierach debiutów Liroya i Wzgórza Ya-Pa 3, kiedy to, co działo się na obu wybrzeżach USA, w dużym stopniu dotarło nad Wisłę. Ale bazująca na jego fascynacjach muzyką afroamerykańską (od funku po klasyczny hip-hop pokroju Public Enemy) płyta była na polskim rynku czymś świeżym i przełomowym. Przy produkcji Kazik używał samplera i sekwencera, czyli bardzo trudno dostępnego wówczas sprzętu. Oczywiście, że nie dbano o czyszczenie sampli, zresztą chałupnicza otoczka wokół Spalam się (spisana na kolanie umowa z firmą Zic-Zac czy przeboje wokół budżetu przeznaczonego na klip do utworu tytułowego; podczas kręcenia okazało się, że zabrakło kasy na montaż) pokazywała, że może i Staszewski miał ambicje zrobienia muzyki idącej za zachodnimi trendami, ale przy ziemi trzymała go zwariowana, polska codzienność lat 90. Idąc ulicą na każdym straganie muzycznym, a wtedy kasety sprzedawano nierzadko wprost na chodniku, z łóżek polowych, widziałem kasetę „Spalam się” z coraz to inną okładką. Widziałem nawet „Spalam się” z okładką płyty Depeche Mode – wspominał w swojej biografii Idę tam gdzie idę. Jacek Sobczyński
„Czarny rytm i dosadne słowa” – pokoleniowy sukces Liroya (1995)
A lililili bom bom… Z tą kartą naszej hiphopowej historii było akurat tak, że niektórzy najchętniej wyrwaliby ją z podręcznika, jakby chodziło o coś wstydliwego. Ale przy całej siermiężności dokonań Liroya, nie do przecenienia są przecież losy chłopaka z Kielc, który – dziwnym trafem – odkrywa Rapper's Delight, próbuje krzewić rap w rozgłośniach radiowych, zakłada zespół we Francji, a po powrocie do kraju i średnio udanej rozbiegówce pod szyldem P.M. Cool Lee, nagrywa singiel Scyzoryk, a następnie Alboom, rozchodzący się w półmilionowy nakładzie. I to z tamtych nagrań – często prostackich, często niedorzecznych – cała generacja słuchaczy w ukryciu przed rodzicami dowiaduje się o artystycznej ekspresji za pomocą rymów i beatów. Marek Fall
Za drinem drin, za płytą płyta, czyli historia RRX, najbardziej zwariowanego labelu w polskim rapie (1995-2002)
Jeśli RRX – to Krzysztof Kozak. A jeśli Krzysztof Kozak, to mnóstwo zupełnie nieprawdopodobnych wydarzeń z pogranicza Wojciecha Smarzowskiego i programu 997. To jednak nie jest w tym momencie najbardziej istotne; kto chce bliżej zapoznać się z działalnością latającego cyrku popularnego Kozanostry i jego artystów, ten powinien sięgnąć po książkę Za Drinem Drin, za kreską kreska, w której to wszystko jest szczegółowo opisane.
Poza hulankami RRX to także muzyka. Zarówno w tzw. okresie poznańskim (czyli wtedy, gdy siedziba labelu mieściła się w stolicy Wielkopolski), jak i podczas działalności w stolicy, Kozak był odpowiedzialny za wypuszczenie szeregu płyt, które zbudowały krajowy rap. Pierwsze albumy producenckie Volta, S.P.O.R.T., Chleb powszedni ZIP Składu – wszystko to jego wydawnictwa. Na kartach swojej biografii Kozanostra deklarował, że po prostu kochał tych ludzi i ich muzykę, chociaż po latach większość z jego artystów dodawała, że miłość dziwnym trafem wypalała się zwykle w momencie rozliczeń za sprzedane płyty. Ale w tym tkwił chyba urok i stricte polski sznyt kozakowego biznesu, gdzie stan poważnych, jak na tamte czasy, pieniędzy zmieniał się ze stałego w ciekły, 40-procentowy. Po latach wydaje się, że największym osiągnięciem Krzysztofa Kozaka nie jest jego katalog muzyczny, ale samo to, że jeszcze żyje. Jacek Sobczyński
Akt założycielski warszawskiej sceny – Rap Day '97 (1997)
Impreza była branżowa, więc odbiorcy rapowanego przekazu odziani byli, jakby wyszli od jednego krawca: krok w za dużych ze cztery numery porciętach kończył się przy kolanach. Spod nich wystawały barwne majtki (u dam również), nakrycia głowy były standardowe: czapki bejsbolowe z wykręconym daszkiem w każdą stronę i czapy narciarskie ozdobione goglami. Korpusy chłopcy zakryli sportowymi bluzami z kapturem, który opadał na twarz, lub bez kaptura z finezyjnymi wzorami. Raczej pląsali po sali tanecznym krokiem niż chodzili, garbiąc się przy tym nielitościwie. Wilkiem wodzili po wszystkich. Damy zaś prężyły kształty w superobcisłych koszulach, uroczo wywijały biodrami w krocząco-wymachiwanym tańcu – tak odbywającą się równo ćwierć wieku temu w warszawskim Colosseum imprezę relacjonowała Gazeta Wyborcza. To jednocześnie niedawno i dawno – niedawno, bo większość bohaterów tego wieczoru z powodzeniem nagrywa do dziś. Dawno – po prostu przeczytajcie jeszcze raz tę relację, która wnikliwością opisu przypomina dziwaczny memuar z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Krocząco-wymachiwany taniec chyba wygrywa.
