Praca u podstaw z kontrowersjami w tle. Złota para biathlonu szkoli chińskie talenty

Zobacz również:Święto sportu i... szereg kontrowersji. Wszystkie grzechy Igrzysk Olimpijskich w Tokio
Legends Race biathlon festival near Minsk, Belarus
Fot. Natalia Fedosenko\TASS via Getty Images

On ma na koncie trzynaście medali olimpijskich, w tym osiem złotych. Ona cztery razy stawała na najwyższym stopniu podium igrzysk. Oboje zapisali się w historii biathlonu. W 2018 roku zakończyli kariery, skupiając się na sobie. Czas pokazał, że Ole Einar Bjoerndalen i Darja Domraczewa znów znaleźli się w znajomym środowisku. Misja wychowania chińskich talentów toczy się jednak powolnym tempem.

Z pozoru wydawać by się mogło, że podobnie jak w przypadku skoków narciarskich czy hokeja, tak i w biathlonie Chiny z powodu organizowania u siebie igrzysk postawiły za wszelką cenę w ekspresowym tempie stworzyć talenty. W „Państwie Środka” wychodzą z założenia, że w każdym aspekcie nie mogą się skompromitować. O ile w pierwszych przytoczonych dyscyplinach sukcesów zbytnio nie było (wyjątek stanowią chińskie hokeistki, które zajęły w 1998 roku czwarte miejsce na igrzyskach), o tyle reprezentantki kraju w biathlonie na początku XXI wieku osiągały małe sukcesy. W latach 2000-2005 trzykrotnie zdobywały srebro mistrzostw świata.

CZŁOWIEK ZE ZŁOTA

Na warunki sportu, tamte czasy dzieli od dzisiejszych wieczność. Przez ten okres złota para biathlonu zdążyła zdobyć po kilkanaście medali i to w pojedynkę. Z tej pary najwięcej mówiło się o Bjoerndalenie. To postać pomnikowa, którą nie bez przyczyny określa się mianem „Króla Biathlonu”. Kiedy debiutował w Pucharze Świata, jego przyszła druga żona chodziła do szkoły podstawowej. Jako dwudziestolatek „wykopał” mistrza olimpijskiego z Sarajewa, Eirika Kvalofsa ze składu na igrzyska w Lilehammer. Furory jeszcze nie zrobił, kończąc zmagania w sprincie pod koniec trzeciej dziesiątki (najlepszy wynik).

Do mainstreamu wszedł na przełomie wieków. Najpierw w Nagano zdobył pierwsze złoto, a cztery lata później zdominował rywalizację w Salt Lake City. Tam aż czterokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium. Już w Vancouver stał się najbardziej utytułowanym biathlonistą w historii, wyprzedzając Uschi Disl, dziewięciokrotną medalistkę olimpijską.

„Kanibal” latami połykał rywali. Przez 25 sezonów startów wystartował blisko pięćset razy w zawodach Pucharu Świata. Bilans? Pięć Kryształowych Kul i 95 triumfów w pojedynczych konkursach. Jedynym, który mógł mu zabrać ostatni wynik był Martin Fourcade. Francuz zdobył o dwa Puchary Świata więcej niż Norweg, ale kończąc karierę w 2020 roku miał na koncie dwanaście wygranych mniej w zawodach. Ponadto biorąc pod uwagę zarówno igrzyska, jak i mistrzostwa świata dotkliwie przegrywa ze starszym kolegą, jeśli chodzi o liczbę medali (35 kontra 65). Sukcesom sportowym Bjoerndalena towarzyszyły też te pozasportowe. Wielokrotnie nagradzano go tytułami sportowca roku czy odznaczeniami. Dzięki sukcesom stał się na tyle rozpoznawalną twarzą, że wielkie firmy widziały go w roli promotora marek.

Ostatnim podrygiem wielkiej kariery były mistrzostwa świata w Austrii w 2017 roku. Mający już 43 wiosny na karku Norweg zdobył brąz w biegu na 12,5 kilometrów. Liczył jeszcze na start w siódmych igrzyskach. Krajowy związek biathlonu nie umieścił go jednak w składzie. Kilka miesięcy później z powodów trapiących go problemów z sercem ogłosił zakończenie kariery.

