Adam Warchoł nie jest nazwiskiem, które często przewija się w polskich mediach, jednak niedawno dokonał czegoś, co obiegło media (i tradycyjne, i społecznościowe) na całym świecie. Nie mówiąc już o świecie surfingu, w którym zyskał miano „cudownego dziecka”.
Młody surfer przebywa aktualnie na Hawajach, gdzie ma okazję pływać na jednych z najlepszych fal na świecie. I powiedzieć, że z tego korzysta, to nic nie powiedzieć. W ostatnim czasie na wyspie Maui fale są ogromne i niebezpieczne, a Polak jest… w samym środku nich, na windsurfingu.
KUBA KAZULA: Zacznijmy może od pytania, które ciśnie mi się na usta po tym, co widziałem kilka dni temu w twoim wykonaniu. Jakim cudem nie zginąłeś na tej wielkiej fali i w ogóle ze mną rozmawiasz?
ADAM WARCHOŁ: Sam nie wiem (śmiech). W ogóle było tak, że pogoda tego dnia była bardzo wietrzna i potem wszyscy mówili, że to prawdopodobnie największa fala, jaką kiedykolwiek ktoś „złapał” na windsurfingu.
Miała około dwudziestu metrów wysokości.
Zdecydowanie największa fala tego dnia, a pewnie i nie tylko. To była niesamowita przyjemność móc na niej płynąć. Zresztą w ogóle wszyscy przygotowywali się na to od kilku dni, bo pogoda była taka, że bardzo wysokie fale były wręcz pewne. Wielu mówiło, że najwyższe od lat. Ja nawet mówiłem dzień wcześniej, że może ktoś złapie najwyższą w historii i mimo obecności wszystkich najlepszych surferów i windsurferów świata dookoła padło na mnie. Złapanie tej fali to było być może najlepsze uczucie w moim życiu. Móc czuć za sobą tę ścianę, tę potęgę – nie do porównania z niczym innym.
Mówiąc wprost – jak się stamtąd wygrzebałeś? Bo z tego co udało mi się dowiedzieć to reakcje były różne i wielu twierdzi, że miałeś bardzo dużo szczęścia.
Przede wszystkim musiałem wyskoczyć z footstrapów (paski trzymające nogi na desce – przyp. JK) i udało mi się to w ostatniej chwili, jak już widziałem, że fala na pewno mnie nakryje. Gdybym tego nie zrobił byłoby ciężko, bo mógłbym zostać dosłownie i w przenośni bez nóg. Zeskoczenie z deski było kluczem przetrwania w tym wypadku.
A potem trochę posiedziałeś pod wodą.
Bardzo szybko mnie przykryło po zeskoczeniu z deski i w zasadzie od razu wciągnęła mnie ta fala i mieliła w środku. Ten surfer, który płynął ze mną, co widać na filmiku, mógł jeszcze złapać chwilę oddechu i on był raczej na wierzchu, a mnie przykryło całkowicie. To, co się działo pod wodą to było nie do opisania. Szarpało mnie we wszystkie strony, wzięło głęboko pod wodę. Długo byłem pod tą pierwszą falą. Mamy niby te specjalne kamizelki, które pomagają wyjść na powierzchnię, jednak przy takich wielkich falach czasem to niewiele daje. Trzeba przeczekać. Jak już wyszedłem po pierwszej fali to miałem może z pięć sekund do nadejścia drugiej i cała ta sytuacja się powtórzyła. W pewnym momencie ciśnienie pod wodą było tak duże, że myślałem, że rozsadzi mi uszy. Byłem tam na tyle długo, że w pewnym momencie przypłynęło do mnie ponoć dwanaście motorówek. Wiele osób na brzegu myślało, że tego nie przeżyłem, bo w takich sytuacjach nie jest o to łatwo. Najtrudniejsza nie jest pierwsza fala, a te kolejne. To, co mnie utrzymało przy życiu to to, że zachowałem spokój, bo gdybym spanikował to pewnie byśmy teraz nie rozmawiali.
Zazwyczaj kiedy do świadomości przeciętnego widza dostają się filmiki na takich falach, to widzimy tam raczej surferów, z samymi deskami, a nie windsurferów. Skąd akurat wziąłeś się tam z żaglem, a nie na samej desce?
Ze względu na pogodę, bo wiało na tyle mocno, że na desce można było pływać co najwyżej przy pomocy motorówek, a i z tym trudno byłoby złapać falę. Znacznie lepsze warunki były do deski, stąd moja próba w windsurfingu.
