Arsene Wenger przez lata tak wiele dał piłce nożnej, że słusznie doczekał się etykietki wizjonera. Być może naprawdę widzi więcej niż inni, gdy mówi o mistrzostwach świata rozgrywanych co dwa lata. FIFA nie mogła wybrać lepszego ambasadora. Problem w tym, że nawet on nie jest w stanie ogłupić kibica. Wojna futbolowa przyspiesza. A w centrum walki jak zawsze jest kasa.
Za chwilę znowu będzie o tym głośno: w czwartek w Dosze odbędzie się prezentacja nowego ładu. Wenger już wie, że sam tego nie udźwignie, więc do pomocy weźmie sobie Johna Terry’ego i Michaela Owena. FIFA co jakiś czas rozszerza tzw. Grupę Doradztwa Technicznego. Wielkie nazwiska na usługach federacji mają wbijać nam do głów nową narrację. Na dziś nie wygląda to realnie, ale kto wie, co będzie za rok? FIFA musi przyspieszyć zmiany, bo coraz więcej pieniędzy przechodzi jej przez palce.
Nikt się już z tym specjalnie nie kryje: futbol zawsze był maszyną do robienia forsy. UEFA i FIFA to szefowie wielkiej mennicy. Ich głównym zadaniem jest to, by sprawdzać czy drukarnia nie przestaje pracować, a jeśli nagle zwalnia - odpowiednio reagować. UEFA robi to doskonale, wyciskając ile się da z Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Euro. W odwodzie ma jeszcze Ligę Narodów oraz Liga Konferencję. FIFA na tym tle wygląda ubogo. Przestała organizować Puchar Konfederacji, bo nikogo ta impreza nie interesowała. Ostatnio coraz mocniej lansuje klubowe mistrzostwa świata, ale te również wyglądają jak zgniłe jajo. Liverpool dwa lata temu musiał rozegrać dwa mecze w ciągu 24 godzin, żeby polecieć do Azji. Starcia z Monterrey i Flamengo świata raczej nie porwały.
I dlatego FIFA ma problem. Maksymalizować zysk mogłaby jedynie mundialem, ale ten ma tak silnie zakorzenioną wartość sentymentalną wśród kibiców, że każda operacja z nim związana kończy się sprzeciwem. Dzisiaj nikt nie wyobraża sobie, żeby zburzyć tradycję i najbardziej prestiżowy turniej rozgrywać co dwa lata. Ale lata temu nikt też nie wyobrażał sobie, by te same mistrzostwa rozgrywać w grudniu, a to za chwilę wydarzy się w Katarze. Turniej z 48 drużynami też jest już przyklepany na 2026 rok. To, że teraz FIFA wyciąga łapska po więcej przestaje kogokolwiek dziwić. 2028 rok miałby być pierwszym mundialem na nowych zasadach.
Trudno słucha się dziś Wengera, kiedy mówi, że w tym wszystkim nie chodzi o pieniądze. Jako trener zawsze stawał po stronie piłkarzy, a ci mówią wprost, że nie da się cały czas wyciskać futbolu jak cytryny. Pep Guardiola żartuje, że kluby niedługo zaczną prosić FIFA i UEFA o wydłużenie roku do 400 dni. Nie da się tego załatwić jedną uchwałą, więc trzeba działać inaczej. Mundial co dwa lata to nie tylko dwa razy więcej pieniędzy od sponsorów. To też możliwość udobruchania większej liczby krajów, powierzając im organizację imprezy. Podobno 166 na 210 federacji popiera ten pomysł. Nim się obejrzymy, a będziemy mieli mundial co dwa lata. Jeśli tak się stanie, przykładowy Jude Bellingham do końca kariery zagra na siedmiu mistrzostwach świata.
Wenger przekonuje, że ten pomysł docelowo będzie dobry dla piłkarzy. W końcu przestaną co dwa miesiące rozjeżdżać się po świecie, by grać w eliminacjach - te bowiem skompresuje się w taki sposób, by zagrać wszystko w oknach marzec/październik i potem skupiać się tylko na dużej scenie. Pytanie, czy ta duża scena po jakimś czasie nie przestanie nas rajcować. Nadmierna ekspozycja zabierze nie tylko magię, ale też ochotę, by to wszystko z uwagą śledzić. Zawodnicy też nie są robotami, dopiero po latach zobaczymy jak dzisiejszy kalendarz wpłynie na młodych graczy typu Pedri. Chłopak ma dziś 18 lat i w poprzednim sezonie rozegrał 73 mecze. Po ośmiu dniach wakacji znowu był w klubie. Komfort graczy można nieustannie rekompensować wyższymi płacami. Nic jednak nie zrekompensuje im zdrowia, gdy za jakiś czas okaże się, że doszliśmy do ściany.
To jest ciekawe jak Wenger coraz mocniej próbuje oswajać nas z myślą o częstszym mundialu i jakie to może mieć zbawienne skutki dla kibica. Zawsze, gdy jest przerwa na kadrę, jakiś L’Equipe albo Kicker drukuje wywiad z Francuzem, by ten mógł wywołać globalną dyskusję. Ciekawe jest również to, że co chwilę dołączają do niego kolejne legendy, bo to już nie tylko on, ale też Yaya Toure, Peter Schmeichel albo Roberto Carlos.
Niedawno Javier Mascherano mówił w „Marce”, że spotkał się z Wengerem i po godzinie rozmów przeszedł na drugą stronę. Trudno jednak jego słowa brać na poważnie, bo przecież wcześniej sam nawiązał współpracę z FIFA. Coraz więcej podobnych lub większych nazwisk będzie wyskakiwać z pudełka. I coraz bardziej będzie to pachniało desperacją Gianniego Infantino. Wojenka z UEFA nabiera rozpędu.