Bonson: ci, którzy najgłośniej śmieją się na backstage'u, w hotelu bywają najbardziej samotni (WYWIAD)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
bonson-1.jpg
fot. Kacper Dudziak

Po kilku wnikliwych, przedpremierowych odsłuchach albumu Królu Złoty, wydawanego nakładem Def Jam Recordings Poland, wiedzieliśmy od razu – najwyższy czas usiąść z Bonsonem i pogadać z nim nie tylko o jego nowym sznycie muzycznym.

Ostatnio gadaliśmy w październiku. Powiedziałeś mi wtedy, że nie przyjmujesz jeszcze do siebie trzeciego krzyżyka, a pamiętajmy, że ten nadejdzie już w marcu. Coś się zmieniło?

Ej, mam jeszcze półtora miesiąca, więc odpowiedź nadal brzmi: nie. Zresztą będę to odsuwać w czasie jeszcze długo po urodzinach. Ba, w wieku 35 lat mam zamiar mówić, że mam 24. Jak coś to czekam na zaproszenie od Mateusza Natalego do Młodych Wilków. Albo do Starych Lisów.

Wolę określenie, które powiedział mi kiedyś KęKę, czyli Stare Basiory. Ale nie odbiegajmy od tematu. Masz w sobie jeszcze sporo z dzieciaka?

Wiesz, mam bardzo fajny plac zabaw, czyli koncerty, więc często ten dzieciak ze mnie wychodzi i przejmuje stery. Po graniu mam też dużo okazji, żeby wciąż się bawić. Ludzie czasami mogą odnosić wrażenie, że jestem jakimś chlejusem, ale tak nie jest – obecną trasę zagrałem na trzeźwo, bez biforów. Po prostu schodzę ze sceny, robię sobie zdjęcia z ludźmi, rozmawiam z nimi i często inni podchodzą do mnie z pełnymi kieliszkami.

Odmawiasz?

Nie. Jeden kieliszek idzie, ktoś to zobaczy, więc idzie drugi, trzeci... W dziesięć minut wypijesz pół litra. Zdarza się, że chcę szybko pojechać do hotelu, bo gramy gdzieś indziej następnego dnia, a po trzydziestu minutach mam w sobie 0,7. Żeby nie było – czasem jeżdżę autem, szczególnie jak gramy gdzieś blisko. Tyle że to jedna z najgorszych decyzji, jakie można podjąć. I tak cały czas ktoś podchodzi i chce pić, a ja w kółko, że nie, że jestem kierowcą. Obrażają się na mnie.

Co się dziwisz, skoro odwracasz się na pięcie...

Były takie momenty, że ludzie przychodzi na koncerty nie dla samej muzyki, tylko po to, by uderzyć z nami w melanż, bo chodziły słuchy, że jest wybornie. Ale hej, trzeba umieć się bawić, nie można być zgorzkniałym prawie trzydziestolatkiem.

W tak imprezowym środowisku da się w ogóle zgorzknieć?

Nie jest tak, że jest tylko melanż i szczęśliwość, momentami to jest maska. Ci, którzy najgłośniej śmieją się na backstage'u, w hotelu bywają najbardziej samotni. Tym bardziej na zjazdach, gdy impreza była niby udana, ale na drugi dzień wszystko boli i cale zło świata jest przez ciebie. Ja w takich chwilach po wypłukaniu witamin mam myśli, że kończę karierę. We wtorek czy środę wracam już jednak na dobre tory.

Te chwile zwątpienia w sens chyba ci jednak całkiem odpowiadają, bo nie jest żadną tajemnicą, że piszesz, gdy jesteś w podłym nastroju. A jak jest u ciebie w chwilach radosnych? Umiesz?

Wtedy nic nie piszę. Tak było z gościnką u Dwóch Sławów – nie doszła do skutku, bo byłem w depresji pisarskiej spowodowanej szczęściem. Jasne, potrafię pisać również w takim momencie, ale nie sprawia mi to przyjemności.