GWIAZDA BIAŁORUSI

Domraczewa choć przez lata zdobyła wiele, to w żeńskim biathlonie osiągnęła sporo mniej niż mąż. Jej starty kojarzyły się z towarzysząca flagą Białorusi, lecz do pełnoletności reprezentowała Rosję. Po małych juniorskich sukcesach przeszła do rywalizacji z dorosłymi, gdzie… potrzebowała kilku lat, aby dać o sobie znać. Gdy Bjoerndalen wygrywał wszystko hurtem, ona cieszyła się pojedynczymi podiami w konkursach PŚ. O wrzucaniu piątego biegu możemy mówić w drugiej dekadzie obecnego wieku. Po brązowym medalu w Vancouver, przyszedł czas triumfów na mistrzostwach świata Ruhpolding i Novym Meście oraz prawdopodobnie najlepiej wspominane lata 2014-2015. W Soczi została gwiazdą żeńskiego biathlonu, wygrywając bieg pościgowy, indywidualny i masowy. Do tego w następnym sezonie dołożyła Puchar Świata.

Podobnie jak Norweg, tak i ona została u siebie gwiazdą. W jej przypadku jeszcze bardziej cieszono się sukcesem, bo Białoruś nie słynie z tak wielkich sportowych dominatorów. Jeśli chodzi o biathlon, to w ogóle możemy rozmawiać o precedensach, bo wcześniej nasi wschodni sąsiedzi nie mieli szansy cieszyć się z podobnego sukcesu. Alaksandr Łukaszenko przyznał jej nawet Medal Bohatera Białorusi – największe odznaczenie dla obywatela kraju.

Z perspektywy czasu, wspomniany okres był szczytem formy czterokrotnej mistrzyni olimpijskiej. Choroba zabrała jej cały sezon 2015/16. Później, gdy mogła już rywalizować, to szykowała się do nowej roli – matki. Sześć lat temu świat dowiedział się o związku zawodniczki z Bjoerndalenem. Norweg wcześniej był związany z koleżanką po fachu, Nathalie Santer. Z Domraczewą poznał się w Vancouver podczas igrzysk, lecz uczucie przyszło dopiero z czasem.

Białorusinka powróciła do rywalizacji na sezon olimpijski, ostatni w jej karierze. Gdy mąż z trudem walczył o znalezienie się w kadrze (co jak wiemy finalnie się nie udało), ona znów prezentowała się jak dawniej. Cztery razy przed zawodami w Pjongczangu stawała na podium konkursów Pucharu Świata, zajmując na końcu rywalizacji trzecie miejsce. Z kolei w Korei wybiegała i wystrzelała sobie srebro w biegu masowym, a wraz z koleżankami z kadry zgarnęła złoto. Parę miesięcy później mogła w pełni zając się rodzicielstwem.

CHIŃSKIE DEBIUTY TRENERSKIE

- Nie spodziewałam się tak szybkiego zwrotu o 180 stopni. To jedyna szansa, żeby spróbować swoich sił w „trenerce”, bo zostało nam jeszcze tylko kilka lat na wspólne podróżowanie, zanim nasza córka Xenia pójdzie do szkoły. Później nie dałoby się tego połączyć – opowiadała Domraczewa w 2019 roku portalowi biathlonworld.com.

Małżeństwo nie nacieszyło się zbyt długo sportową emeryturą. Trudno jednak mówić o jakimś dyskomforcie, bo trzy lata temu sami podjęli decyzję o związaniu się z chińską federacją. Nie trzeba być również mocno zaznajomionym ze środowiskiem, by zrozumieć, że istotną kwestią przekonującą byłych biathlonistów były pieniądze. „Państwo Środka” przed igrzyskami inwestowało w rozwój, a raczej stworzenie narybku na potrzeby olimpijskich zmagań. W ten sposób do kadry skoczków trafił utytułowany Mika Kojonkoski.

Bjoerndalen wspominał, że pierwsze rozmowy w sprawie prowadzenia reprezentacji otrzymał dwa lata wcześniej, gdy jeszcze myślał o ostatnim olimpijskim starcie. Nie tylko Chińczycy chcieli skorzystać z jego usług. W obszarze zainteresowań kręciło się ponad pięć innych federacji. Obecny 48-latek nie postanowił tylko bazować na nazwisku i inkasować kolejne przelewy. Poważnie zaangażował się w rozwój zawodników. Początkowo musiał niektórych uczyć podstaw. Ogromnym problemem stał się Covid, który skoszarował krajowych zawodników w kraju. Ani on, ani Domraczewa nie mogli zweryfikować formy sportowców, gdyż ci nie mieli prawa opuszczać kraju. Norweg chciał mieć cały czas oko, więc odrzucił możliwość nadzorowania treningów przez Internet. Pomimo czekającej go trzytygodniowej kwarantanny udał się na wiosnę 2021 roku do Chin, by osobiście śledzić poczynania. Co ciekawe, w czasie przymusowego pobytu… przebiegł półmaraton.

