Przychodził jako gwiazda Premier League i miał być pokazem siły klubu. Odszedł już rok temu jako piłkarz niechciany i przepłacony, ale dopiero teraz Inter na dobre uwolnił Manchester United od Alexisa Sancheza i odwrotnie.
Na Old Trafford odetchnęli z ulgą. Kiedy latem poprzedniego roku wypożyczali Sancheza do Interu bardziej przypominało to podrzucenie komuś kukułczego jaja i przez większość sezonu tak można to było oceniać. Chilijczyk miał jednak bardzo udany okres po wznowieniu rozgrywek Serie A i zrobił na tyle dobre wrażenie, że szefowie Nerazzuri postanowili wykupić go z Manchesteru United. Po ponad dwóch i pół roku Sanchez spadł z listy płac klubu. W ten sposób, ku uciesze wszystkich, którym los MU jest bliski, oficjalnie zakończył się epizod, który miał się potoczyć zupełnie inaczej niż zakładano.
Już same statystyki Sancheza w MU prezentują się katastrofalnie. Pięć goli w 45 spotkaniach. Trzy w ciągu półtora sezonu w samej lidze. Ostatni raz pełne 90 minut rozegrał dla klubu jeszcze na rok przed odejściem - w pierwszej kolejce sezonu 2018/19 przeciwko Leicester City. Jak na piłkarza, który w Barcelonie zdobywał bramkę średnio raz na trzy mecze, a w Arsenalu średnio raz na dwa, to zastanawiający zjazd. W barwach Czerwonych Diabłów trafiał co dziewięć spotkań.
Wychodzi na to, że najlepiej dla Manchesteru United zagrał na fortepianie podczas prezentacji po transferze.
ZAGRALI NA NOSIE RYWALOM
Wówczas wydawało się, że klub odniósł wielki sukces. O Sancheza od dłuższego czasu zabiegał wówczas Manchester City i jeszcze pół roku wcześniej wydawało się, że Chilijczyk tam przejdzie. Po znakomitym sezonie w Arsenalu, w trakcie którego miał udział przy 35 ligowych golach i kolejnych trzynastu w pucharach przejście do City, gdzie powstawała mistrzowska drużyna i miałby okazję znów pracować z Pepem Guardiolą było logicznym ruchem.
Transfer jednak nie doszedł do skutku. Manchester United poczekał do stycznia i wmieszał się w interesy, oferując Sanchezowi najwyższe zarobki w lidze. Formalnie Chilijczyk kosztował 30 milionów funtów, jednak w drugą stronę do Arsenalu za identyczną kwotę powędrował Henrich Mchitarjan.
Ed Woodward sukces ogłosił chwilę po prezentacji. - Alexis trzykrotnie przebił poprzedni rekord sprzedaży koszulek przez piłkarza kupionego w zimie. Jego transfer wzbudził wielkie zainteresowanie w mediach społecznościowych. To był najpopularniejszy post klubu na Instagramie, otrzymał ponad dwa miliony polubień. Na Facebooku i Twitterze był naszym najczęściej udostępnianym w historii klubu - chwalił się inwestorom.
Marketingowo i sportowo wydawało się, że Manchester United trafił w dziesiątkę. Uprzedził lokalnego rywala, osłabił kolejnego i pozyskał jedną z największych gwiazd ligi. Jednocześnie, aby to zrobić, zobowiązywał się do wielkich wydatków.
NADPŁACIĆ, PRZEPŁACIĆ, PRZEBIĆ
Zastanawiające było to, że Manchester City odpuścił temat. Guardiola tłumaczył jednak, że sprowadzając Sancheza, zaburzyłby balans w drużynie. Te słowa można było odczytywać jako nawiązanie do kwestii taktycznych i posiadania zbyt dużej liczby ofensywnych piłkarz, ale to byłoby dziwne, biorąc pod uwagę, że wcześniej chciał go sprowadzić. W kolejnej wypowiedzi Hiszpan dał jednak jasno do zrozumienia, że ma na myśli pieniądze. - Chcemy być stabilni jeśli chodzi o pensje zawodników. Nie było nas na niego stać - dodał.
Żądania finansowe Chilijczyka podawano już jako powód niepowodzenia transferu do City latem 2017 roku. Agent Sancheza chciał zapewnić mu jak najwyższy kontrakt i na Etihad złapali się za głowę, kiedy usłyszeli wymagania gwiazdora Arsenalu. Na Old Trafford uznali jednak, że jest on wart takiej ceny. Skoro przychodził na zasadzie wymiany za Mchitarjana, można było więcej przeznaczyć na zarobki.
