Są zapowiedzią złotego pokolenia, które ma dać gospodarzom sukces na mundialu w 2026 roku. Rozkwitają w największych markach Europy. A przy tym pomagają im dotrzeć do milionów kibiców za oceanem. Coś drgnęło w amerykańskiej piłce.
Ta historia zaczyna się klasycznie. Sześcioletni Amerykanin wyjeżdża z rodziną do obcego kraju w Europie. W bazie wojskowej Rammstein jego ojciec ma spędzić trzy lata. Chłopak od czwartego roku życia uwielbia grać w futbol amerykański. Ale w niemieckiej okolicy rodzice nie są mu w stanie znaleźć klubu, w którym mógłby trenować w tak młodym wieku. Zaczyna więc grać w europejską odmianę futbolu. Kiedy ma dziewięć lat, wracają do Teksasu. On jest już jednak pod obcymi wpływami. Wciąż pasjonuje go futbol amerykański, wciąż go trenuje, ale równolegle nadal też grę w piłkę. Z nadzieją, że kiedyś pozwoli mu wrócić do Europy.
DWIE KLĘSKI
Tak wyglądała piłkarska inicjacja Westona McKenniego, pierwszego Amerykanina w historii Juventusu. Marzenie 22-latka spełniło się wcześniej, niż myślał. Gdy miał osiemnaście lat, w juniorskich drużynach FC Dallas wypatrzyło go Schalke 04.. Cztery lata później pomocnik jest już w czołowym klubie świata, a za kolegę z szatni ma Cristiano Ronaldo. Dawniej taki życiorys wystarczyłby do zostania absolutną gwiazdą soccera. Jeśli piłkarze z tego kraju docierali do wielkiej piłki, to zwykle jako bramkarze. Piłkarze z pola pojawiali się w najlepszych ligach w najlepszym wypadku jako solidne uzupełnienia. Młodzi Amerykanie mogli marzyć o powtórzeniu ścieżek Clinta Dempseya, który przez lata solidnie grał w Fulham, Michaela Bradleya czy Landona Donovana, mającego za sobą występy w Bayernie Monachium, ale zasadniczo odbijającego się od każdego europejskiego klubu, w którym grał. Gdy pokolenie urodzone w latach 80. zaczęło schodzić ze sceny, amerykańska piłka przeżyła dwie klęski. Najpierw po raz pierwszy od pół wieku nie zakwalifikowała się na Igrzyska Olimpijskie, później nie dała rady awansować na mundial w Rosji. Spektakularna klapa trwającego od dekad projektu zaszczepienia piłki nożnej Amerykanom.
SZTURM NA CZOŁÓWKĘ
Trzy lata po eliminacyjnej klęsce z Trynidadem i Tobago 22-letni Christian Pulisic kończy debiutancki sezon w Premier League z dziesięcioma bramkami i dziewięcioma asystami. Chelsea płaci za niego Dortmundowi 64 miliony euro. A w Borussii nie odczuwają straty, bo pięć lat młodszy Giovanni Reyna zaczyna sezon od dwóch bramek i czterech asyst. O pierwszym w historii awansie RB Lipsk do półfinału Ligi Mistrzów decyduje gol 21-letniego Tylera Adamsa. Barcelona płaci Ajaksowi Amsterdam 21 milionów za 19-letniego Sergino Desta. Który spotyka tam rówieśnika Konrada De La Fuente, na razie trzymanego przez Ronalda Koemana tylko na ławce. W meczu o Superpuchar Niemiec trener Bayernu Monachium wpuszcza na ostatni kwadrans 20-letniego Chrisa Richardsa. Andrea Pirlo w obu ligowych meczach Juventusu stawia od pierwszej minuty na McKenniego. Chelsea, Barcelona, Juventus, Dortmund, Bayern, Lipsk. Wszyscy grali w fazie pucharowej ostatniej Ligi Mistrzów. Wszyscy mają w kadrze pierwszej drużyny przynajmniej jednego młodego Amerykanina.