W rozwoju zawodników bohaterom tekstu pomaga bogaty sztab. Wraz z nimi pracują między innymi Tomas Torgensen (były opiekun polskich biathlonistek) czy Jean Pierre Amat, człowiek uchodzący za specjalistę od treningu strzeleckiego. Oni dołączyli do kadry jeszcze przed nimi. Wszyscy zagraniczni szkoleniowcy potrzebują wsparcia tłumaczów, gdyż chińscy biathloniści nie znają dobrze języka angielskiego. „Naszym celem jest przede wszystkim jak największy rozwój sportowców. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i uda nam się zdobyć medale, to byłoby świetnie” – mówił „Król Biathlonu” dla oficjalnej strony olimpijskiej.

Zajęcia z wielkimi legendami przynoszą korzyści. Inną kwestią jest mierzenie sił na zamiary. Z ust Norwega i Białorusinki padały słowa marzeń o medalu. Chińska federacja mocno na nich, aby bardzo intensywnie prowadzili zajęcia. Oni odpowiedzieli, że jak ważna jest ciężka praca, tak równie ważna jest regeneracja. Bardzo chwalą postępy zawodników zwracając uwagę, że ich najsilniejszym punktem jest strzelanie.

Przeglądając klasyfikacje generalną Pucharu Świata mężczyzn, w gronie zawodników z minimum punktem znajdziemy tylko jednego Chińczyka. To 64. na liście Fangming Cheng, który w tym sezonie aż trzykrotnie meldował się w czołowej dwudziestce. U pań wygląda to lepiej, gdyż do igrzysk z dorobkiem przystępują aż cztery zawodniczki. Najlepsza, Yuanmeng Chu plasuje się jednak na 60. miejscu (37 „oczek). Tuż za nią plasuje się rodaczka Fanqi Meng, mistrzyni świata juniorów z 2019 roku.

POD OSTRZAŁEM

„Chcę uczynić niemożliwe możliwym” – deklarował w kontekście olimpijskich celów Bjoerndalen. Trudno oceniać, na ile to, co mówi jest kokieterią i dobrym PR-em, a na ile stawianiem celów w kontekście walki na igrzyskach. Odkąd Norweg pracuje z chińską federacją musi mierzyć się z krytyką. Nie dotyczy ona spraw sportowych.

- Kiedy zajmujesz ważne stanowisko w państwie totalitarnym, musisz być świadomy swojej decyzji. Naszym zadaniem jest mówienie ludziom, jak zła jest sytuacja praw człowieka w Chinach” – atakował sportowca w gazecie „Verdens Gang” John Peder Egenaes, dyrektor Amnesty International w Norwegii.

Legendzie biathlonu zarzuca się, że jest „chińską marionetką”, używaną przez „Państwo Środka” do propagandy. „Koncentruję się na sportowcach i nie angażuję się w rozmowy propagandowe z żadnym przywódcą” – odpowiadał stanowczo na zarzuty 48-latek. Wcześniej, z podobnymi słowami mierzyła się jego żona, której zarzucano wspieranie reżimu Łukaszenki. Pomimo zarzutów oboje dziś myślą tylko o sobie i pracy z chińskimi biathlonistami. Kilka miesięcy temu Karch Kiraly, legenda siatkówki mówiła newonce.sport o trenerach, będących przed laty świetnymi siatkarzami:

- Gdy postanowi zająć się pracą szkoleniową, z reguły można zakładać, że nie zostanie świetnym trenerem. On nie ma cierpliwości. Nie zna bolączek przeciętnych zawodników, bo nigdy taki nie był. Nie zna problemów początkujących sportowców, bo prawie całą karierę spędził na topie. Nie rozumie punktu widzenia na ten sport większości osób, bo po prostu nie jest on tak inteligentny.

Słowa Amerykanina mogą pasować do przypadku Bjoerndalena i Domraczewej. Oboje w biathlonie wygrali wszystko. Norwega określa się nawet mianem najlepszego w historii. Co musi czuć, gdy trafia na zawodników, którzy dziś mogą tylko pomarzyć o podobnej karierze co on? Zdenerwowanie czy adrenalinę i chęć do rozwoju? „Kanibal” znany był z mocnej głowy. Nie wiadomo jednak, na ile w Chinach oglądamy próbę stworzenia świetnego systemu szkolenia, a na ile PR władz z wykorzystaniem znanych twarzy. Bohaterzy tekstu też nie mogą być niczego pewni.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.