Czy powszechne przyzwolenie na to, by wyśmiewać, krytykować, oceniać czyjeś ciała jest dowodem porażki ruchu body positive?
Każde ciało jest złe. Bella Hadid jest za chuda, Selena Gomez – za gruba, a Madonna – za stara. Żeby nie paść ofiarą body shamingu, trzeba nie mieć ciała. Osobom związanym z branżą rozrywkową obrywa się najczęściej, niezależnie od gabarytów, choć te większe muszą mierzyć się z wyjątkowo natężonym ostrzałem hejterów, wyrzucających im od zapuszczonych i leniwych. Rewolucja body positive miała wyzwolić nasze ciała spod presji równania do wyśrubowanego standardu, ale coś ewidentnie nie pykło, skoro pół Hollywood odchudza się na potęgę, wstrzykując sobie lek dla cukrzyków, a eksperci straszą epidemią zaburzeń odżywiania. Żadne ciało nie jest bezpieczne. Statystycznie częściej na body shaming są narażone kobiety, ale ten rodzaj werbalnej przemocy dotyka absolutnie wszystkich: osób transpłciowych, niebinarnych, cis mężczyzn. Sam Smith słyszą (Smith identyfikuje się jako osoba niebinarna i używa zaimków oni / ich), że seksowne stylówki są tylko dla szczypiorków, a feminizujące media ekscytują się, że nastała skinny boy era – w czasach chudych chłopaków przecież ostatecznie kończy się dominacja wiązanych z toksyczną męskością macho mięśniaków, prawda? Bzdura, a pianie nad zmianą, której przewodzą faceci o drobnych posturach, jest tak samo szkodliwe jak komentarze, że Ariana Grande wygląda niezdrowo.
Ariana Grande traci cierpliwość
Grande, która występuje w powstającej właśnie ekranizacji Broadwayowskiego hitu Wicked, zmieniła wizerunek na potrzeby filmu. Początkowo niektórzy followersi byli zaskoczeni, że to naprawdę ona, bo wygląda inaczej, później okazało się, że w ogóle nie chodzi o blond włosy, a w komentarzach pojawiały się już otwarte sugestie, że dziewczyna sprawia wrażenie chorej, wychudła, zbladła i nadużywa filtrów, żeby nie było widać, że jest w gorszej kondycji. Może nie było tych komentarzy ogromnie dużo, ale wystarczyło, że powtarzały się pod każdym postem, by wokalistka straciła cierpliwość. To zresztą jedynie kropla w morzu bodyshamingowej krytyki – często ubranej w brzmiącą całkiem szczerze troskę – która wylała się na dziewczynę, od kiedy ta po raz pierwszy stanęła na scenie.
Wszyscy powinniśmy być delikatniejsi i mnie swobodni w komentowaniu czyjegoś wyglądu. Nieważne, czy mówisz coś pozytywnego albo czy masz dobre intencje – podkreślała w wideo opublikowanym na TikToku. Zmartwione fanki i przejęci fani wyciągały i wyciągali zdjęcia z przeszłości, na których gwiazda była rzekomo okazem zdrowia. Brałam sporo antydepresantów, popijałam je alkoholem, nędznie jadłam i generalnie byłam w słabym momencie życia. Nie byłam zdrowa. Wiem, że nie powinnam się tłumaczyć, ale może przyniesie to coś dobrego – kontrowała Grande. I kontynuowała: Po pierwsze, zdrowe wygląda różnie. Po drugie, nigdy nie wiesz, przez co ktoś przechodzi.
