Basaksehir, czyli zemsta Erdogana na kibicach. Nowy mistrz jako odbicie Turcji

Zobacz również:Cieszmy się z małych rzeczy. Lech widowiskowo przeszedł Valmierę
erdoganglowne1227794527.jpg
Isa Terli/Anadolu Agency via Getty Images

Zostali mistrzem kraju, jesienią zadebiutują w Lidze Mistrzów, a wcześniej chcą jeszcze namieszać w turnieju finałowym Ligi Europy. Gdyby nie mecenat prezydenta Turcji, Basaksehiru by nie było. Narzędzie do robienia na złość kibicom większych klubów zyskuje międzynarodową sławę.

Zaczęło się od kilku drzew. Władze Stambułu chciały je wyciąć i postawić w parku Gezi centrum handlowe z luksusowymi apartamentami na ostatnim piętrze oraz meczet. Okoliczni mieszkańcy ruszyli, by protestować. A zamieszki niemal przerodziły się w rewolucję. Wśród licznych środowisk, które nocami zbierały się na placu Taksim, by okładać się z policją, byli także – a może przede wszystkim — kibice trzech największych stambulskich klubów. Wyjątkowo walczyli po jednej stronie. Według przytaczanych w trzecim wydaniu magazynu „Kopalnia” badań Ahmeta Talimcilera, socjologa, autora książki o fanatykach, 76 procent Turków to aktywni kibice piłkarscy. Niemal jedna trzecia uważa, że klub piłkarski jest ważniejszy niż cokolwiek innego na świecie. Dwa razy więcej uznaje, że istotniejsze są tylko rodzina i naród. Klub piłkarski, czyli Fenerbahce, Besiktas lub Galatasaray. Praktycznie każdy Turek, nie tylko ze Stambułu, kibicuje któremuś z nich. I nie jest to kwestia wyboru, lecz dziedziczenia. Z perspektywy obywateli, ścinanie drzew było tylko kroplą, która przelała czarę niezadowolenia z władzy. Z perspektywy władzy, uczestnictwo w protestach antyrządowych środowisk kibicowskich zostało odebrane jako wypowiedzenie wojny. Recep Tayyip Erdogan postanowił się zemścić. A jego narzędziem został Basaksehir. Nowo koronowany mistrz Turcji. Uczestnik 1/8 finału Ligi Europy.

PIERWSZY FAN TURCJI

Futbol jest ważny nie tylko dla zwykłych Turków. Jest bardzo ważny także dla najbardziej niezwykłego. W wydanym przed dwoma laty magazynie „Turkish Delight” opisano szczegółowo związki prezydenta z piłką. „Zaczynałem w ataku, potem przeniosłem się do pomocy, by ostatecznie wylądować w defensywie. Można powiedzieć, że poza grą na bramce, występowałem wszędzie” - mówił.

W szkolnych czasach grał w półamatorskim Camialtisporze. Nazywali go Imam Beckenbauer. Ponoć ironicznie. Przychylni mu biografowie twierdzą, że w 1977 roku miał ofertę z Fenerbahce, ale nieprzychylni mówią, że nie miał za grosz talentu. Sam podkreśla, że bliznę, którą do dziś widać na jego podbródku, zawdzięcza łokciowi Hayriego Uelgena, przyszłego reprezentanta kraju. Nie wiadomo do końca, jak wyglądało jego zainteresowanie piłką, zanim został politykiem, ale wiadomo, że jako prezydent stawia futbol na bardzo ważnym miejscu. Masowo buduje stadiony i obiekty sportowe, a później wykonuje rzuty karne podczas ich otwierania. Nikt nie próbuje nawet ich bronić.

MARGINALNY KLUB WODOCIĄGÓW

Gdy pod koniec lat 90. Erdogan był merem Stambułu, dostał w zarządzanie także mały osiedlowy klubik z zachodniej dzielnicy miasta. Istanbul BB założono w 1990 roku, od początku jako klub gminny. Początkowo finansowały go miejskie wodociągi. - Ówczesny mer Stambułu stwierdził, że fajnie byłoby stworzyć taki klubik, by dzieciaki miały gdzie przychodzić na treningi. Miał być jakimś rodzajem przeciwwagi dla miejskich potęg, których kibice są awanturnikami i ciężko się z nimi współpracuje. Powstał z połączenia trzech lokalnych klubików funkcjonujących przy różnych fabrykach – jeden był drużyną strażaków, inny pracowników Renault – opowiada Filip Cieśliński, miłośnik i znawca tureckiego futbolu.