Dlaczego w ogóle piszemy o Rap Day '97 w kontekście kamieni milowych całej sceny? Bo to wieczór, który pokazał, że rap ma wśród polskich odbiorców ogromny potencjał. Bo poza Beastie Boysami w Polsce nie pojawili się dotąd raperzy o tak dużej globalnej renomie, jak headlinerzy koncertu, Run-DMC. I – co szczególnie ważne – bo to wtedy, na scenie Colosseum, hartowała się stal młodego polskiego rapu: Mistic Molesta, TPWC, Trzyha. Minęło 25 lat, główne gardła tych składów dalej dzielą i rządzą w krajowym rapie. A zaczęło się właśnie tam. Jacek Sobczyński
Armagedon jest blisko: premiera „Skandalu” (1998)
Gdybyśmy mieli swoją Bibliotekę Kongresu, debiut Molesty trafiłby do jej zbiorów w pierwszej kolejności. Bo nie ma drugiej takiej dokumentacji niezwykłego okresu transformacji ustrojowej, gdy powszechna szarzyzna została nagle przykryta billboardozą, a ciemną stroną dzikiego kapitalizmu szybko okazały się społeczne wykluczenie, rosnące bezrobocie i przestępcza wolnoamerykanka. W takich okolicznościach punkowiec Vienio poznał grindcore’owca Włodiego i – za pośrednictwem fascynacji deskorolką – obaj dotarli do rymów i beatów, które w środowisku wypierały hardkor. Przy soundtracku z Yo! MTV Raps nastąpiło olśnienie, że stosunkowo proste środki muzyczne pozwalają opowiedzieć historię swoją, a pośrednio też całego pokolenia. Skandal to był więc punkt zwrotny, co wyraża się choćby w taki sposób, że pozostaje chyba najintensywniej follow-upowanym materiałem na naszej scenie i wciąż nie brakuje raperów, którzy obudzeni w środku nocy byliby w stanie zarymować go od deski do deski. Marek Fall
Hip-Hop Opole i polski rap w Telewizji Polskiej (2001)
Sierocki powiedział mi, że to jest totalne podziemie, nikt o tym nie pisze, wyciąga mi gazety, „Stacje radiowe, nikt tego nie chce grać”. Dwa i pół roku za nim chodziłem. Któregoś razu przyjeżdża do Teleexpressu i mówi: „Siema, robimy koncert hiphopowy w Opolu”. Dodając, że jego syn przyszedł do domu w szerokich spodniach. On wtedy zrozumiał, że to jest zjawisko – wspominał Hirek Wrona w wywiadzie dla Vaib. Tłumy podczas występów Warszafskiego Deszczu, Molesty czy Starego Miasta przy okazji nobliwego Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej rzeczywiście stanowiły – jak odnotowywał organizator imprezy – świadectwo usankcjonowania hip-hopu jako kultury w naszym kraju. Co więcej, wszystko to można było oglądać w Telewizji Polskiej. I to wciąż wspomnienie złotej ery dla gatunku. Marek Fall
Hip-hopolo wyklęte (2002-2005)
Jeśli chodzi o genezę i historię nurtu – nie napiszemy nic ponad to, co umieściliśmy w tym ogromnym, trzyczęściowym tekście, monografii hip–hopolo. Ale zamiast wjeżdżania w historię, warto zadać sobie pytanie: na ile popularność Meza, Donia, Libera czy Owala wpłynęła na rozwój krajowej sceny rap?