Arianie Grande wtórowała modelka Bella Hadid, nie tak dawno zaatakowana na Instagramie komentarzami o nadmiernej chudości, która a. jest niezbitym dowodem na to, że Hadid choruje na anoreksję i b. pokazywanie publicznie rzeczywiście bardzo szczupłego ciała jest nieodpowiedzialne, bo może odbić się na zdrowiu psychicznym młodych kobiet obserwujących modelkę, które zakatują się, by osiągnąć tę samą sylwetkę. Tu najmniej chodzi o to, kto ma rację i czy Bella Hadid trzyma wagę, jedząc zdrowo czy się głodząc. Chodzi o samowolkę rzucanych w komentarzach diagnoz i wyroków, która bierze się z absurdalnego przekonania, że o cudzym ciele można powiedzieć wszystko. Nie wiesz, z czym fizycznie i psychicznie mierzy się ta osoba. To może być choroba albo depresja. Żałoba albo złamane serce. Zamiast rad i opinii, o które nikt nie prosił, oceniania i agresji, okaż życzliwość i wyciągnij pomocną dłoń – apelowała modelka. Nikt nie posłuchał.
Sam Smith wiszą na żyrandolu
Kiedy Sam Smith wyszli na scenę w brokatowym kombinezonie, Twitter spuchł od komentarzy o okropnej garderobie. Teledysk do I’m Not Here To Make Friends to już w ogóle rewia cudownie prowokacyjnej mody – tańczą w opinającym ciało gorsecie, zwisają z kryształowego żyrandola ubrani w błyszczący garnitur ze spektakularną peleryną, schodzą po schodach i mają na sobie eksponującą nogę spódnicę z wycięciem po pachwinę. Skandal. Gdyby taki teledysk nakręcił Harry Styles, internet zachwycałby się szykowną dekonstrukcją tradycyjnego pomysłu na płeć. Sam Smith musieli przyjąć złośliwe tyrady na niedorzeczne stylizacje – niedorzeczne, bo prezentowane na osobie w rozmiarze większym niż S. To nie banda samozwańczych rycerzyków krzyczała, że świat się kończy, bo chłop w sukience.
Smitha atakowało również środowisko queerowe, opętane obsesją idealnego ciała. Pióra i cekiny są dla tych, którzy zasłużyli, a dla reszty szaty pokutne.
Smitha atakowało również środowisko queerowe, opętane obsesją idealnego ciała i oburzone, że ktoś obwiesił perłami korpus daleki od doskonałości antycznej rzeźby. Pióra i cekiny są dla tych, którzy zasłużyli, a dla reszty szaty pokutne, bo to brzydko obnosić się z oponką. Body shaming, jak z podręcznika.
Ludzie nie mieli problemu z krągłościami Sama Smitha, gdy ci śpiewali, że są samotni i smutni. Ale już szczęśliwi, pewni siebie, kwitnący Sam Smith doprowadzają ich do szału. Od lat wiemy, że osoby LGBTQ+ mierzą się z trudnościami wokół akceptacji swoich ciał. Mimo to w 2023 roku osoby z tej społeczności korzystają z okazji, by zaatakować kogoś, kto podważa status quo. Dlaczego tak bardzo boisz się dowodu na to, że można być kochanym i kochać siebie, nie posiadając (dość bezsensownego) ośmiopaka? – pisała na swoim Instagramie aktorka, aktywistka i wielka przeciwniczka kultury diety Jameela Jamil.
Body shaming to prawdziwa plaga. Selena Gomez regularnie tłumaczy się ze zmian wagi, które powoduje przewlekła autoimmunologiczna choroba. Lizzo podobno promuje niezdrowy tryb życia za każdym razem, gdy wychodzi z domu, a pewien niewydarzony publicysta połączył kiedyś sukces wokalistki z epidemią otyłości w Stanach Zjednoczonych – jest popularna wśród grubych Amerykanek i Amerykanów, a że tych jest coraz więcej... Jestem popularna, bo piszę dobre piosenki, bo mam talent i gram kipiące energią, wypełnione miłością koncerty, z których każdy trwa 1,5 godziny – odpowiadała mu wokalistka.