Wymęczone i wypocone linie?

Tak, robione na siłę. Dużo potencjalnych featów na tym ucierpiało. Jestem emocjonalnym typem, już dawno wbiłem sobie fazę, że wolę wyrzucać z siebie rzeczy, by poczuć się lepiej. Gdy ściska mi głowę i czuję się wewnętrznie źle, wtedy stopniowo w numerach wyrzucam to z siebie, dzięki czemu faktycznie zaczynam czuć się lepiej. A jak już zaczynam, to przestaję pisać.

Nie chcę cię, nomen omen, martwić, ale może się tak zdarzyć, że będziesz dłuższy czas szczęśliwy. I co wtedy?

Boję się tego za każdym razem, gdy jest choć trochę fajnie. Pewnie ostatecznie nie będę miał wyboru, będę musiał nauczyć się pracy w innych warunkach, bo kocham to, co robię, i nie wyobrażam sobie, że mógłbym przestać. Nawet jeśli miałbym kiedyś nic już nie wydawać, to chciałbym pisać coś dla siebie, nawet do szuflady.

To co, może mniej lub bardziej jawny ghostwriting?

Wyobrażam to sobie, serio. Pisałem kilka razy dla mojego znajomego, który był wokalistą. To jest dość proste. Nie piszesz dwóch szesnastek, refrenu i bridge'a, tylko zamykasz całą piosenkę w jednej szesnastce. Cztery wersy, bridge i mamy to.

Dobra, na razie nie wybiegajmy tak w przyszłość – przed tobą kolejne solo, tym razem w Def Jamie. Po przedpremierowym odsłuchach myślę, że reakcje mogą być bardzo zero-jedynkowe.

Zaskoczył mnie odbiór singla Najlepsze rzeczy. Myślałem, że ci najbardziej tradycyjni, oldskulowi będą go hejtować i z nim walczyć. Ludzie twierdzą jednak, że jest zachowana duża cząstka mnie, to nie są banialuki o szampanach na trapowym bicie, tylko nowa forma. Ale sam wiesz, on jest jeszcze w miarę bezpieczny na tle całości. Mimo wszystko fajnie, bo to nie jest kolejny numer na tempach 90 BPM i bluzgi.

Krótko mówiąc: na razie wszystko spoko?

Nie chcę teraz zabrzmieć, jakby mi skrzydła urosły, bo przecież drugi singiel może nie podejść. Patrzę jednak z nadzieją. To jest solówka, więc mogę sobie pozwolić na wszystko. Korzystam z tego, bo byłbym głupi, gdybym tego nie robił. Bo co, słuchacze się ode mnie odwrócą? Musiałbym chyba odwalić naprawdę frajerską akcję. Kombinowanie może się nie spodobać, ale nie będzie też budzić nie wiadomo jakich reakcji.

Ale na krytykę i tak jesteś gotowy?

Oczywiście, za każdym razem. Nawet jak nagrałbym klasyczną płytę, to mogłoby być gadanie, że ciągle robię to samo. Krytyka musi być, jest ważna. Jeżeli ktoś mi napisze, co mu się nie podoba, to wyciągnę wnioski i będę szukał złotego środka, żeby było lepiej.

Artyści zazwyczaj mówią, że robią muzykę tylko dla siebie, nie patrzą na słuchaczy. Dla ciebie ich zdanie się jednak liczy?

Ja jestem dla nich, oni są dla mnie. Działamy w symbiozie, pomagamy sobie nie tylko na koncertach. Nie można nagrywać cynicznie pod publiczkę, ale trzeba współpracować. Jeżeli robiłbym kaszanę i ktoś by mi to powiedział, to głupio byłoby nie potraktować tego jako wskazówki. Nie zamykam się w bańce. Mówisz: nie, to jest moja muzyka, robię sobie, co chcę. No to rób sobie, co chcesz i sam sobie słuchaj tego w domu.

