Bez tego filmu nie byłoby „Plotkary” i „Euforii”. „Wredne dziewczyny” wracają!

Mean Girls
Paramount

Dwadzieścia lat temu komiczka Tina Fey napisała scenariusz, który sprytnie demaskował hipokryzję dziewczyńskich przyjaźni. Pytanie, czego obecnie – gdy do kin trafia nowa wersja filmu – uczy nas upadek Reginy George i jej złośliwej świty.

Ulubiony cytat to oczywiście: Nie uprawiajcie seksu, bo zajdziecie w ciążę i umrzecie. Ale wiadomo, że nie ustępują mu: Nie możesz z nami siedzieć czy też: W środy ubieramy się na różowo. Albo: Byli chłopcy są poza zasięgiem przyjaciółek. To zasada feminizmu. I nie zapominajmy o: Wsiadaj, przegrywie. Jedziemy na zakupy. We Wrednych dziewczynach padło kilka nieśmiertelnych linijek, które weszły do codziennego użycia i do dziś regularnie powracają w memach i piosenkach.

Nie ma wielkiej przesady w stwierdzeniu, że Tina Fey wychowała ze dwa pokolenia, a młodzieżową komedię według jej scenariusza widzieli wszyscy: od dziewczyn z nowych indierockowych zespołów po dojrzałe polityczki. Brytyjski duet Wet Leg na swoim znakomitym debiucie z 2022 roku cytował pamiętne zwyrolskie zaloty ze smarowaniem bułeczki (konkretnie w piosence Chaise Long), a Hillary Clinton odpowiadała swego czasu na zaczepki Donalda Trumpa GIF-em z niezapomnianą rozkminką Reginy George: Dlaczego masz taką obsesję na moim punkcie? W fantastycznym stylu używała filmu Ariana Grande, rekonstruując w teledysku do thank you, next scenę bożonarodzeniowego występu właśnie z Wrednych dziewczyn. Ale czy kult, którym otoczono produkcję, sprowadza się tylko do nabożnego recyklingu paru wyrwanych z kontekstu odzywek i gagów? A może niezmiennie rezonuje idealistyczny morał tej opowieści o transformacyjnej mocy siostrzeństwa? Wredne dziewczyny to w końcu jedno z fundamentalnych – obok Legalnej blondynki – dzieł popfeminizmu XXI wieku. Fakt, nie podlega dyskusji.

Girl power dla sierot po Spice Girls

Żeby było zabawniej, za punkt wyjścia do scenariusza nie posłużyło Tinie Fey żadne rozchwytywane młodzieżowe romansidło, a zupełnie poważny poradnik parentingowy, który amerykańska autorka Rosalind Wiseman napisała, by ulżyć rodzicom dorastających dziewczyn mierzących się z werbalną przemocą wrednych koleżanek i mindfuckiem pierwszych miłości. Im dalej wchodziłam w książkę, im głębiej zapuszczałam się w research, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że najciekawsze w całej historii są dorastające dziewczyny – wspominała Fey w niedawnej rozmowie z The New York Times. Dziewczyny z zamieszczonych w książce autentycznych przykładów były naprawdę przebiegłe, ale i całkiem zabawne i błyskotliwe w swoim zepsuciu. Fey doskonale wyczuła dynamikę dziewczyńskich relacji i mrocznych wojenek o pozycję liderki stada, którą mogła zostać tylko ta najbardziej zarozumiała, zdeterminowana i okrutna. Jak Regina George. Atrakcyjna nastolatka z bogatego domu, otoczona wianuszkiem bezrefleksyjnych wielbicielek, zabiegających o przyjaźń queen bee, królowej ula. Patent był prosty. W szkole pojawia się nowa dziewczyna, jednocześnie wystarczająco naiwna, by początkowo nabrać się na uroki kliki, i wystarczająco podstępna, by zasiać ferment na dworze królowej, gdy ta rozczaruje i oszuka. Niecny plan, na papierze bez zarzutu, oczywiście w praktyce okaże się dziurawy, bo małoletnia strateżka nie weźmie pod uwagę własnego ego – podatnego na czar władzy i przystojniaka z ławki obok.