Z kolei Madonna jest desperatką pozbawioną klasy, która zrobi wszystko, żeby się nie zestarzeć, więc wydaje majątek na zabiegi medycyny estetycznej i naciąga to, co już dawno powinno opaść, gdyby tylko miała w sobie odrobinę godności – to skrót komentarzy, które pojawiły się po tegorocznym rozdaniu nagród Grammy. Zdjęcia opuchniętej twarzy Madonny wywołały niezłą burzę. Komentujący zestawiali je nawet ze zdjęciami własnych matek, by pokazać, jak wygląda szlachetna pokora wobec upływającego czasu, w opozycji do żenująco niepokornej gwiazdy. Rozmiar ciała to jedno, ale jego wiek też jest często przyczynkiem do body shamingu. Przekaz kulturowy jest jasny. Kobieta z wiekiem traci wartość. Może próbować oszukać czas, ale tylko w taki sposób, żeby nie było widać manipulacji. Bo gdy widać, jak u Madonny, to znaczy, że przesadziła. Dlatego gdy aktorka Andie MacDowell dumnie prezentowała siwe włosy na czerwonym dywanie uznano to za akt heroizmu. I o ile gest MacDowell jest ważny, bo słusznie podważa kult młodości, to dopisywanie mu zbyt dużego znaczenia wzmaga bodyshamingowe komentarze wobec takich kobiet jak Madonna, które farbują włosy i wygładzają zmarszczki, bo mają na to ochotę.
Barbie Ferreira ma dość grania grubej przyjaciółki
Kobiety z pokolenia milenialsów, te wychowane na hitach Madonny i romcomach z MacDowell, dorastały w czasach znormalizowanej fatfobii. Bridget Jones pisała w swoim dzienniku, że waży 58 kilo, więc niechybnie osuwa się w otyłość. Po premierze Titanica brukowce brutalnie prześcigały się w żartach z Kate Winslet, która nie spełniała wyobrażeń o eterycznej kochance, a więc nie pasowała do wielkiego love story. Gdyby zrzuciła pięć kilo, Leo na pewno zmieściłby się na tratwie z drzwi – śmieszkowała tabloidowa prasa. Dowcipy o grubaskach były normą w co drugim sitcomie, a zazwyczaj małomówna Kate Moss przerwała milczenie, by powiedzieć, że Nothing tastes as good as skinny feels. Nic nie smakuje tak dobrze jak chudość.
Niedawne badania „Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym", wskazują, że ponad 43 proc. osób w wieku od 10 do 19 lat głodzi się lub objada, a ponad 32 proc. badanych nie akceptuje tego, kim jest i jak wygląda.
Generacja Z kształtowała swoje przekonania o ciele w teoretycznie lepszych okolicznościach – rozkwicie ciałopozytywnego aktywizmu i celebracji różnorodności. Powtórzę: teoretycznie. Niedawne badania Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym, które fundacja UNAWEZA prowadziła wśród uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych, wskazują, że ponad 43 proc. osób w wieku od 10 do 19 lat głodzi się lub objada, a ponad 32 proc. badanych nie akceptuje tego, kim jest i jak wygląda. Z kolei globalne badania mówią o tym, że body shaming jest czwartą z najczęstszych przyczyn samobójstw wśród nastolatków. Wciąż nie ma narzędzi, które skutecznie chroniłyby młode osoby przed hejtem w mediach społecznościowych. Brakuje reprezentacji w popkulturze, która dalej traktuje osoby o nienormatywnych czy niemieszczących się w wąskim kanonie ciałach protekcjonalnie.
Barbie Ferreira odchodzi z Euforii, bo ma dość grania grubej przyjaciółki głównej bohaterki. New York Post beztrosko donosi, że wraca heroin chic, niebezpieczny trend, którego twarzą była wspomniana Kate Moss, a branża mody znów fetyszyzuje ekstremalną chudość. Modelki plus size znikają z wybiegów nowojorskiego Tygodnia Mody (w tym sezonie szło 31, w poprzednim – 49), a patronem tegorocznej Met Gali zostaje Karl Lagerfeld, nieżyjący projektant Chanel, który swego czasu sam sporo schudł i twierdził, że jego przemiana nie podoba się wyłącznie tłustym matkom, które siedzą przed telewizorem z paczką chipsów. Osoby chorujące na cukrzycę nie mogą dostać w aptekach przypisywanego im leku Ozempic, bo wykupiły go rządne ekspresowego odchudzania influencerki. I Elon Musk.