MYŚL O MUNDIALU
W Stanach zaczynają ostrożnie mówić o złotej generacji. Już na zeszłoroczne mistrzostwa świata U-20 jechali do Polski z dużymi nadziejami. Dest, Richards, De La Fuente czy Timothy Weah z Lille grali już w tamtym turnieju, ale odpadli w ćwierćfinale. O klęsce soccera nie ma jednak mowy. Mówi się tylko o dziurze pokoleniowej, która właśnie się kończy. Selekcjoner Gregg Berhalter już w zeszłym roku zbudował wokół Pulisica i McKenniego drużynę, która sięgnęła po srebro Złotego Pucharu CONCACAF. To pierwszy krok do lepszych czasów na mundialu w Katarze i przede wszystkim za sześć lat, gdy Stany Zjednoczone wspólnie z Meksykiem i Kanadą zorganizują mistrzostwa świata. Ci, którzy dziś stawiają pierwsze kroki w największych klubach Europy, będą wtedy mieli po 25-28 lat. Trudno sobie wyobrazić lepszy wiek do odniesienia sukcesu.
ZMIANA POSTRZEGANIA
Na razie chcą jednak odnieść sukces w Europie. O tym, że mogą, przekonał ich przede wszystkim przykład Pulisica. - Nie tylko otworzył drzwi dla mnie, lecz dla wszystkich młodych chłopaków w Stanach Zjednoczonych – nie miał wątpliwości Reyna w rozmowie z „The Athletic”. - Dzięki niemu młodzi amerykańscy piłkarze przeszli do dużych europejskich klubów, chcąc zrobić kolejne kroki w karierze. On jest tym, który to umożliwił. Sprawił, że uwierzyliśmy, że tak się da – dodał zawodnik Borussii. Oguchi Onyewu, obrońca, który przed laty miał epizod w Milanie, uważa, że kluby zaczęły inaczej niż w przeszłości patrzeć na piłkarzy ze Stanów. - To była wielka przeszkoda, którą amerykańska piłka musiała przeskoczyć. Jesteście dobrzy? Gracie w coś innego niż w baseball i futbol amerykański? Myślę, że w ostatniej dekadzie z tym zerwaliśmy – twierdził cytowany przez goal.com. Pulisica, który jako 16-latek przeprowadził się do Niemiec, jako przykład wskazują prawie wszyscy młodzi amerykańscy piłkarze grający w Europie. - Był pierwszym, który przeszedł tę drogę i dostał szansę. Wykorzystał ją i otworzył wiele drzwi dla innych Amerykanów. Pomyślałem: dlaczego nie spróbować otworzyć drzwi dla Amerykanów także w innych miejscach? – tłumaczył Cade Hagan, grający w młodzieżowych drużynach Sportingu Gijon.
NIEMIECKA TRAMPOLINA
Hiszpania to na razie dość niszowy kierunek dla młodych graczy zza oceanu. Ten rynek zdecydowanie przejęli w ostatnich latach Niemcy. Teoretycznie Amerykanom – ze względu na kulturowe połączenia oraz język – powinno być bliżej do Premier League, która jest w tym kraju najpopularniejszą ligą piłkarską. Jednak restrykcyjne przepisy dotyczące pozwoleń na pracę dla zawodników spoza Unii Europejskiej mocno wiążą klubom ręce. Poza tym, na wyobraźnię działają przykłady. A to w Bundeslidze młodzi dostają najwięcej szans spośród czołowych lig europejskich. To tam rozkwitł Pulisic i rozkwita Reyna. Tam McKennie wypromował się do Juventusu i tam Josh Sargent coraz odważniej przebija się do składu Werderu Brema. Tam okazję gry otrzymał Zack Steffen, zanim wrócił do Manchesteru City, by być drugim bramkarzem. Adaptacja też nie jest trudna. Po angielsku mówi się w Niemczech powszechniej niż we Francji, Włoszech czy w Hiszpanii. A mentalność, nastawienie na pracę i chęć trzymania się reguł dobrze pasują amerykańskim piłkarzom. Nawet jeśli marzą o Premier League, wiedzą, że najłatwiej dostać się tam przez Bundesligę.