Tego nie wiemy. Wiemy za to, na ile wpłynęła na odbiór rapu przez mainstreamowe media i masowego słuchacza. A tutaj waga nurtu jest nie do przecenienia. Głównodowodzący labelem UMC Records Remik Łupicki był pierwszym działającym w polskim rapie człowiekiem, który postawił tak mocny nacisk na stały kontakt na linii label – krajowe rozgłośnie radiowe. Wszystkie, nie tylko te wiodące. Efekt był taki, że z każdego zakątka Polski dobiegały głosy o zapotrzebowaniu na rap. Oczywiście ten lżejszy, radiowy; chyba nie będzie nieprawdą, jeśli napiszemy, że jednym z beneficjentów otwarcia się masowych mediów na hip-hop było W aucie. Ale i raperzy z UMC ośmielili może nie tyle resztę sceny, ile późniejsze pokolenia, do tego, żeby flirtować z komercją. Największe cięgi i tak nieświadomie wzięli na siebie; po latach Liber wspominał, że w najgorętszych momentach musieli wynajmować regularnych bandziorów, żeby zapewniali im ochronę po koncertach. Jacek Sobczyński
Co masz kupić jutro, kup dziś: start preorder.pl (2008)
Podobno to nie oni jako pierwsi wprowadzili przedsprzedaż w polskim rapie. Wydaje mi się, że byliśmy drugimi w Polsce; wyprzedził nas bodaj tylko Gural, on jako pierwszy użył zwrotu „preorder” przy „El Polako”. Dzięki temu zresztą, chcąc być sprytnym, szybko zaklepałem domenę preorder.pl – opowiadał w książce To Nie Jest Hip Hop. Rozmowy IV współtwórca Step Records Paweł Krok.
Ale to ich serwis na dobre rozpowszechnił modę na tę formę dystrybucji. Już gdy wydawali Kwiaty zła PIH-a, udało im się pchnąć dwa tysiące albumów w przedsprzedaży wyłącznie za pośrednictwem strony internetowej rapera. A przez kilkanaście lat sprzedaż w preorderze stała się wiodąca, jeśli chodzi o nośniki fizyczne; Młody Matczak jeszcze przed oficjalną premierą sklepową znalazł aż 60 tysięcy nabywców. Poza tym preorderowe wydania są zazwyczaj wzbogacone o dodatkowe numery, gadżety czy jakiekolwiek inne bonusy, które mają sprawić, że kupujący poczuje, że ma w ręku białego kruka. Nawet jeśli to kruk w kilkudziesięciotysięcznym nakładzie. Jacek Sobczyński
Zielonogórskie przygody Rycha Pei (2009)
Wiecie, co z nim zrobić, nie? Rozje*ać w ch*j. Koncert plenerowy przy okazji zielonogórskiego Winobrania w 2009 roku nie skończył się czymś w rodzaju niesławnego Altamont, ale zagotowany Peja jednak zafundował samosąd nastolatkowi, który pokazał mu środkowy palec. Tym fuckiem głupi dzieciak odpalił raperowi lont na tyle skutecznie, że nie pomogło nawet studzenie emocji przez hypemana, który usłyszał tylko klasyczne Wszystko na mój koszt. Lawina konsekwencji ruszyła z całą mocą. Rozpoczął się ponury spektakl medialny i wydawało się, że jak krew w piach pójdzie wieloletnia walka o dobre imię całego movementu. Wraz z krytycznym komentarzem Tedego rozpoczął się także najdłuższy beef w historii nowożytnego świata, który z każdym kolejnym przytykiem i z każdą kolejną odsłoną tracił na powadze. Choć wciąż – długowieczność może budzić podziw. Marek Fall
Ty też „Jesteś bogiem” (2012)
Dla urodzonych w latach 80. Kinematografia była tym, czym dla ich rodziców najgłośniejsze numery z festiwali w Jarocinie; przeniesieniem zbiorowych odczuć względem otaczającego ich świata na płaszczyznę piosenkową. Brzmi zawile? To krócej: rzecz pokoleniowa jak Frugo, tamagotchi i spodnie lenary. Może bez tak wyraźnego impaktu na scenę jak Skandal, ale i tak instant klasyk.