Erdogan w czasach pracy w magistracie miał pierwszą styczność z IBB i w tamtym czasie rozwój klubu znacząco przyspieszył. Do 2013 roku i protestów w parku Gezi był jednak zupełnie marginalnym tworem, który nawet po awansie do najwyższej ligi nie budził żadnych emocji. Wtedy jednak ostatecznie podpadli mu fani największych tureckich klubów. - Bardzo wyraźnie sygnalizowali niechęć do niego, walcząc w jednym rzędzie, po raz kolejny pokazując mu, że przyjaciół tam nie znajdzie. To go zmotywowało, by wesprzeć ich miejskiego konkurenta – opowiada Cieśliński.

CENTRALNE STEROWANIE

W 2014 roku Istanbul BB przemianowano na Basaksehir. Zerwano wszelkie więzi z miastem i uczyniono z niego klub centralnie sterowany. Prezesem został mąż siostrzenicy żony Erdogana. Od tego momentu klub zaczął się cieszyć wielką przychylnością państwowych firm i zainteresowaniem samego prezydenta. Gdy otwierano nowy stadion, Erdogan wystąpił w absurdalnym meczu na środku boiska, strzelając trzy łatwe gole. Na korytarzach nowego obiektu wywieszono jego podobiznę. Barwy pomarańczowo-niebieskie są takie same jak kolory rządzącej partii AKP. Prezydent wielokrotnie wyrażał w mediach wsparcie dla Basaksehiru. Podkreślał, że to klub, z którego Turcy powinni być dumni i któremu życzy mistrzostwa. To tylko zwiększało niechęć całego kraju do nuworysza.

ULTRASI ODBICIEM SPOŁECZEŃSTWA

Gdy James Montague, brytyjski dziennikarz „New York Timesa”, autor wydanego w Polsce „Klubu Miliarderów” przymierzał się do napisania książki „1312”, opowiadającej o piłkarskich ultrasach z różnych miejsc Europy, wiedział, że praca nie może powstać bez rozdziału o Stambule. - W przypadku tego kraju opowiadanie historii ultrasów to także opowiadanie o Erdoganie. To, jakie represje zaczęły spotykać kibiców piłkarskich, odpowiada temu, co się działo ze społeczeństwem obywatelskim w Turcji – mówi Anglik, mieszkający obecnie w Stambule.

Po zamieszkach wprowadzono na stadionach system Passolig – kart kibica, będących jednocześnie narzędziem do inwigilacji fanów. To miała być kara indywidualna. Karą zbiorową było stworzenie rządowego projektu, który miał rozbić rządy trojga w tureckim futbolu. W 2020 roku Basaksehir został dopiero szóstym klubem w historii tureckiej ekstraklasy, który zdobył mistrzostwo kraju.

TATUAŻE RYWALI

Przygotowując reportaż, Montague wybrał się także do zachodniej dzielnicy miasta, by spotkać się z fanami Basaksehiru. Nie jest to łatwe, bo to klub, który – mimo sukcesów – cieszy się bardzo niewielką popularnością. Frekwencja na jego meczach jest jedną z najniższych w lidze. Mimo możliwości oglądania postaci tak znanych z europejskich boisk, jak Robinho, Martin Skrtel, Eljero Elia, czy Gokhan Inler.

- Każdy z kibiców Basaksehiru, jakiego spotkałem, miał tatuaż swojego starego klubu. Czasem wciąż uczestniczyli w życiu innych stambulskich klubów – opowiada dziennikarz. Dlaczego wybrali więc Basaksehir? - Żyją w tej dzielnicy, często jeszcze z rodzicami. Stambuł to 15-milionowa metropolia. Ciężko jechać na Besiktas czy Fenerbahce, jeśli można pójść na lokalny stadion, kupić tanie bilety i jeszcze zobaczyć zespół, który wygrywa. Nic tak nie przyciąga, jak sukcesy – mówi Montague. Erdogana kłuły jednak w oczy puste trybuny na meczach jego klubu. Podczas jednego z wieców w tej bardzo konserwatywnej dzielnicy, apelował, by młodzi ludzie spędzali czas na meczach Basaksehiru. - Wielu wzięło sobie to do serca i później chodziło od drzwi do drzwi, bezpośrednio przekonując sąsiadów, by wybrali się na mecz – opowiada Montague.

