Choć Stephen Curry rozgrywa znakomity sezon, to fani Golden State Warriors powodów do radości zbyt wielu nie mają. Ich drużyna od początku rozgrywek ma spore problemy i nie przypomina zespołu, który kilka miesięcy temu świętował kolejne mistrzostwo. Czasu na odwrócenie losów sezonu jest jeszcze sporo. Pytanie jednak, czy Wojownicy w takim składzie są w stanie wrócić na właściwe tory.
Przed startem sezonu koszykarskim światem wstrząsnęły obrazki z treningu Golden State Warriors. Wszystko za sprawą ciosu, jaki Draymond Green wyprowadził w kierunku twarzy Jordana Poole'a, a jakich Steve Kerr ponoć w karierze widział na treningach dziesiątki.
Cios trafił zresztą do celu, choć na całe szczęście cała sytuacja tylko wyglądała groźnie. Wtedy wydawało się jednak, że wewnętrzne problemy mogą być początkiem końca dynastii. Dziś tymczasem niemal nikt już o tamtych wydarzeniach nie pamięta.
Nie chodzi jednak o to, że Warriors grają tak dobrze, że wszyscy zapomnieli o tym, co się stało. Nikt już o tym nie pamięta, bo na pierwszy plan weszły nowe problemy drużyny. Żaden inny broniący tytułu mistrzów NBA zespół nie zaczął sezonu tak źle na wyjazdach. Zawieszeni między teraźniejszością a przyszłością Wojownicy nie łapią się w tej chwili nawet do najlepszej ósemki konferencji zachodniej. Z ujemnym bilansem nie wyglądają przynajmniej na ten moment jak drużyna zdolna do obrony mistrzowskiego tytułu.
UTRACONA KARTA PRZETARGOWA
Dość powiedzieć, że GSW jako pierwszy mistrz w historii przegrali pierwszych osiem meczów sezonu w obcych halach. I choć porażki w Phoenix, Miami czy Nowym Orleanie można jeszcze zrozumieć, to powroty na tarczy z takich miejsc jak Detroit czy Orlando już nie do końca.
Steph Curry stara się jak może i pozostaje jednym z najlepszych graczy na planecie, lecz w tym sezonie to nie zawsze wystarcza. Nawet gdy w połowie listopada zdobył 50 oczek, to Warriors i tak przegrali różnicą 11 punktów z Suns.
Bo choć przez lata Curry i spółka przyzwyczaili nas do fantastycznych ofensywnie występów, to jednak kartą przetargową od początku dynastii była gra w obronie. Może trochę mniej efektowna, ale zawsze bardzo efektywna. Ale też fundamentalna i często napędzająca cały zespół i jego atak. Nacisk na defensywę położył jeszcze poprzedni trener Mark Jackson, ale to już ze Steve’em Kerrem za sterami w sezonie 2014-15 mieli obronę numer jeden w całej lidze. Dziś plasują się dopiero w trzeciej dziesiątce.
BEZ WAŻNYCH POSTACI
Tymczasem jeszcze w poprzednim sezonie mieli topowy blok defensywny. Tak naprawdę tylko w jednym jedynym sezonie od początku dynastii, a więc w rozgrywkach 2019/20, w których Steph zagrał tylko w pięciu spotkaniach z powodu kontuzji, wypadli z topu. To było tylko na chwilę. Bo zawsze udawało im się świetnie opakować trzon drużyny. Choćby w poprzednim sezonie o obliczu defensywy stanowili Gary Payton II oraz Otto Porter Jr., którzy okazali się kluczowymi elementami mistrzowskiej układanki.
Sęk w tym, że obaj przed sezonem z Kalifornią się pożegnali. Co najmniej w przypadku jednego zadecydowały kwestie pieniężne związane z monstrualnych rozmiarów podatkiem. Co więcej, z zespołu odszedł też Mike Brown, obejmując stanowisko pierwszego szkoleniowca Sacramento Kings. I dziś to były asystent Kerra ma znacznie więcej powodów do radości. Jako koordynator defensywy przez lata był ważną postacią drużyny, choć przez rolę asystenta pozostawał w cieniu. Teraz widać jednak, jak dużą istotę miał dla Warriors.