Manchester United podszedł do rywalizacji z City o Sancheza jak Siara do negocjacji z Szakalem. Uznano, że trzeba go nadpłacić, przepłacić, przebić. Chilijczyk podpisał więc umowę, na mocy której zarabiał 390 tysięcy funtów tygodniowo.
To był najwyższy kontrakt w Premier League i jednocześnie Chilijczyk zarabiał o 1/3 więcej niż drugi najlepiej zarabiający piłkarz na Old Trafford. Dodatkowo, jak zdradzał Daniel Taylor w "Guardianie", miał wpisany bonus w postaci "wyjściówki" - 75 tysięcy funtów za każdy rozegrany mecz. Do tego doszła premia za podpis w wysokości ponad miliona funtów. Tego typu komin płacowy i warunki zwiastowały problemy w szatni. Wtedy jednak liczyło się to, by pokazać siłę i udowodnić, że celem jest mistrzostwo Anglii.
OBCY W SZATNI
Sanchez nie udowodnił, że zasłużył na tego typu zarobki. Kilka pierwszych występów miał jeszcze w miarę udanych, ale później był spory zjazd. Było widać, że to już nie ten sam piłkarz, który osiem miesięcy wcześniej zdobywał nagrodę dla gracza roku w Arsenalu.
Na przyjściu Chilijczyka mocno ucierpiał m.in. Anthony Martial, który tuż przed tym transferem był w bardzo dobrej formie. Strzelał w trzech meczach z rzędu i miał w połowie stycznia dziewięć bramek w Premier League. Po przyjściu Sancheza stracił jednak miejsce w składzie. Przez cztery miesiące zagrał od początku w zaledwie czterech meczach ligowych i nie załapał się do kadry Francuzów na mistrzostwa świata w 2018 roku.
Innym przeszkadzała tygodniówka Sancheza. ESPN informował o niezadowoleniu Davida De Gei, któremu w czasie negocjacji w sprawie nowej umowy oferowano mniejsze pieniądze i bramkarz nie mógł zrozumieć, dlaczego mimo tego, że cztery razy we wcześniejszych pięciu sezonach był wybierany piłkarzem sezonu w Manchesterze United ma zarabiać dużo mniej. Podobne plotki krążyły w odniesieniu do Paula Pogby.
Sanchezowi nie pomagał jego charakter. Mówiło się jeszcze w trakcie gry w Londynie, że to indywidualista i piłkarz, którego niespecjalnie obchodzą dobre relacje towarzyskie z kolegami z drużyny. - Nie miał przyjaciół w Arsenalu. Rzadko z kimkolwiek rozmawiał i spotykał się poza boiskiem. To jeden z tych graczy, którzy po wygranej 1:0, w której nie strzelił gola, wchodził do szatni smutny i rzucał rzeczami. Kiedy jednak strzelił dwa gole, ale przegrywaliśmy, nie okazywał żadnej złości - mówił w rozmowie z "The Athletic" anonimowy pracownik klubu.
W końcówce pobytu w Arsenalu było widać, że nawet na boisku jest obok zespołu, miał do kolegów mnóstwo pretensji po nieudanych zagraniach, a media wyciągały obrazki, jak po golach świętuje sam.
Obcą figurą Sanchez był również w United. Bliższe relacje miał tylko z Romelu Lukaku i Marcosem Rojo, od czasu do czasu rozmawiał też z Anderem Herrerą. Poza tym był jak duch. Potrafił przyjść na trening, z nikim nie zamienić słowa i wrócić do domu.
Nie dogadywał się również z Jose Mourinho. Pojawiły się pogłoski, że ówczesny menedżer MU nawet nie zwracał się do niego po imieniu. Miał też rzekomo przywoływać jego wysokie zarobki, również w obecności kolegów z drużyny, by wejść Sanchezowi na ambicję i wymusić jakąś reakcję. Efekt był jednak odwrotny.
Na zamknięcie się Chilijczyka mogły złożyć się również czynniki pozaboiskowe. Często zapomina się, że piłkarz to też człowiek, a w tamtym okresie Sanchez miał kilka problemów. Ludzie z otoczenia zawodnika mówili, że bardzo źle zniósł rozstanie z wieloletnią partnerką, przeprowadzkę z Londynu, w którym czuł się komfortowo oraz odbiły się na nim kłopoty z hiszpańskim fiskusem.
PRZEKROCZONY TERMIN PRZYDATNOŚCI
Do słabej formy psychicznej i sportowej doszły przy okazji problemy ze zdrowiem. Sanchez był kontuzjowany przez ponad cztery z osiemnastu miesięcy, jakie spędził na Old Trafford. Wyglądało to tak, jakby spora eksploatacja w końcu się na nim odbiła. Nic dziwnego. Sanchez na seniorskim poziomie grał już jako niespełna 18-latek. W reprezentacji ważną rolę zaczął odgrywać niewiele później.
