Nie wiadomo, czy Włochów traktować bardziej jako potężnych mistrzów Europy, czy pariasów, którzy nie pojadą na mistrzostwa świata, ale zderzenie ze zwycięzcą Copa America nie wypadło najkorzystniej dla przedstawicieli naszego kontynentu. Trzy stracone bramki to najniższy wymiar kary, bo Giorgio Chiellini i Leonardo Bonucci wyglądali jak emeryci, defensorzy Italii odbijali się od Argentyńczyków, a Leo Messi ani trochę nie przypominał zblazowanej gwiazdy z Paryża, tylko młodego chłopaka pressującego i walczącego w imię barw narodowych. Tak dobrego finału w kadrze Lionel jeszcze nie zagrał. Finalissima to kolejne trofeum, które cementuje kadrę Lionela Scaloniego i rozdmuchuje jej marzenia. Mają już 32 mecze bez porażki, a licznik cały czas bije.
„Finalissima” to takie odrodzenie Superpucharu drużyn narodowych, czyli starcia między mistrzem Europy i Ameryki Południowej. Zagrali na Wembley przy poważnej publice, z największymi gwiazdami oraz myślą o pięknym, zgrabnym trofeum. I to porównanie wypadło bardzo blado dla drużyny Roberto Manciniego. Jeśli komuś zakorzeniły się w głowie powszechne stereotypy o latynoskim futbolu, przynajmniej w tym spotkaniu zostały zerwane. To Italii brakowało intensywności i energii, to zeszłoroczni mistrzowie Europy popełniali szkolne błędy. Teraz rodzi się pytanie, czy to oni tak boleśnie upadli w ciągu kilku miesięcy, czy po prostu Argentyna kisząca się we własnym sosie była niedoceniana.
„Piłka w Ameryce Południowej nie jest tak zaawansowana jak w Europie. Argentyna i Brazylia nie rozgrywają tylu ważnych meczów co my i to jest przewaga europejskich reprezentacji” – mówił ledwie kilka dni wcześniej Kylian Mbappe o szansach na wygranie mundialu. To niesamowicie ubodło obie reprezentacje, bo zarówno gracze Albicelestes, jak i Canarinhos odpowiadali mu na te słowa. Najlepszą ripostą były jednak wydarzenia z Londynu, gdzie Argentyńczycy nie zostawili suchej nitki na Włochach, pokonując ich 3:0, co i tak było łagodnym wymiarem kary.
Zawodnicy Lionela Scaloniego zagrali właśnie tak, jakby chcieli całkowicie zaprzeczyć wartości tych słów. Prawdą jest, że prawie wszystkie spotkania rozgrywają na własnym kontynencie, ale jak widać wystawienie nosa poza Ameryką Południową wcale nie musi być bolesne. Na tle mistrzów Europy wyglądali jakby rywalizowali z najgorszymi ekipami swojego kontynentu. Czuć, w jak dobrym momencie jest La Scaloneta, która przedłużyła serię spotkań bez porażki do 32 i celuje w światowy rekord. Brakuje im 5 meczów, by wyrównać historyczne osiągnięcie właśnie kadry Manciniego.
Na Wembley Argentyńczycy zrywali z naprawdę wieloma stereotypami. Leo Messi zaśmiał się ze słów, że jest już leśnym dziadkiem i hobby playerem, bo wrzucał Włochów na karuzelę jak za najlepszych lat. To, co zrobił z Giovannim Di Lorenzo przy pierwszej bramce, będzie odtwarzane w internecie bardzo często. Podobnie jak akcje, gdy Lautaro Martinez przestawiał Leonardo Bonucciego, jakby miał obok siebie jakiegoś chłystka. Albo jak Giorgio Chiellini nieudolnie próbował dogonić Angela Di Marię, ale wyraźnie brakowało mu szybkości, tchu i dobrego ustawienia. Zobaczyliśmy zaskakujący obraz, bo niedawni profesorowie bronienia wyglądali, jakby dopiero uczyli się tego sportu. Przede wszystkim fizycznie odstawali od silnych i wygłodniałych Argentyńczyków.
Jeśli ktoś myśli, że gra Albicelestes to klepanie piłki i filigranowi czarodzieje, to jest w błędzie. Właśnie na Wembley pokazali, jak mocno romansują z bezpośrednią, fizyczną, konkretną grą opartą na pressingu, doskoku i kontakcie. Nawet Leo Messi był zaangażowany w atakowanie rywali, do czego nie jesteśmy zupełnie przyzwyczajeni, a już tym bardziej oglądając jego człapanie w Paryżu. W barwach drużyny narodowej wygląda jak podmieniony zawodnik albo odmłodzony o dobre kilka lat, bo znów startował do przeciwników, wyłuskiwał futbolówkę i stosował brudne sztuczki, byle tylko dobrać się znów do szybkiego ataku. Trzy stracone gole to i tak niska kara dla Italii, która mogła skończyć z bagażem pięciu trafień, gdyby przeciwnicy byli skuteczniejsi.
Angel Di Maria ma 34 lata i właśnie odszedł jako wolny zawodnik z Paris Saint-Germain, lecz takim spotkaniem zrobił sobie konkretną reklamę przed nowym pracodawcą. Najpewniej wyląduje w Juventusie, a przeciwko Italii był najlepszym atakującym, który obnażał słabości Chielliniego czy Emersona. To pewnie bardziej czar reprezentacji i wyjątkowego klimatu, jaki udało się zbudować Lionelowi Scaloniemu i całemu sztabowi, lecz na kadrze ci gracze prezentują najlepszą wersję siebie. Odliczają do zgrupowań, wynajmują wspólne czartery, chcą spędzać razem czas, łącznie z wakacjami. Czuć, że w ostatniej dekadzie reprezentacja Argentyny jeszcze nie była tak silna jak teraz.
Jej celem będzie dojechanie na mistrzostwa świata ze statusem niepokonanych i zatańczenie ostatniego mundialowego tańca dla Angela Di Marii i Leo Messiego. Jeśli liczymy Finalissimę jako realny finał, bo przecież na końcu były fajerwerki i trofeum, to tak dobrego meczu o puchar Leo w reprezentacji jeszcze nie rozegrał. Zamiast dobudowywać sobie presję, w końcu w koszulce kadry schodzi z niego ciśnienie. Ma za sobą godnych ochroniarzy w postaci Gio Lo Celso, Guido Rodrigueza czy Rodrigo de Paula, więc czuje się pewniej. I drużyna nie jest od niego uzależniona, bo punktem centralnym większości ataków jest raczej potężny Lautaro Martinez. To daje zdrowy balans drużynie, która ostatni raz przegrała trzy lata temu, a w tym czasie wygrała 21 meczów i zremisowała 11.
Może i od lat mają węższy horyzont przez rywalizację wyłącznie w Ameryce Południowej, ale nie zapominajmy, że mówimy o graczach najwyższej klasy z europejskich klubów. Nierozsądne byłoby deprecjonowanie Argentyny albo Brazylii w takim momencie budowy drużyny, kiedy naprawdę czują się silni i chcą rzucić wyzwanie całemu światu. Argentyna latami była toczona rakiem federacji i brakiem pomysłu na budowę zespołu, lecz w tym momencie jest na najwyższej fali w reprezentacyjnej karierze Leo Messiego. To tylko kilka miesięcy do meczu z Polakami, więc jeśli gdzieś chcemy upatrywać swojej szansy, to lepiej argument o kompleksie wobec europejskiej piłki schowajmy do szuflady.