Album „Ra” Absynthu to wehikuł czasu, którego potrzebowaliśmy, ale o tym nie wiedzieliśmy

absynth.jpg

Wszystko wskazuje na to, że mamy mocnego kandydata do miana najbardziej niespodziewanego krążka, jaki ukazał się w polskim rapie w 2020.

Im dłużej człowiek obcuje dziennikarsko z polskimi rymami i bitami, tym mniej rzeczy potrafi go zaskoczyć. Sytuacje takie jak przeprowadzona z chirurgiczną precyzją akcja promocyjna Quebonafide to anomalie; w znakomitej większości przypadków wiemy, czego się spodziewać i zastanawiamy się głównie nad tym, jak bardzo jakościowa lub niejakościowa będzie egzekucja pomysłów przeprowadzona przez danego twórcę. Raz na długi czas zdarza się jednak, że ktoś, kogo byśmy o to nie podejrzewali, wejdzie tylnymi drzwiami do gry. I sprawi, że szczęka opadnie nam może nie do ziemi, ale do pasa – już tak.

Odpowiedzcie sobie szczerze na pytanie: czy wpadlibyście na to, że jedną z najciekawszych pozycji w tegorocznym rapie zaserwuje duet złożony z wokalisty grupy Jamal i klawiszowca związanego m.in. z reggae'owym zespołem Tumbao? Nie ma szans, dajemy głowę. A tak się właśnie stało.

Stworzony przez Mioda i Woo collab pod nazwą Absynth swoje odleżał, bo Ra nagrywano na przełomie 2017 i 2018. Jak to jednak z dobrym alkoholem bywa, szczelnie zamknięty nie zwietrzał, lecz nabrał mocy. Gdybyśmy chcieli pokusić się o efektowny, klikogenny nagłówek, to postawilibyśmy na coś z gatunku: ta boombapowa bomba wybuchła pośrodku trapowej Polski. Dałoby się to zresztą uzasadnić, bo ten podwórkowy, zawadiacki trop stylistyczny jest tu mocno odciśnięty, z całym swoim szumieniem, trzeszczeniem, cutem, skreczem, samplami prowadzącymi producenta i rapowaniem bardzo mocno akcentującym kolejne wersy.

Słuchanie tego albumu nie jest najoczywistszą z oczywistych wycieczek do skansenu polskiego hip-hopu, lecz czymś większym. Duch okresu, w którym wszystko brzmiało naturalniej, jest tu bardzo dobrze uchwycony – w czym wielka zasługa stojącego za miksem i masterem DJ-a Eproma, mistrza w odtwarzaniu tych klimatów – ale ta starowinka dobrze czuje także w nowych czasach dzięki swojej uniwersalności i smaczkom. Mamy tu prawdziwe uniwersum pomysłów na chwycenie ucha: zjawiające się znienacka dęciaki, rzetelnie napisane linijki dotyczące rzeczywistości bez sterty kurzu, reggae'ujące wstawki, a nawet easter eggi (o wyprodukowany na igłę, odbiegający od reszty podkład do Gotham mogliby powalczyć niemal wszyscy raperzy w Polsce) i mniej lub bardziej zamierzone follow-upy we flow (końcowe życzenia z Mafii przywodzą na myśl sznyt KęKiego).

Niech was nie zrażą aż 24 kawałki na trackliście – nie wynudzicie się jak mopsy, za to istnieje szansa, że dotrze do was, dlaczego w ogóle zaczęliście słuchać rapu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.