MELODIA PRZYSZŁOŚCI
Nie udało się też Wojownikom zastąpić utraconych zawodników. JaMychal Green okazuje się na razie kompletnym niewypałem. Donte DiVincenzo przez problemy zdrowotne nie jest w stanie złapać dobrej formy. W związku z tym Kerr dziury próbuje łatać młodymi zawodnikami, ale ci nie są jeszcze gotowi. James Wiseman po gorszym okresie dopiero co został zesłany do G-League, by tam nabrać ogłady. Jonathan Kuminga i Moses Moody mimo dobrych momentów to też na razie tylko melodia przyszłości.
Łączenie teraźniejszości i przyszłości na razie nie wychodzi więc Wojownikom na dobre. Bo starsi zawodnicy nie tylko potrzebują mniej treningów, ale też więcej odpoczynku. Młodsi z kolei jednostek treningowych potrzebują jak powietrza, by łapać schematy, uczyć się komunikacji i dalej się rozwijać. Trudno to w tym momencie odpowiednio pogodzić. Co gorsza, także ci starsi gracze jak Thompson czy Draymond zaliczyli spory zjazd, jeśli chodzi o grę w obronie. Kontuzje i wiek robią niestety swoje.
CIERPIENIA WOJOWNIKÓW
Mocno cierpi więc w tym sezonie Thompson, który zaczął już nawet reagować na docinki kibiców czy komentatorów, czego nigdy wcześniej nie robił. Po 12 meczach sezonu miał zresztą na koncie więcej rzutów niż... zdobytych punktów. Cierpi także Draymond, któremu najbardziej brakuje w defensywie lepszych zawodników. Dość powiedzieć, że komunikacja między graczami GSW jest w trwających rozgrywkach tak słaba, że Wojownicy to dziś jeden z najgorzej zmieniających krycie zespołów w całej lidze.
Niedawna wygrana z Rockets – pierwsze zwycięstwo na wyjeździe w calutkim sezonie – mogła poprawić nastroje. Bo przecież Thompson nawiązał do swoich wspaniałych występów i w drodze po 41 punktów trafił 10 trójek. Bo przecież Steph dołożył 33 oczka, w tym fantastyczną trójkę w końcówce meczu, którą położył Houston do snu. Potem były jeszcze dwa kolejne zwycięstwa u siebie z osłabionymi Clippers oraz Jazz, które pozwoliły Wojownikom wyrównać liczbę wygranych i porażek, lecz bilans 10-10 ekscytować nie może.
PERSPEKTYWA ZMIAN
Już pojawiają się więc głosy, że jeśli gra GSW dalej będzie tak wyglądać, to w nowym roku kalendarzowym w klubie mogą na poważnie myśleć o większych zmianach. Warriors chyba są to winni swojej wielkiej trójce, która udowodniła przecież w poprzednim sezonie, że z odpowiednimi żołnierzami obok siebie cały czas może wygrać największą z wojen. Fakt faktem, że wtedy trzeba by pewnie w jakimś stopniu poświęcić utalentowaną młodzież, a z tym władze kalifornijskiej drużyny mogą się nie do końca pogodzić.
W tej chwili w kontekście plotek słychać o takich nazwiskach jak skrzydłowy Jae Crowder, który mógłby pomóc naprawić dziurawą defensywę, albo podkoszowi Myles Turner czy Jakob Poeltl. Na razie jednak wszystkie kluby wciąż czekają najpierw do połowy grudnia, a potem do połowy stycznia, gdy spora część graczy (ci, którzy latem podpisali nowe umowy) będzie mogła brać udział w transferach.
Pytanie tylko, gdzie do tego czasu Warriors zdołają wdrapać się w tabeli konferencji zachodniej. Dziś nie ma ich nawet w pierwszej dziesiątce.
Komentarze 0