ERASMUSI I NEUTRALNI

Jednym z tych, którzy kiedyś wybrali się na spotkanie Basaksehiru, był Cieśliński. - Spodziewałem się, że zupełnie nikt tam nie przychodzi. Pojechałem na mecz z Konyasporem i widziałem całkiem sporą grupę kibiców. Były race I przyśpiewki. Przypominało to dobrze zorganizowaną grupę kibiców Górnika Wałbrzych. Do czołowych stambulskich sił nie da się tego porównać. Struktura na trybunach jest bardzo ciekawa. Część ludzi to studenci przebywający w mieście na Erasmusie i szukający swojej drogi oraz studenci z innych części kraju, którym nikt nie wszczepił miłości do któregoś z wielkich stambulskich klubów, co rzadko się zdarza. To trochę dziwna grupa kibicowska. Jest jednak bardziej narzędziem do robienia na złość fanom innych klubów, a nie projektem obliczonym na to, że kiedyś połowa Turków będzie fanami Basaksehiru. To się nigdy nie stanie – opowiada.

Montague podkreśla, że to grupa, która ma się odróżniać od fanów wielkiej trójki. - Starają się nie przeklinać i zachować kulturę, pokazując, że reprezentują tradycyjne tureckie wartości, a tamci awanturnicy to ci, którzy poddali się wpływom Zachodu – mówi. Żyjąc w Stambule, autor nie spotyka się jednak z absolutnie żadnymi śladami funkcjonowania w mieście nowego mistrza kraju. - Oczywiście w czasie pandemii jest trochę spokojniej i widuje się mniej ludzi w koszulkach czy szalikach klubowych. Widziałem jednak wiele osób w maseczkach z herbami Besiktasu, Fenerbahce czy Galatasaray, co uznaję za współczesny odpowiednik noszenia koszulek klubowych. Nikogo w maseczce Basaksehiru jeszcze nie spotkałem – śmieje się Anglik.

PREZYDENT NADPREZESEM

Erdogan nie poprzestał na zainstalowaniu swojego człowieka, wypowiedzeniu kilku okrągłych słówek i skierowaniu na klub państwowych pieniędzy. Od kilku lat żywo interesuje się tym, co się w Basaksehirze dzieje. Dowodem na to była kolacja, na którą zaprosił jakiś czas temu wszystkich członków drużyny. Spodziewano się kurtuazyjnej wymiany zdań i uśmiechów do obiektywów. Były bardzo konkretne rozmowy. Na sali byli obecni tłumacze mówiący w językach, którymi władają wszyscy członkowie zespołu.

- Do bardzo wielu zawodników prezydent kierował uwagi wskazujące, że tak naprawdę jest nadprezesem klubu. Do Demby Ba powiedział: „Bardzo się cieszę, że strzeliłeś dwanaście goli, ale wasz kapitan Edin Visca też miał dwanaście goli, a do tego jeszcze dołożył dwanaście asyst. Oczekuję od ciebie więcej asyst”. Potem poszedł do Enza Crivellego i mówi: „Nie jestem z ciebie zadowolony. Jesteś silny, dobrze się ruszasz, ale oczekuję więcej goli”. Eljero Elia usłyszał, że Erdogan szanuje go jako człowieka za to, że ma czwórkę dzieci. „Powinieneś być Turkiem” - relacjonuje Cieśliński.

UDANY PROJEKT

Powiedzieć jednak, że to historia o klubie, który dzięki politycznemu wsparciu kupił sobie mistrzostwo, byłoby jednak zbytnim uproszczeniem. Bo to kolejna opowieść bardzo kontrowersyjna. Taka, w której pobudki i finansowanie nie są do końca czyste, ale już sam sposób dojścia na szczyt godny szacunku. Bo Basaksehir to od lat najzdrowszy klub w Turcji. Nie zadłużający się, budujący cierpliwie, stawiający oprócz podstarzałych gwiazd także na dobrą miejscową młodzież, jak Irfan Can Kahveci. Mistrzostwo kraju można sobie zapewnić lokalnymi wpływami, ale grę w 1/8 finału Ligi Europy, po wyeliminowaniu Borussii Moenchengladbach i Sportingu Lizbona już nie.