Jesteś bardziej surferem czy windsurferem? Bo wiem, że jesteś jednym z tych rzadkich przypadków, który startuje w jednym i drugim.
Jednym i drugim, w ogóle tego od siebie nie rozdzielam i lubię jedno i drugie podobnie, startuję w zawodach. Wszystko zależy od warunków tak naprawdę. Jak deska to deska, jak wind to wind. Myślałem nawet o występie na igrzyskach w surfingu, jednak cała pandemiczna sytuacja kompletnie wywróciła to do góry nogami. A już na pewno w planie jest wystartować kiedyś w mistrzostwach świata w surfingu na dużych falach.
I jak wyglądają takie zawody? Bo wiele osób pewnie nie zna ich przebiegu.
Ogólnie surfing robi się coraz popularniejszy na świecie, szczególnie wśród młodych ludzi, planowane igrzyska w Tokio też trochę pomogły. A w zawodach chodzi o to, żeby po prostu pływać jak najlepiej stylowo po falach i umieć je złapać w jak najlepszy sposób. Są sędziowie, którzy to potem oceniają. Jest rozróżnienie na pływanie na małych i dużych falach i na małych chodzi głównie o to, żeby jak najlepiej się pokazać. Brylują tutaj technicy – gwałtowne skręty, specjalne figury i tego typu rzeczy. A na dużych liczy się przede wszystkim odwaga i umiejętność złapania tej fali i wytrzymania jej bez upadku, bo to jest już naprawdę bardzo trudne.
Skąd w ogóle chłopak z Polski wziął się na Hawajach i pływa z najlepszymi na świecie? Nie jest to pierwsza rzecz, która przychodzi do głowy będąc w Polsce.
No nie, w moim przypadku wszystko zaczęło się w Hiszpanii, gdzie wyjechałem w wieku 7 lat razem z rodzicami. Tam zacząłem pływać na desce i co prawda warunki były lepsze do windsurfingu, bo w Tarifie, gdzie mieszkałem (miasto na samym południu Hiszpanii, zaledwie około 20 kilometrów od wybrzeży Afryki – przyp. JK), bardzo wiało, ale i na desce czasem udało się pływać, przez co zakochałem się w obu dyscyplinach. Zawsze chciałem wyjechać na Hawaje, by tu móc pływać i w końcu udało się to na początku ubiegłego roku. Razem z rodzicami ustaliliśmy, że jeśli kiedyś to teraz, robiąc sobie przerwę między liceum i studiami. Miałem zostać do maja, ale przez, albo i dzięki, pandemii, wyszło tak, że zostałem tu dłużej, dzięki czemu mogłem spełnić marzenie i popływać na „Jawsach” (legendarne surferskie fale na północy wyspy Maui – przyp. JK), bo odkąd dostałem deskę na duże fale to nic innego mnie nie zajmuje.
Miałeś być do maja, a mamy styczeń następnego roku. Do kiedy będziesz jeszcze łapał hawajskie fale?
Wstępnie plan zakłada, że do maja, czyli cały sezon zimowy byłbym jeszcze tutaj, z czego jestem szczęśliwy. Mówi się, że może uda nam się tu zorganizować jakieś zawody, bo w tym pandemicznym roku nie było ich wcale, więc ja skupiam się głównie na trenowaniu i dopracowywaniu techniki. Szczególnie na dużych falach, które są dla mnie trochę nowe. Nie narzekam, bo miesiąc pływania na Hawajach to jak rok w Hiszpanii, więc korzystam ile mogę i cieszę się tym. Nie wiem jeszcze co po powrocie, liczy się to marzenie na tu i teraz. Na pewno chciałbym nadal startować w mistrzostwach świata w windsurfingu.
I mówiąc o windsurferskich mistrzostwach nie masz na myśli olimpijskiej klasy RS:X, z którą chyba windsurfing najbardziej się kojarzy.
Nie, nie. RS:X i ogólnie ten bardziej olimpijski windsurfing to pływanie „po płaskim”, nie po falach i ściganie się między sobą. Ja startuję w „wave’ie”, czyli pływaniu na desce po falach, wyskakiwaniu z nich lub łapaniu, podobnie jak widzieliście na filmiku. Mnie na płaskie nie ciągnie, bo zdecydowanie wolę fale i to jest w moich wstępnych planach na przyszłość. A co dokładnie – nie wiem. Na razie spełniam marzenia i zobaczymy, gdzie mnie poniesie.