Świat wyjątkowo zdziwiło, kiedy Xavi Hernandez prosząc o napastnika, wymienił nazwisko Alvaro Moraty. W obiegowej opinii to żaden wybitny snajper, a jednak robił karierę w Realu Madryt, Juventusie, Chelsea czy Atletico Madryt. Przelano za niego niesamowite pieniądze, a nie byłby wymieniany w pierwszym szeregu z najlepszymi napastnikami świata. Można mówić, że ma menedżera-cudotwórcę jak Paulo Sousa, lecz trenerzy doceniają u Moraty zupełnie inne, niedostrzegalne na pierwszy rzut oka, wartości. Jego nie rozliczasz z bramek na koniec sezonu, ale z tego, jaką codzienną pracę wykonywał dla drużyny: grając tyłem do bramki, absorbując obrońców, ruszając do pressingu czy gwarantując mobilność na każdym etapie spotkania.
Rzeczywiście może dziwić, jaki czar rzuca Alvaro Morata na kolejnych pracodawców. „Facet tysiąca kochanek” – mówią Hiszpanie. Bo wszędzie opowiada o miłości do klubu, po czym wybiera kolejną, rusza do nowego miejsca i opowiada te same bajki. Ale nie ma przypadku w tym, że Luis Enrique widział w nim najlepszego hiszpańskiego napastnika, mając w talii również Gerarda Moreno. To Morata był wyborem na podbój mistrzostw Europy, mimo że selekcjoner podzielił tym kraj.
Nikogo nie dziwi, że Xavi Hernandez i Luis Enrique patrzą na futbol bardzo podobnie. Próbują grać na podobnych wartościach, używać tych samych piłkarzy, ale jednak dużym zdziwieniem było, gdy Xavi poprosił o transfer Alvaro Moraty. Wydawałoby się, że mogąc stworzyć sobie dowolny profil zawodnika, wykreuje inne nazwisko. A on ocenił, że dla transformacji jego Barcelony nieoceniony byłby właśnie Morata. Innymi słowy marzy mu się takie granie jak w drużynie narodowej pod sterami Lucho.
Cały czas mówi się, że Mauro Icardi miałby trafić do Juventusu, a wspomniany Morata do Barcelony, o ile Katalończycy będą w stanie go zarejestrować. Niemniej to wyjątkowe, że w opinii zdecydowanej większości kibiców Hiszpan nie nadaje się na najwyższy poziom, stał się memem i obiektem drwin, a kolejni trenerzy doceniają specyfikę jego gry. Swego czasu pokazać się światu musiał Karim Benzema, ale to skrajnie inny przypadek. Francuz zawsze pracował na innych, lecz zarazem miał wybitne umiejętności. Morata nie jest na aż takim poziomie, ale również jego darem jest praca wykonywana na rzecz całego, wspólnego sukcesu.
Jeśli tłumaczyć fenomen Alvaro Moraty, to głównie ruchami bez piłki. Jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi, tego napastnika doceniasz głównie wtedy, kiedy nie ma piłki przy nodze. Nie wtedy, gdy oddaje strzały czy drybluje w polu karnym. On jest nieoceniony w swojej mobilności, ruchach na wolne pole, zrywach za plecy obrońców, wyjściach do środka pola, aby rozegrać futbolówkę. To jak gra plecami do bramki i jak pojawia się w różnych strefach, aby zrobić przewagę. W skali całego meczu wyłącza się rzadziej niż inni napastnicy. I to cenią w nim kolejni trenerzy. A Xavi patrzy na futbol tak jak Pep Guardiola: nie potrzebujesz napastnika, aby zdobywał bramki. Od tego jest cały zespół i tak samo mają to robić środkowi obrońcy, jak i skrzydłowi.
Sam Xavi wskazał Moratę i zadzwonił do niego, aby wykonać pierwszy krok. Alvaro Morata jest swego rodzaju futbolowym wyrzutkiem, szukającym swego miejsca, ale kto skupi się na jego wartościach, ten docenia, jakie są jego prawdziwe wartości. Hiszpana można docenić dopiero koncentrując się wyłącznie na jego robocie. Wtedy można dostrzec, ile niewidzialnych ruchów popycha do przodu drużynę i jakie możliwości otwiera innym. Trudno sobie wyobrazić, że kiedyś Morata znajdzie uznanie wśród najlepszych napastników świata. Ale wśród najlepszych trenerów już je ma.