Czy premiera Jesteś bogiem była motorem napędowym dla drugiej fali rapsów? No nie, to zupełnie inna bajka. Natomiast kasowy sukces obrazu Leszka Dawida (półtora miliona widzów w polskich kinach) niejako przywrócił masowy dyskurs o polskim rapie. Udowodnił, że stare media wciąż nie rozumiały hip-hopowców (Dlaczego Magik popełnił samobójstwo, rozmawialiście z nim o tym? – pytała Anna Popek Fokusa i Rahima), pokazując jednocześnie, że pomimo ówczesnego braku hype'u na współczesne rzeczy, krajowy rap wciąż ma szereg oddanych odbiorców. Co zresztą udowodniły wydarzenia z kolejnych lat. Jacek Sobczyński
„Sos, ciuchy i borciuchy” to movement (2014)
Jest to tak zwana nominacja zbiorowa; wyróżnienie dla nowej fali artystów skoncentrowanych głównie wokół stolicy, którzy w połowie drugiej dekady lat dwutysięcznych, zaczęli łączyć trapową awangardę z tradycją środkowoeuropejskiego rapu ulicznego, patointeligenckich eksperymentów językowych i nadrealnego wręcz odklejenia, wynikającego prawdopodobnie z życia na krawędzi. Kto ci dał pierwszy w Polsce rap? Kaz Bałagane i Belmondo, odpowiadający za ten materiał, plasujący się w czołówce most influential albums ever na tej scenie, co po latach nie podlega dyskusji. Ale też Sentino, który został patoinfluencerem; Malik Montana, wykazujący od dawna wręcz światowe aspiracje; Rogal DDL, który zniknął jak ten gość z Manic Street Preachers; Hewra ze swoim fantasmagorycznym uniwersum. Marek Fall
„Albański raj” – niedorzeczny hype Popka, Boriksona i Roberta M (2015)
Posypały się na nas gromy, kiedy „Królów życia” umieściliśmy w zestawieniu 50 najważniejszych płyt w historii polskiego rapu, ale porozmawiajmy o faktach. Już wcześniej zdarzyło się, że movement skoncentrowany wokół wytwórni My Music został uznany za pewnego rodzaju wynaturzenie i nadal odbija się moralniakiem, ale jak w ogóle odnieść się do tego, że ekscentryczny zakapior Popek na przymusowej emigracji stworzył pod rękę z Boriksonem i Robertem M niedorzeczne uniwersum wymyślonej Albanii, żeby na kilkanaście miesięcy zdominować przestrzeń internetowo-OLiSową?! Z perspektywy Taconafide może to nie robić aż tak ogromnego wrażenia, ale debiut Gangu rozszedł się w nakładzie przekraczającym 150 tysięcy egzemplarzy, a pięć klipów towarzyszących albumowi znalazło się w dziesiątce najpopularniejszych materiałów na polskim YouTube 2015 roku! A idąc dalej – czy Królowie życia nie stanowili czasem zapowiedzi patoinfluenceryzacji hip-hopu w Polsce? Marek Fall
Powstanie SBM Label (2016)
Mając na świeżo w pamięci rozmach Hotel Maffija, a z tyłu głowy blockbustery z katalogu SBM Label, #Hot16Challenge2 (zastanawialiśmy się, czy poświęcić mu osobny slajd, ale ostatecznie wrzucamy tu) czy odkrycia, które wywróciły do góry nogami porządek na scenie – łatwo zapomnieć o tym, że Solar i Białas wykonali naprawdę tytaniczną pracę, żeby znaleźć się w tym miejscu, gdzie teraz są. I długo nie spotykała ich karmiczna nagroda za freestyle’owy szlak i wydawnicze hurtownictwo w podziemiu. Kto jeszcze pamięta, jak LaikIke1 docinał im z powodu otoczki oficjalnego debiutu w Prosto: Jak to jest być supportem na koncercie, który jest premierą? Ale niecałą dekadę później ich wytwórnia jest wiodącą siłą w rodzimej branży rozrywkowej, a Solar może rzucać sobie Jedziemy dalej, następny challenge rozpocznę już jako SBM majors. Jakby nie odnotował, że właściwie już prowadzi majors. Marek Fall
Tour de force Taconafide (2018)