Jonah Hill wytycza granice
Body shaming to nic nowego. Już feministki pierwszej fali walczyły z pogardą wobec kobiecego ciała. Koncówka XIX w., niezły mindfuck. Te, które nie mieściły się w gorsety, były za grube i brzydkie. Te, które wiązały gorsety, aż pękały żebra, były za chude, a w dodatku głupie, bo dawały się zniewolić kawałkowi przestarzałego ciucha. Zjawisko rozrastało się z czasem, a dziś przybiera wręcz monstrualne rozmiary, ale niezależnie od eskalacji, źródło pozostaje to samo. Przekonanie, że ciało i jego atrakcyjność, zależna od aktualnie panujących trendów, określają twoją pozycję w świecie. Ładnym żyje się łatwiej. Kończą lepsze szkoły, mają lepszą pracę, więcej zarabiają, wyjeżdżają na lepsze wakacje, mają więcej przyjaciół, uprawiają lepszy seks i ludzie są dla nich milsi. Do tego dochodzi wzmacniane przez kulturę fitness i branżę wellness myślenie, że szczupłe to zawsze zdrowe, a otyłość jest wynikiem zaniedbania i słabości. W szczupłości widzimy świadectwo dyscypliny, wysiłku, poświęcenia, jest triumfem niezłomnego ducha nad niesfornym ciałem, a tyje tylko mięczak, który nie potrafi oprzeć się ciasteczku. Badania przeprowadzone kilka lat temu przez Uniwersytet Harvarda mówią o tym, że uprzedzenia wobec osób otyłych słabną, ale znacznie wolniej niż uprzedzenia wobec osób homoseksualnych. Już rozumiemy, że orientacji seksualnej się nie wybiera, ale wciąż wierzymy, że ciało i to jak wygląda, da się w stu procentach kontrolować, więc jeśli nie spełnia oczekiwań, to jest to wina leniwej właścicielki. Lub właściciela, bo body shaming dotyka każdego, niezależnie od płci biologicznej czy tożsamości.
Nie chodzi o to, jak mówisz o cudzym ciele, z zachwytem czy pogardą. Chodzi o to, że w ogóle się nim zajmujesz.
Nieszczęsna skinny boy era ma być radosną informacją o wyczekiwanym zmierzchu konserwatywnej męskości, której symbolem nagle stały się napompowane bicepsy. Pozytywna różnorodność męskich ciał też jest tematem do odrobienia, ale skinny boy era nie podkreśla wagi zróżnicowania. Przeciwnie – utrwala taki przekaz, że ciało jest źródłem kompleksowych informacji o człowieku, jego wrażliwości, stosunku do świata, kapitale kulturowym, poglądach politycznych, a więc legitymizuje body shaming wobec tych, którzy nie pasują do wizji chłopaka nowej ery. Wieczna krytyka cudzego ciała potwierdza, że postulaty aktywistek i aktywistów związanych z ruchem body positive nie przyjęły się. Może dlatego, że ideę pełnej inkluzywności obejmującą wszystkie ciała – chude, średnie, grube, wysokie, niskie, o dowolnym kolorze skóry, owłosione i wydepilowane, z niepełnosprawnością – sprowadzono do banalnych afirmacji o przymusie bezwarunkowej miłości do własnego ciała. A presja kochania to wciąż presja.
Wiem, że chcecie dobrze, ale uprzejmie proszę, byście nie wypowiadali się na temat mojego ciała. Nieważne, czy to co macie do powiedzenia, jest dobre czy złe – nie pomagacie – apelował dwa lata temu na swoim Instagramie aktor Jonah Hill, ofiara wieloletniego regularnego body shamingu uprawianego przez media. Hill wyznaczył granice, przy okazji zwracając uwagę na sedno sprawy. Nie chodzi o to, jak mówisz o cudzym ciele, z zachwytem czy pogardą. Chodzi o to, że w ogóle się nim zajmujesz. Tymczasem w walce z body shamingiem obowiązuje tylko jedna zasada. Nie twoje ciało – nie odzywasz się.