ZMIANA PROFILU MLS
MLS już od kilku lat próbuje zmienić profil i przestać się kojarzyć z rozgrywkami dla emerytów, a zacząć z młodymi talentami. Tamtejsze kluby chcą mocniej uczestniczyć w obiegu piłkarskiego pieniądza. McKennie czy Pulisic wyjechali do Europy bez debiutu w MLS, pozyskani z drużyn młodzieżowych czy uniwersyteckich. Dest wychował się w Holandii. Ale historie takie jak Adamsa, który po grze w New York Red Bulls rywalizuje teraz o miejsce w siostrzanym RB Lipsk, czy Alphonso Daviesa, Kanadyjczyka, którego Bayern Monachium wyciągnął z Vancouver Whitecaps, mają Europejczykom pokazać, że w MLS można znaleźć interesujących piłkarzy.
BITWA O RYNEK
Pozostałe największe ligi nie chcą bez walki oddać tego rynku Niemcom. La Liga otworzyła akademie w Miami i Toronto, by dzielić się z miejscowymi doświadczeniami, a przy okazji wiązać ich z marką. Próbowała nawet zorganizować na Florydzie mecz ligowy Barcelony z Gironą. Od lat na tournée po Stanach Zjednoczonych jeżdżą w lecie kluby angielskie, niemieckie i włoskie. Już w 2003 roku rozegrano w New Jersey mecz o Superpuchar Włoch. Gdy Pulisic strzelił jeszcze dla Dortmundu gola z Liverpoolem na stadionie w Charlotte, publiczność skandowała „USA! USA!”. Borussia korzystała z niego nie tylko piłkarsko, ale i marketingowo. Na meczach sparingowych w tym kraju większość kibiców pojawiała się w koszulkach z jego nazwiskiem. To jego wysyłano do wszelkich aktywności marketingowych. Patrick Owomoyela, ambasador BVB, nazywał Pulisica „odźwiernym Borussii”. Tym, który otwiera jej amerykański rynek.
FANI ZOSTAJĄ
Bo do stricte piłkarskich aspektów, takich jak niewątpliwy talent wielu młodych amerykańskich piłkarzy i korzystniejsza opinia, która panuje o nich w Europie, dochodzi z całą pewnością aspekt marketingowy. Pulisic nie tylko sprawdził się w Borussii sportowo, nie tylko pozwolił wyciągnąć z Chelsea duże pieniądze, ale też przyniósł klubowi sporą popularność na tamtejszym rynku. - Było świetnie mieć u siebie Christiana i to na pewno wykreowało duże zainteresowanie klubem w Stanach. Te drzwi są wciąż otwarte i naszym zadaniem jest sprawić, by tak pozostało – podkreślał Benedikt Scholz, szef kontaktów międzynarodowych wicemistrzów Niemiec. Odejście rozpoznawalnego zawodnika wcale nie powoduje aż tak wielkiego spadku popularności, o czym przekonał się już Bayer Leverkusen. Po pozyskaniu Meksykanina Javiera Hernandeza liczba obserwujących klubowe konta w mediach społecznościowych się podwoiła. Gdy odszedł do West Hamu, baza wirtualnych fanów z Ameryki Łacińskiej zmniejszyła się tylko o cztery procent. Większość w jakiś sposób już została powiązana z marką.
PIŁKARSKIE ARGUMENTY
Najaktywniejszy na amerykańskim rynku wydaje się Bayern, którego biuro w Nowym Jorku pozwoliło podwoić liczbę oficjalnych klubowych fanklubów za oceanem do blisko 150 – najwięcej spośród europejskich klubów. Monachijczycy twierdzą, że mają w Stanach Zjednoczonych 27 milionów kibiców. Widząc tę siłę, nie można rozpatrywać transferu McKenniego do Turynu tylko w kategoriach sportowych. Owszem, Amerykanin był wyróżniającym się piłkarzem beznadziejnego w zeszłym sezonie Schalke 04 i zasłużenie zapracował na zainteresowanie klubów formatu Herthy Berlin czy AS Monaco. To jednak, że już teraz trafił do klubu z samego szczytu, nastąpiło bardzo niespodziewanie. Da się znaleźć argumenty, które tłumaczą jego przydatność – siła fizyczna, inteligencja taktyczna, pozwalająca mu podchodzić do pressingu w dobrym momencie, nastawienie na walkę, dobre zbieranie drugich piłek, czy uniwersalność – w Gelsenkirchen grał na wszystkich pozycjach od stopera po środek ataku. Może być prawdą, że Pirlo widział w nim kogoś, kto doda charakteru drugiej linii Juve, będzie pracował w odbiorze piłki, a grając w lepszym otoczeniu i ustawiony jako środkowy pomocnik, czyli tam, gdzie czuje się najlepiej, rozwinie się. To jednak wciąż tylko uzupełnienie kadry, które na tle Sampdorii wypadło jeszcze nieźle, ale już przeciwko Romie miało wielkie problemy i raczej dość prędko odda miejsce w składzie Arthurowi. Dotychczas takich zawodników turyńczycy brali z włoskiego rynku, z zagranicy starając się ściągać raczej piłkarzy o określonej marce i z myślą o grze w pierwszym składzie.
