Afera Kukona i Magiery to jeden z najciemniejszych i najbardziej wciągających albumów tego roku (RECENZJA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
kukonmagiera.jpg
Fot. Bartosz Hołoszkiewicz

Z pozoru egzotyczny duet, do tego ze sporą różnicą wiekową między jego składowymi, nagrał wyjątkowo spójny krążek, spoglądający z bramy po zmroku na niezbyt bezpieczną ulicę.

Jedną z największych zalet nieco szerszego otwarcia się polskiego rapu jest z pewnością fakt, że mamy do czynienia ze współpracami, które jeszcze parę lat temu uchodziłyby za marzenia ściętej głowy.

Powiedzmy sobie szczerze: przybicie wydawniczej piątki przez Kukona i Magierę to duże wydarzenie. Wydawało się bowiem, że panowie są w zbyt odległych od siebie rejonach sceny, by coś takiego miało się urzeczywistnić. Jak wiecie jednak z naszego wywiadu - w mig złapali wspólny przelot muzyczno-osobisty, co znalazło oczywiście odzwierciedlenie w ich materiale. Jeśli już mieć w środowisku aferzystów, to właśnie takich.

1
Narrator na podwójnym gazie

Prześledzenie dotychczasowej dyskografii raperskiej połówki duetu dość jasno sygnalizowało, jaką treść najprawdopodobniej przyniesie premiera Afery. I faktycznie – wątki, które pojawiają się na tym albumie, przetwarzają znane wcześniej motywy, ale robią to w sposób, który można spokojnie nazwać częściowym wyjściem ze strefy komfortu.

Niby człowiek mógł już wcześniej zapoznać się z tym inwentarzem krótkich, mrocznych opowieści, gdzie kreska, procent i street-biz ścielą się gęsto, lecz tym razem gospodarz jest jeszcze chłodniejszym i bardziej radykalnym w sądach obserwatorem-uczestnikiem knajactwa niż dotychczas. Do tego rapuje z dużo większą werwą, bo taką metodę wymuszają na nim podkłady wiadomego beatmakera, a kolejne kawałki lepią się do siebie, tworząc zwartą kronikę, a nie worek spostrzeżeń. Warto podkreślić, że przy tym Kukon nie zatracił swojej surowości i prostoty wersów – dostał bardziej wymagający ekosystem muzyczny i przepoczwarzył się w jego prawidłach zamiast być gatunkiem obcym. Po swojemu, ale do przodu.

2
Ostateczna koronacja producencka

Chciałoby się powiedzieć: lata melanży, dwie dekady w branży, ale byłoby to dla niego sporą obelgą. Mówimy bowiem o twórcy, który na wszystko ciężko zapracował, a nie znalazł się w dobrym miejscu w dobrym czasie, pijąc wódkę z kim trzeba. Tak jak Borixon powrócił triumfalnie na majka w latach 10., tak Magiera stał się bohaterem najważniejszej producenckiej odnowy we wspomnianym okresie.

To nawet nie był wjazd na białym koniu, tylko ponowne wpieprzenie się Abramsem w sam środek scenowych wydarzeń. Przez ostatnie dwa lata dołożył do swojego skarbca kilka precjozów, ale wydaje się, że to właśnie dzięki Aferze nikt już nie powinien mieć wątpliwości, kto tu rozdaje karty i pod względem regularności, i pod względem odnajdywania się w skrajnych stylistykach. To coś więcej niż beatmaking – to malowanie dźwiękami osobnych obrazów, które układają się w spójne cykle. I tak też powinno się o nich mówić; Drive Bye brzmi jak neony rozświetlające ciemny zaułek, Cyber – Street to zapuszczony skłot, Manekin przemierza ulicę autem z przyciemnionymi smoliście szybami, Floryda kusi wariującymi latarniami, Malibu odmalowuje zaćpany night club, a Czarne BMW połyskuje w blasku Księżyca. Dołóżmy do tego ciekawe twisty, jak choćby ten z Jebać system, a otrzymamy kolejną perspektywę patrzenia na uliczne rapy. Potencjał wyciśnięty jak cytryna, a że ktoś powie: zjebano mix/master? Trzeba nie tylko słyszeć, ale też słuchać. I rozumieć konwencję.

3
Apetyt rośnie w miarę jedzenia

Po wcześniejszych zdaniach, a przede wszystkim wnikliwym odsłuchu wspólnej sztuki da się wyczuć, że obie strony projektu wzajemnie się napędzają, a co za tym idzie, wyciągają z siebie kluczowe dla powodzenia i barwności kilka procent więcej.

Szkoda by było, gdyby była to wyłącznie krótkotrwała wizyta, a nie nieco dłuższa posiadówa. Tę formułę nadal da się dopracować, choć już w tym momencie maszyneria jest dobrze naoliwiona. Można stawiać dolary przeciw orzechom, że gdyby ci dwaj zamknęli się na jakiś czas w studiu, na spokojnie przemielili razem pomysły na bity i teksty, poszukali kolejnego koloru i mieli na bieżąco opinię kumatego trzeciego ucha, to mogliby rzucić na kolana także tych, którzy są sceptyczni wobec ich współpracy. Czy tak się stanie – czas pokaże, ale są przesłanki, by sądzić, że to początek, nie koniec.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.