I z tą prostą historią o dojrzewaniu Tina Fey idealnie trafiła w potrzeby młodej publiczności, osieroconej po niedawnym rozpadzie Spice Girls, a niezmiennie głodnej wszystkiego, co realizowało wprowadzony przez Spicetki na listy przebojów slogan girl power. Ówczesne filmy dla młodych dziewczyn i o młodych dziewczynach były w większości przypadków miałkimi romansami, nikt nie opowiadał o wyzwaniach przyjaźni między nastolatkami, a ta słynna para spodni ze Stowarzyszenia wędrujących dżinsów miała pójść w ruch dopiero rok później. Film zarobił ponad 130 mln dolarów na całym świecie, 75 proc. całej widowni stanowiły kobiety, z czego połowę te poniżej 18. roku życia. Choć Tina Fey była już wtedy w stałej obsadzie i ekipie piszącej skecze do Saturday Night Live, to triumf Wrednych dziewczyn sprawił, że kariera komiczki nabrała rozpędu. Dwa lata później Fey stworzyła i zagrała główną rolę w równie kultowym serialu 30 Rock (polski tytuł Rockefeller Plaza 30), który był emitowany przez siedem lat, a niedługo później hitem Netfliksa okazał się serial Unbreakable Kimmy Schimdt według jej pomysłu i scenariusza. Reżyser Wrednych dziewczyn Mark Waters miał już na koncie gigantyczny komercyjny przebój – film Zakręcony piątek z 2003 roku. To tu zresztą po raz pierwszy pracował z Lindsay Lohan, której we Wrednych dziewczynach przypadła rola Cady Heron, tej nowej w klasie, która przychodzi i podważa zastany porządek. Podobno Lohan startowała do roli Reginy George, ale jej menedżment obawiał się, że postać wrednej licealistki nadwyręży wizerunek młodej aktorki, więc ostatecznie Lohan wywalczyła rolę grzecznej prymuski Cady. W roli Reginy obsadzono – rzekomo z premedytacją, bo w rzeczywistości była miła i skromna – Rachel McAdams. 2004 był zdecydowaniem jej rokiem. W kwietniu do kin weszły Wredne dziewczyny, miesiąc później – Notatnik, klasyka romantycznego melodramatu, gdzie McAdams zagrała w parze z Ryanem Goslingiem.

Kobieta kobiecie wilkiem?

W recenzjach raczej chwalono Wredne dziewczyny, doceniano wiarygodność portretu amerykańskich nastolatek, mądry przekaz pozbawiony natarczywej dydaktyki i lekkość dowcipu, choć oczywiście znalazło się też paru niewydarzonych mizoginów jak Peter Bradhsaw z The Guardian, który pisał: 17-letnia Lindsay Lohan nie jest ani szczególnie seksowna, bystra czy zabawna, a z jakiegoś niezrozumiałego powodu tak rozgrzewa box office, że można na nim smażyć jajka. Mózg sobie usmaż. Szczęśliwie dziś lamenty dorosłego mężczyzny nad deficytem seksapilu u nastoletniej aktorki już by nie przeszły. Podobnie zresztą jak kilka żartów z oryginalnego scenariusza.

Nowa wersja Wrednych dziewczyn – w amerykańskich kinach hula od połowy stycznia, polska premiera: 15 marca – została poddana uzasadnionej rewizji, usunięto homofobiczne uszczypliwości, a obsadę skompletowano tak, by odpowiadała na potrzeby większej różnorodności i sprawiedliwej reprezentacji. Nowe Wredne dziewczyny wciąż są wredne, ale nawet demoniczna Regina czy średnio rozgarnięta Karen mają zbyt dużo klasy, by kompromitować się bigoterią. Oryginalny scenariusz pisałam w początku lat 2000 i częściowo bazowałam na własnym doświadczeniu dorastania w latach 80. Nikogo nie powinno więc zaskakiwać, że żarty się zmieniły – tłumaczyła Fey w tym samym wywiadzie dla The New York Times. Już nie naśmiewamy się z innych tak, jak robiliśmy to dawniej. To dobrze, że zmieniła się forma, nawet jeśli intencja pozostała ta sama. Głęboko wierzę, że można żartować tak, by nikt nie oberwał przypadkowym odłamkiem.

