Socios przegłosowali sprzedaż 49 procent Barça Licensing & Merchandising (BLM) oraz do 25 procent praw telewizyjnych, co oznacza, że klub spodziewa się zarobku ratunkowego rzędu 600 mln euro. To kluczowy krok w kierunku uzdrawiania finansów, chociaż pokazujący, że Barcelona została przyparta do ściany. „Byliśmy martwą organizacją, a teraz jesteśmy na OIOM-ie” – przyznaje Joan Laporta sprzątający trupy wypadające z szafy po rządach Josepa Marii Bartomeu. Celem na przyszłość będzie doprowadzenie pensji do poziomu 400 mln niczym w Realu Madryt, bo aktualnie Katalończycy wydają dwa razy tyle co Bayern. Jak masowo oszczędzać i zbudować silniejszy zespół? Oto wyzwanie czekające Laportę, Alemany'ego i spółkę.
Katalończycy zostali przyparci do muru. Gdyby tylko mogli wybierać, pewnie nigdy nie chcieliby oddawać tak długoterminowej przyszłości klubu w zewnętrzne ręce, bo najpewniej będzie to oznaczało straty przyszłych pieniędzy. Ale w tym wypadku nie było już dyskusji, a sprzedaż głównych aktywów stała się koniecznością po stracie ponad 800 milionów euro od 2019 roku. To główna furtka, aby uzdrowić finanse w trybie pilnym. „Barça jako organizacja była martwa, a teraz leży na odziale intensywnej terapii” – powiedział wymownie Joan Laporta.
Minimalna kwota, jakiej teraz potrzebuje Barcelona, to 600 milionów euro, aby wyprostować księgi, założenia budżetowe i ponownie działać wedle zasady 1x1, czyli nie w przymusowym trybie oszczędności. Wcześniej przez zaniedbania musiała oszczędzić 3 albo 4 euro, aby w ogóle wydać 1 euro. Oznaczało to, że jeśli sprzedała piłkarza za 20 mln euro jak Philippe Coutinho, to z samej sprzedaży mogła skorzystać jedynie z 5 mln (plus amortyzacja pensji).
„Przybyliśmy tutaj, aby oczyścić ekonomię Barçy w możliwie jak najkrótszym czasie, ale zarazem bez konieczności wchodzenia w operacje, które trzymałyby nad nami nadzór” – mówił jeszcze Laporta, czym wyraźnie sprzeciwiał się opcji podpisania umowy z CVC, na co tak intensywnie nalegał szef LaLiga Javier Tebas. Zamiast tego wolą sprzedać 49,9% praw do BLM, a także dokonać cesji do 25% z praw audiowizualnych. W tym wypadku każde 10% jest wyceniane na minimum 200 mln euro i to w pierwszej kolejności ma zagwarantować szybki przypływ gotówki.
W przypadku głosowania socios problemem był wybór w ciemno: bez znajomości firm, warunków umowy czy szczegółów operacji. Zarząd w myśl powodzenia negocjacji poprosił o zaufanie i samo określenie zgody lub nie na podobne ruchy. Liczebność głosujących była rozczarowująca, ale jasno pokazała, że ludzie Joana Laporty mają działać wedle własnego planu. Jedyne, o czym dowiedzieli się socios, to oddawanie około 41,5 mln euro rocznie przez 25 lat w ramach praw audiowizualnych, które Katalończycy mają sobie rekompensować w inny sposób. W zamian mają jednorazowo otrzymać około 500 mln euro. Planem Barçy jest zarabianie więcej w następnych latach, aby szybciej spełnić określony cel zysków inwestora.
Barcelona zaplanowała optymistyczny dochód w wysokości 765 mln euro w budżecie na sezon 21/22, a póki co wykazuje straty w wysokości 150 mln euro, więc musi działać w inny, kreatywny sposób i zaprezentować zewnętrzne zastrzyki gotówki. Tym bardziej że okres rozliczeniowy kończy się 30 czerwca. To cały czas efekty dziedzictwa po absolutnie fatalnych, skandalicznych rządach Bartomeu, które zakończyły się długiem rzędu 1300 mln euro.