- To oni wypuścili w świat Cengiza Undera, inkasując za niego 15 milionów euro. Później wykorzystywali to w kampaniach informacyjnych do tłumaczenia, skąd mają pieniądze na pozyskiwanie drogich zagranicznych gwiazdorów, odpierając zarzut, że finansuje ich wyłącznie rząd – mówi Cieśliński. Trener Okan Buruk to przyjaciel Erdogana, ale też młody i dobrze rokujący fachowiec. To sprawia, że Basaksehir może się dopiero rozkręcać.

DOBRA PRZYSZŁOŚĆ

Mają wszystko, by zdobyć trzy-cztery tytuły z rzędu. To nawet wysoce prawdopodobne. Wskazuje na to wiele czynników. Pierwszym jest słabość rywali. Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas od bardzo dawna nie były jednocześnie aż tak słabe. Zdarzało się, że jeden z nich miał problem, ale teraz wszystkie są w fatalnej sytuacji finansowej. To akurat nie jest wynik zemsty Erdogana, tylko wieloletniej rozrzutnej polityki. Teraz federacja pomaga klubom w restrukturyzacji, wprowadzając limity wydatków, co długofalowo im pomoże, ale w krótkiej perspektywie utrudnia pogoń za lokalnym rywalem.

Atutem Basaksehiru jest też Stambuł, który dla wielu piłkarzy jest magnesem. Gdy mają do wyboru podobne oferty z prowincji albo ze Stambułu, zawsze wybiorą ten drugi. Wreszcie aktualnemu mistrzowi sprzyja brak presji kibiców. To często gubiło największe tureckie kluby. Tutaj najgorsze, co się może prezesowi zdarzyć, to, że tysiąc kibiców zgromadzi się pod jego domem w nowej i całkiem ładnej dzielnicy – tłumaczy Cieśliński.

ZALEŻNOŚĆ OD WŁADZY

Najbliższa przyszłość jest więc świetlana. A dalsza? Tego nie wie nikt. - Zawsze będzie się w kontekście tego klubu pojawiać pytanie, co by się stało, gdyby Erdogan przestał rządzić. Gdyby CHP, które rządzi w Stambule, wygrało także w kraju, być może na złość rzucałoby Basaksehirowi kłody pod nogi, państwowe firmy nie pompowałyby tak chętnie pieniędzy, a wsparcie z Ministerstwa Sportu zostałoby ucięte. Zrobiliby coś, by klub stracił rozpęd. Jeśli jednak sytuacja się nie zmieni, a wiele wskazuje na to, że na razie nie, mają wszystko, by wygrywać – mówi Cieśliński. Montague zauważa, że fani innych klubów już zaczynają traktować dzielnicowy klubik jako poważną siłę. - Gdy kiedyś rozmawiałem z fanami Besiktasu, prychali, że za dziesięć lat Basaksehiru nie będzie, a oni będą. Dziś coraz częściej słyszę pełne uznania wypowiedzi na temat tego, jak mądrze prowadzony jest ten klub – zaznacza.

SYMBOL TURCJI

To niewiele jednak zmienia w ocenie projektu przez dziennikarza. - To sztuczny, polityczny twór, co nigdy nie będzie zdrowe. W Anglii przerabialiśmy wielkie dyskusje przy okazji Manchesteru City, czy ostatnio Newcastle United, podobnie było w Paris Saint-Germain i wielu innych klubach. Gdy państwo prowadzi klub, wprowadza to do rozważań wiele ważnych czynników pozapiłkarskich. Manchester City to dobrze prowadzony klub. PSG też. I Basaksehir też. Ale to nie jest zdrowe dla rywalizacji. Sport, a w szczególności futbol odbijają jednak świat. A Basaksehir odbija Turcję z ostatnich dwudziestu lat. Jest symbolem tego, że mając patronat partii rządzącej, jesteś w stanie osiągnąć wszystko – kończy James Montague.

Kwestia tego, co w przypadku Basaksehiru oznacza „wszystko”, jest na razie otwarta. W sierpniu spróbują podbić Ligę Europy. A już jesienią zadebiutują w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dostaną kolejny argument, by pokazać, że tak naprawdę są niezależni od finansowego wsparcia rządu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.