TURYŃSKA EKSPANSJA
Dlatego nie sposób nie podejrzewać, że jego obecność w Turynie ma także marketingowe powody. Nawet jeśli w Europie to piłkarz mało rozpoznawalny, mowa o już 19-krotnym reprezentacje kraju, który zdążył nawet w drużynie narodowej nosić opaskę kapitańską. Ktoś taki w naturalny sposób wygeneruje zainteresowanie Juventusem w ojczyźnie. I raczej nie stanie się to przypadkiem albo przy okazji. Zmiana herbu na logo, pozyskanie Cristiano Ronaldo, zwolnienie Massimiliano Allegriego w poszukiwaniu bardziej efektownego stylu gry to tylko najbardziej widoczne przykłady strategii, która ma sprzedawać Juventus na świecie jako nie tyle klub piłkarski, ile fabrykę rozrywki. Dla turyńskiego klubu wygrywanie Serie A i olbrzymia popularność we Włoszech to już za mało. Chcą sukcesu w Europie i marketingowej ekspansji na świecie.
GRA O 27 MILIONÓW
Wiele o transferze McKenniego mówią wypowiedzi udzielone przez Giorgio Ricciego, dyrektora finansowego Juventusu, w 2019 roku na łamach „Forbesa”. - Krajowy rynek osiągnął już maksimum. Margines rozwoju jest dość ograniczony. Mamy na nim mocną pozycję od lat. Nasza baza kibicowska stanowi około 30 procent włoskiego rynku. Ameryka i Chiny to kluczowe obszary dla naszego międzynarodowego wzrostu – mówił. Kilka czynników sprawia, że kluby tak mocno ruszyły akurat do Stanów. Millenialsi to największe pokolenie w historii USA. Do tej generacji zalicza się około 92 miliony ludzi. Według badań soccer jest drugim wśród najbardziej lubianych sportów w amerykańskiej grupie wiekowej 12-17. - Nasze badania wykazały, że w Stanach jest 27 milionów potencjalnych kibiców Juventusu (tyle samo, ile wg Bayernu jest tam jego fanów – przyp. Red.). To ludzie, którzy deklarują, że są zainteresowani lub bardzo zainteresowani naszym klubem – wyliczał Ricci.
NOC NA BROOKLYNIE
Już w poprzednich latach Juventus podejmował w Stanach liczne aktywności. W 2018 roku grał w Atlancie w meczu z gwiazdami MLS. Założył fan kluby w Bostonie, na Florydzie, w Atlancie i południowej Kalifornii, czyli poza miejscami, w których cieszy się największą popularnością, bo to w Nowym Jorku i w New Jersey przebywa najwięcej włoskich emigrantów. W kraju funkcjonuje już sześć akademii dla młodzieży pod marką Juventusu. A wspólnie z grającym w NBA Brooklyn Nets klub zorganizował noc Juventusu, by wypromować klub wśród fanów koszykówki. - Chcemy docierać nie tylko do fanów piłki, lecz do wszystkich, którzy widzą w sporcie rozrywkę. Wraz ze wzrostem zainteresowania piłką, zaczęliśmy patrzeć na Stany jako rynek o strategicznym znaczeniu rozwojowym i kluczowy dla ekspansji naszej marki. Nasze badania pokazują, że Stany mają największy potencjał, jeśli chodzi o nowych ludzi, którzy mogą być zainteresowani nami jako marką związaną z rozrywką – opowiadał Ricci. Po nocy w Brooklynie Juventus zyskał w Ameryce 48 tysięcy nowych obserwujących na Instagramie i na Facebooku. Nawet jeśli nie to było głównym powodem jego ściągnięcia, nie ma wątpliwości, że Weston McKennie przyprowadzi kolejnych.