Cały czas mówiłem mu: „Stary, dwóch dużych raperów robi projekt. Nawet człowiekowi, który jest do nas neutralnie nastawiony, trudno podejrzewać, że to po prostu zajawka”. Wiadomo, że hype’owo zgraliśmy się w dobrym momencie. Wiesz, jeszcze dwa lata temu, kiedy obaj mieliśmy inny wizerunek, ten projekt się nie zadział. Dlatego oskarżenia o koniunkturalizm można obserwatorom wybaczyć – opowiadał mi Taco przed wydaniem Café Belga o rozmowach z Quebo na temat zastrzeżeń, dotyczących ich wspólnego przedsięwzięcia. Stało się więc tak, jak pan Filip powiedział. Bo nigdy wcześniej na naszej scenie muzycznej nie doszło do crossoveru postaci o takiej skali popularności. I to w primie. Nigdy wcześniej na scenie rapowej nie powstała tak wysokobudżetowa superprodukcja. W konsekwencji – Soma 0,5 mg okazała się drugim największym bestsellerem 2018 roku, co w zestawieniu ze spektakularnym sukcesem Ekodiesel Tour po największych halach w Polsce i pamiętnym koncercie na Open’erze wprowadziło polski hip-hop w nową erę. Taką, gdzie Filip i Dawid Podsiadło mogli zagrać sobie na Narodowym, a Mata – wyprzedać Bemowo. Marek Fall
Debata wokół „Patointeligencji” (2019)
Koniec końców niewiele było takich momentów, gdy hip-hop stawał się u nas sprawą narodową. O ile jednak w kontekście filmu Jesteś Bogiem było to zrozumiałe z uwagi na kult Kinematografii i hagiografię Magika – kto by przypuszczał, kto by pomyślał, że bohaterem Wiadomości stanie się dzieciak znany wcześniej jedynie w środowisku zapaleńców z wersów o czternastoipółcentymetrowym fiucie i cimcirimci. Tymczasem w ciągu kilku tamtych grudniowych dni – głosami dobrze sytuowanych rówieśników i dziadersów z przeciwstawnych obozów – Mata został wyniesiony do roli głosu rzecznika generacji i prawdopodobnie największej gwiazdy pop młodego pokolenia w naszym kraju. Z Diamentami, setkami milionów wyświetleń i koncertem dla ponad 40 tysięcy osób. Marek Fall
Pandemiczne „Szklanki” i postępująca tiktokizacja sceny (2021)
W ekstremalnych warunkach zamknięcia całego kraju na skutek globalnej pandemii Young Leosia przypieczętowała tożsamościowy, pokoleniowy i technologiczny przewrót na scenie. I to za sprawą piosenki-krotochwili, która niespodziewania urosła do rangi nieoficjalnego hymnu narodowego. Wraz ze Szklankami nastąpiły ostateczne zaślubiny rapu z popem i rozstanie z konserwatywnym dogmatem, który wymagał od wykonawców konkretnego backgroundu; osiedlowej proweniencji, gatunkowej erudycji, szacunku dla wizerunkowej tradycji czy pracy wykonanej przed oficjalnym debiutem. Realia instagramowych i tiktokowych hype’ów przyniosły równocześnie kolejne potwierdzenie klasycznej prawdy Marshalla McLuhana, the medium is the message; stąd coraz krótszy czas trwania kawałków, błyskawiczna ekspozycja najbardziej nośnych fragmentów, układy choreograficzne… Marek Fall
Raperzy i youtuberzy grzeją się w ciepełku własnych fejmów (ostatnie lata)
Zaczął Young Multi, i to już jakiś czas temu – Nie wiem to przecież sierpień 2015 roku. Potem trzeba było się przemęczyć przez wszystkich tych Malczyńskich, Gimperów i Kamerzystów, popatrzeć, jak scena kłóci się o to, czy youtuber w ogóle ma papiery, żeby rapować, czy nie (Przykre jest tylko to, że takie akcje są wspierane przez raperów, którzy mają już trochę większy staż i dla mnie to sranie we własne gniazdo, ale co zrobić – mówił Paluch w rozmowie z Popkillerem; Zostałem fanem Multiego po numerze Palca ze Szpakiem, gdzie były wersy o nim – odpowiedział Peja w gadce z Proceente), a później nagle okazało się, że przecięcie rapu z działalnością na YouTube stało się tak normalne, że nikogo już nie dziwi.
Taki Zygzak Ekipy i Jacusia to jeden z największych hitów ostatnich lat. Wersow najpierw pojawiła się na Rodzinnym biznesie, by później Bedoes w rewanżu pojawił się na jej albumie Wersow Store; pamiętajmy, że Bedi współpracował też z Gargamelem. Diho i Fagata? No tu akurat wielka szkoda. Z drugiej strony raperzy i raperki też nagle zaczęli pokazywać się z youtube'ową socjetą i nikt nie ma z tym problemu. A w ogóle to temat najlepiej podsumował Solar w słynnym wpisie. 2024 już za moment. Jacek Sobczyński
Komentarze 0