Współczesna kultura medialna popchnęła rapowe beefy w bardzo brzydkim kierunku.
Beef to nieodłączna część hip-hopu. Czasem z bardziej, częściej z mniej poważnych pobudek, konflikty między różnymi postaciami świata rapu rozwiązywano tradycyjnie przy pomocy dissów. Dzisiaj ta dynamika przeniosła się do mediów społecznościowych, a granice tego, co można nazwać beefem, znacząco się przesunęły. Podobnie jak granice smaku – nie ma informacji, która nie byłaby dobrą amunicją do ściągnięcia przeciwnika czy przeciwniczki w dół. A dotyczy to zarówno dissów, jak i wyłącznie internetowych połajanek.
Kiedy miłościwie nam panujący Król Push w Infrared nawinął: It was written like Nas, but it came from Quentin, nazywając po imieniu ghostwritera Drake’a, nikt nie spodziewał się odpowiedzi. Ale ta o dziwo nadeszła, a po niej utwór, który wejdzie do historii rapu: The Story Of Adidon. Nie wiadomo skąd Push wziął głęboko prywatne informacje na temat życia Drake’a (personalia jego syna, przeszłość matki dziecka), ale wiadomo za to, że był to diss okrutny i bez żadnych ograniczeń.
Dawny członek Clipse wytknął kanadyjskiemu lowelasowi, że zaniedbuje swojego syna i wstydzi się swojej matki. Wytknął mu, że zachowuje się tak samo jak ojciec, który opuścił Drake’a, a dodatkowo wyśmiał chorobę 40 (producent cierpi na stwardnienie rozsiane). Był to cios potężny, dodatkowo wycelowany w kogoś, kogo raczej nie będzie bronił świat rapu. Ale kiedy kurz opadł, można było zobaczyć, że wersy Pushy (oprócz tego, że są chirurgiczne i pełne umiejętności) pokazują niesamowitą bezwzględność i absolutny brak granic. Owszem, beefy zawsze skupiają się na kompletnym zniszczeniu przeciwnika, ale nie mieliśmy tu do czynienia ze słowami obrażającymi matkę, takich na zasadzie podwórkowych pojedynków, lecz operacją, do której trzeba było zatrudnić detektywów. To nie było publiczne pranie brudów – to była egzekucja przy pomocy bielizny wyciągniętej z samego dna koszyka. Jasne, celem był artystyczny lamus, który najlepsze lata ma za sobą. Ale pewne granice zostały przekroczone.
Dlaczego wracamy do beefu, który już dawno za nami (chociaż nie za Drakiem, co widać było w jego wywiadzie z Rap Radar)? Bo znowu mamy do czynienia z kolejnymi granicami padającymi pod naporem beefów. Co prawda pojedynek między Nicki Minaj a jej ex-em Meek Millem rozgrywa się głównie na Twitterze, ale pokazuje ten sam poziom bezwzględności. O ile starcie Pushy i Drake’a miało podłoże artystyczne, o tyle ta naparzanka jest już pełna złego smaku, którego nie powstydziłby się inny rycerz social mediów, 6ix9ine. Nicki obrażona o to, że Meek lajkuje mema z jej mężem (lol!) zaczęła twitterowy konflikt, bo przecież tak powinni się zachowywać dorośli ludzie.
Nie ma z tego piosenek, są za to nędzne słowa z obu stron. Artystka zarzuciła raperowi, że ją bił (spotykali się jakiś czas temu), ten odpowiedział informacją o tym, że Nicki wiedziała o pedofilii swojego brata, ba, nawet załatwiła mu prawnika. Kto wie, czy jedno lub drugie jest prawdą (lepiej poinformowani twierdzą, że Nicki kłamie, a Meek mówi prawdę, ale 100% pewności nie ma), ale wiadomo jedno – media społecznościowe kolejny raz są złym towarzystwem dla rapu.
Beefy naszych czasów nie znają granic i umiaru, niezależnie od tego, czy toczą się w przestrzeni internetowej, publicznej (sławetne rzucanie butami Cardi B, zresztą właśnie w Nicki) czy w dissach. Z tych ostatnich mamy przynajmniej dobre kawałki – czego by nie mówić o wątpliwej etyce The Story of Adidon, to niesamowity rap – ale reszta wpada do śmietniska informacji i staje się pożywką dla ludzi, którym mniej zależy na muzyce, a bardziej na skandalu.
Oczywiście nie jest tak, że beefy w tzw. złotej erze hip-hopu były rycerskimi pojedynkami na ubitej ziemi, ale panowały pewne wymuszone przez konwencję zasady. Dodatkowo, by rzeczywiście w nich wygrać, trzeba było uruchomić umiejętności, a nie klawiaturę i wiedzę o wstydliwych sekretach. Sukces trolli w postaci 6ix9ine'a, którzy sztukę internetowego konfliktu doprowadzili do perfekcji, gra na zdemolowanie przeciwnika za wszelką cenę jak u Pushy czy ciągłe starcia fizyczne jak u Nicki dają nowy obraz hip-hopowej mentalności, która stabloidyzowała nawet najtęższe umysły i najlepszych raperów (ponownie Push).
Nie znaczy to oczywiście, że mamy wrócić do starych, dobrych czasów, bo takie nie istniały (beefowanie to raczej brzydki biznes od zawsze), ale zastanawia stopień ekshibicji w gatunku, który szczyci się różnymi moralnymi kodami. Ale w dobie mediów społecznościowych granice dobrego są nie tyle przesunięte, co kompletnie unicestwione. A Nicki i Meekowi życzymy jednego – zacznijcie nagrywać dissy, niech będzie z tego chociaż muzyka.