Wiosną 2004 roku, gdy do kin wchodziła oryginalna wersja Wrednych dziewczyn, nastolatki były głodne treści adresowanych głównie do nich i celnie ujmujących specyfikę dziewczyństwa uwikłanego w patriarchalne przekazy o ciele, seksie i przyjaźni. Tina Fey dokonała czegoś absurdalnie trudnego: napisała mainstreamową komedię usłaną stereotypowymi bohaterkami i bohaterami, ale między te pozornie pozbawione dodatkowych warstw figury bezmyślnych ślicznotek i niezdarnych nerdów wmontowała błyskotliwe przemyślenia nad tożsamościowymi dylematami, które są od zawsze wpisane w dorastanie w antykobiecej kulturze. Lepiej być ładną czy mądrą? Zbuntowaną czy potulną? Fey w swojej wesołej historii walki o panowanie nad rzędem młodocianych dusz podjęła między wierszami kilka mniej wesołych tematów: od przywileju urody, przez obsesję chudości, po destrukcyjny dla wielu pokoleń, uparcie powtarzany, skrajnie patriarchalny przekaz, że kobieta kobiecie wilkiem.

Patriarchat jest śmieszny

Oczywiście, że było coś mocarnie idealistycznego w scenie, gdy Cady zostaje królową balu i symbolicznie dzieli się koroną nie tylko z pozostałymi kandydatkami do tytułu, ale też innymi dziewczynami, notorycznie niewidzialnymi, bo nie wpisują się w obowiązujący pomysł na to, jak powinna wyglądać, ubierać i zachowywać się młoda kobieta. I dziś ta tęsknota za harmonią i wsparciem kobiecego kręgu zdaje się rezonować z taką samą siłą. Wredne dziewczyny nie były pierwszym filmem, który wprowadził do popkultury postać królowej pszczół – najpopularniejszej dziewczyny w szkole, którą rówieśniczki i rówieśnicy z taką samą mocą wielbią i tak samo bardzo boją się jej. Tym pierwszym było Śmiertelne zauroczenie (Heathers) z 1988 roku, z Winoną Ryder w roli głównej. Co kilka lat pojawia się kolejna, która rządzi i przeraża. Blair Waldorf w Plotkarze. Alison DiLaurentis w Słodkich kłamstewkach. Maddie w Euforii. Popkultura używa opowieści o queen bees i ich dworskich zwyczajach, by obnażać, jak patriarchat uparcie nastawia kobiety przeciwko sobie, zmusza je do walki o pozycję społeczną czy partnera, mami tytułami najładniejszej czy najbardziej lubianej.

Nie bez powodu więc 20 lat od premiery oryginału, gdy fanki i fani wciąż liczą na prawilny sequel z Lindsay Lohan, Rachel McAdams, Amandą Seyfried i Lizzy Caplan w rolach głównych, Tina Fey wespół z reżyserskim tandemem Samanthą Jayne i Arturo Perezem Jr. proponuje odświeżoną wersję tej samej historii (tak dokładnie to tegoroczne Wredne dziewczyny są kinową adaptacją musicalu sprzed kilku lat), a w roli Reginy George obsadza aktorkę, wokalistkę, idolkę młodych feministek i queerowej młodzieży Reneé Rapp. To jasny sygnał, że nowa wersja kultowego filmu nie chce żerować wyłącznie na nostalgii milenialek, które pobiegną do kina na ulubiony film z młodości – Fey szuka widowni również w młodszych pokoleniach, wśród zetek i alf, bo wierzy, że jego siostrzeński wydźwięk nie zestarzał się, jest ponadczasowy i ponadpokoleniowy. I tak samo potrzebny jak 20 lat temu. Może mieć rację. Z badania przeprowadzonego w 2018 roku przez psycholożkę społeczną Martę Majchrzak wynikało, że ponad 60 proc. młodych Polek uważa, że inne kobiety życzą im źle. Media, tradycyjne i społecznościowe, z niezdrowym podekscytowaniem śledzą domniemane i faktyczne konflikty między celebrytkami. Wystarczy wspomnieć ten pomiędzy Taylor Swift i Katy Perry czy Seleną Gomez a Hayley Bieber. Kobiety wciąż są rozliczane z tego, jak wyglądają ich ciała – u szczupłych jak Bella Hadid czy Ariana Grande Instagram diagnozuje zaburzenia odżywiania, a gdy z kolei na wadze traci Adele, zarzuca się jej zdradę ruchu body positive. Feministki nie tracą zapału w walce o prawo do swobody seksualnej kobiety, a Dua Lipa i tak obrywa w komentarzach, że za często zmienia chłopaków. Wredne dziewczyny, zwłaszcza w nowej, musicalowej wersji, patriarchatu nie obalają, ale przynajmniej pozwalają go obśmiać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.