Wyjaśnijmy od razu, że sprzedaże praw telewizyjnych czy BLM nie rozwiążą większości problemów, tylko zagwarantują większą płynność tu i teraz. Prawdziwym wyzwaniem będzie uporządkowanie budżetu finansowego, bo Mateu Alemany i spółka przekonali się, jak trudno schodzi się z payrollu w klubie pokroju Barcelony. Bartomeu zagwarantował wielu piłkarzom rosnące, absurdalnie wysokie kontrakty, z których oni cały czas korzystają. Kiedy mówiło się o obniżce pensji Pique, Alby czy Busquetsa, tak naprawdę chodziło o odroczenie tych przelewów na kolejne sezoni. Oni z każdym rokiem mają coraz bardziej atrakcyjne kontrakty, ale dotyczyło to również innych, mniej znaczących graczy. Bartomeu każdy problem odkładał na jutro i na kolejne lata, z czym teraz musi się mierzyć zarząd Laporty.
Dzisiaj Barcelona wydaje na pensje 560 milionów euro, czyli dwa razy tyle co Bayern Monachium, który boleśnie ogrywał Katalończyków w ostatnich latach. Celem będzie zejście z tej liczby o 160 milionów euro do poziomu Realu Madryt. Florentino Perez ustawił sobie taką linię, którą uznał za zdroworozsądkową, aby zarazem być atrakcyjnym miejscem finansowo, jak i utrzymać poziom sportowy oraz nie nadwyrężać budżetu. Królewscy powinni być przykładem zarządzania dla Barcelony i rzeczywiście dzisiaj trzeba korzystać z wzorów płynących z Madrytu.
Zarząd Joana Laporty cały czas jest w rozkroku między poziomem sportowym a zdrowiem finansowym. Na dźwignie finansowe zdecydowali się również dlatego, aby nie rozsprzedawać klubu pełnego młodych talentów, utrzymać tożsamość drużyny i projekt pozwalający myśleć o sukcesach. Laporta wie, że sukcesy oznaczają pieniądze, dlatego jak najszybciej chce wrócić do gry o trofea. Oddał część przyszłych dochodów klubu i część wielkiego biznesu, co będzie wiązało się ze stratami przyszłych funduszy, byle tylko dzisiaj zagwarantować względną normalność. Aby pozwolić drużynie pomyśleć o innych transferach i regularnym wzmacnianiu drużyny piłkarzami pokroju Roberta Lewandowskiego.
„Nowa Barcelona” ma wyeliminować kominy płacowe i oferować piłkarzom maksymalnie 10 mln euro pensji, aby uniknąć gwiazdorskich umów. To oznacza, że przyjście kapitana reprezentacji Polski z całą pewnością będzie oznaczało zejście z wynagrodzenia względem zarobków w Bayernie Monachium. To będzie wybitna gimnastyka, aby jednocześnie zrzucać poziom pensji, a zarazem zatrudniać wartościowych graczy, skoro mówi się o Raphinhii, Cesarze Azpilicuecie czy Bernardo Silvie. Dzisiaj klubowe legendy pokroju doświadczonych kapitanów są największym ciężarem dla drużyny, która musi całkowicie przeorganizować struktury finansowe.
Ruchy Joana Laporty będzie można ocenić dopiero w przyszłych latach. Wyprzedaje część Barcelony i oddaje część gigantycznych pieniędzy, aby dać projektowi ciągłość tu i teraz. Czas nie jest jego sprzymierzeńcem, bo Katalończycy nigdy nie chcą słyszeć o latach przejściowych. A tu znaleźli się w rzeczywistości, kiedy trzeba płacić mniej, a zarazem budować silniejszą drużynę niż dotąd. We większości przypadków Barca będzie pod ścianą – jak w negocjacjach, jak w rozmowach z Javierem Tebasem, jak w spełnianiu wymogów LaLiga. Grają na zasadach innych, więc w poszukiwaniu normalności, muszą chodzić na wewnętrzne kompromisy. Lewandowski też musi uzbroić się w cierpliwość, bo tego transferu nie dokona się tak szybko, jak każdy by chciał.