Sanchez padł ofiarą dużej eksploatacji, jakiej poddawani są dziś gracze na najwyższy poziomie. Liczby na poziomie powyżej 50 występów każdego roku dały o sobie znać. We wspomnianym sezonie 2016/17 rozegrał ich w sumie 61 i to świeżo po występie w Copa America Centenario, gdzie Chile doszło do finału. Choć ma dopiero 31 lat, już rozegrał w kadrze 132 mecze, a przecież wiąże się to wszystko z długimi lotami do Ameryki Południowej. Przez to, że turniej na stulecie Copa America rozgrywano ledwie rok po poprzednim Sanchez miał w latach 2014-2020 tylko jedno wolne lato. I to tylko dlatego, że Chile nie awansowało na mundial w 2018 roku.
Gdy Sancheza zaczęły prześladować urazy, zupełnie stracił pewność siebie. - Jego siła było to, że zawsze wykazywał inicjatywę. Brał na siebie odpowiedzialność, a teraz nie potrafi tego zrobić. Zawodnik zawsze jest najsłabszy, kiedy brakuje mu pewności siebie. Alexis zawsze ją miał. Do tego fizycznie stał na wysokim poziomie. Nigdy nie brakowało mu energii, a teraz ją zupełnie stracił - mówił Arsene Wenger.
Gdy Sanchez już wychodził na boisko w barwach United, był tylko cieniem siebie. Stąd wzięły się słabe liczby i to nie tylko dlatego, że pika nie chciała wpadać do siatki. On jej tam nawet specjalnie nie kierował. Oddawał o ponad połowę mniej strzałów niż w czasach gry w Arsenalu i rzadziej znajdował się w polu karnym. To potwierdzałoby diagnozę Wengera.
Niektórzy genezy problemów dopatrywali się również w taktyce Mourinho. U Ole Gunnara Solskjaera odżyło jednak wielu piłkarzy, ale nie Sanchez. U Norwega wystąpił w piętnastu meczach z czego tylko w sześciu od początku. Inne opuszczał z powodu problemów z kolanem i stawem skokowym. Strzelił jednego gola i było wiadomo, że Solskjaer m.in. od niego zacznie porządki w szatni.
ODDAĆ, NAJLEPIEJ GDZIEKOLWIEK
Pojawiały się informacje, że z takimi wymaganiami finansowymi Chilijczyka weźmie jedynie ktoś z Chin. On sam wyglądał już jak piłkarz, który w czołowych europejskich ligach nie ma czego szukać. Rok temu Manchester United dogadał się jednak z Interem Mediolan. Włosi chętni byli na wypożyczenie, a gdy na Old Trafford znaleźli chętnego, zgodzili się nawet płacić 40% pensji Sancheza, byle tylko się go pozbyć. On też był z tego zadowolony. We Włoszech zaczynał europejską karierę, a ponadto przeniósł się tam Lukaku, jego jedyny bliski kolega z szatni MU.
Solskjaer jeszcze w trakcie tego sezonu mówił, że Sanchez może być jeszcze częścią jego dalszych planów, ale nie było tajemnicą, że w klubie wszyscy liczą, że znajdzie się kupiec. Długo wydawało się, że nie będzie to Inter, jednak dobra forma po restarcie Serie A i zaufanie Antonio Contego przerodziły się jednak w transfer. W ten sposób na Old Trafford udało się rozbroić bardzo kosztowny niewypał. Wymiana za Mchitarjana w ogóle okazała się układem, w którym obie strony przegrały, bo Ormianin w Arsenalu również spisywał się bardzo słabo
- Myślałem, że Manchester United pozyska napastnika, który będzie mógł grać na kilku różnych pozycjach, zdobędzie mnóstwo bramek i będzie nieustępliwy dla rywali. Był jednak zupełną katastrofą. Mam wrażenie, że było ich dwóch - jednego widzieliśmy w Barcelonie i Arsenalu, a drugi przyjechał do Manchesteru. Inaczej nie umiem tego wyjaśnić - komentował Gary Neville w Sky Sports.
Kibice z radością przyjęli informację o tym, że Inter zdecydował się na wykupienie Chilijczyka. Początkowy plan zakładał jednak, że żegnać go będą w zupełnie innych nastrojach. Sanchez miał być gwarancją goli i trofeów, a został synonimem darmozjada i uosobieniem złej polityki transferowej MU. Już zbiera porównania do Juana Sebastiana Verona i Angela di Marii w kategorii "największa pomyłka w historii klubu z Old Trafford". To ten rodzaj transakcji, w której wszystko, co tylko mogło, poszło nie tak, jak miało pójść.