Nie wiem, czy dobrze kminię, ale ta otwartość może po części wynikać z tego, że udzielałeś się choćby na forum Ślizgu. Nie byłeś gościem patrzącym z wieży z kości słoniowej.

Nie byłem i nie jestem kimś lepszym i zamkniętym w pałacu. Ważna jest więź i normalność. Jestem zwykłym typem, robię zakupy w Netto czy Lidlu. Czasami idę po ulicy z papierem toaletowym, a ludzie się dziwią. Kiedyś, chwilę po narodzinach Toli, niewyspany wyszedłem po pampersy do Rossmanna i gość powiedział: a co ty tu robisz?! No to mówię: a wyobraź sobie, że kupuję pampersy dla dziecka, bo nasze dzieci tez srają.

Niemożliwe.

A jednak! Nie ma co pozować, przecież wszyscy wiemy, jak jest.

Może już za bardzo zapędziliśmy się w blichtry, przez co przyziemność wydaje się nierealna?

Myślę, że po prostu to nie pasuje do wizerunku rapera. Ludziom imponuje coś innego – niedostępność, zdjęcie w super kurtce, zrobione z przyczajki. Starzy mają takie rzeczy w dupie, młodzi nie. Szołbiz, panie.

Racja, panie. A co do zwykłości – muszę zagadnąć o Mięthę, a dokładniej o AWGS-a, który pojawia się u ciebie w kilku trackach. Są zupełnie inne klimatycznie niż te ze Skipem.

To nie był mój pomysł, wziąłem tylko bity, które wysłał mi w paczce. Podobają mi się rzeczy chłopaków, więc było to naturalne. Numer Aha napisałem na telefonie w trzy godziny, jadąc do teściów. Tego mi było trzeba, bo czasem kupowałem od kogoś pokłady, a potem w ogóle nic nie pisałem, bo nie szło.

Dobrze, że wspomniałeś o tym tracku. Jeśli napisałeś go tak szybko, to jest to być może najszybciej napisany testament w historii świata.

No tak, to ostatnie słowo dla moich bliskich. Siedziało mi to we łbie i wybuchło. Jak to zarapowałem żonie, to powiedziała tylko: weź, już nie mogę słuchać tego, co ostatnio piszesz. A tak swoją drogą – jebać bezpieczne płyty. Za dużo już ich nagrałem.

Z drugiej strony to nie jest tak duża wolta stylistyczna, jak choćby u Otsochodzi.

Na tej płycie jeszcze nie używam aż tak dużo autotune'a. Za to Nocny, z którym robiłem kawałek na album, ale go nie dokończyłem, powiedział mi, że mam go naturalnie w głosie.

Nie kusiło cię, żeby tych efektów było więcej, w myśl zasady: jak daleki lot, to daleki lot?

Pewnie, że kusiło, ale jeszcze nie umiem tego robić, dopiero się uczę. Zmieniłem za to podejście, żeby móc się bawić wokalem – i było warto, bo widzę, ile przyjemności mi to sprawia. To nie było mozolne, czysty fun. Wcześniej obawiałem się, że to nie dla mnie, że nie potrafię. Może z tego wynikała moja zgorzkniałość i obrażenie na wszystko? Że umiem pisać poczwórne i je nawinąć, ale nic więcej? Że się sparzę?

Ty i na płytach, i w wywiadach brzmisz tak, jakbyś ciągle czuł, że siedzisz na bombie z opóźnionym zapłonem.

Bo tak jest, już się do tego przyzwyczaiłem. Ta bomba często przypomina o sobie. Szczęśliwie mogę to wyrzucić z siebie na danej płycie i dzięki temu trzymać to w ryzach. Nie chodzę po psychologach, bo byłem u jednego, porozmawiałem, tylko mnie to wkurwiło i poczułem się gorzej. Gość mi gadał: fajny facet jesteś, co tu się martwić. No dzięki, kurwa, cześć.

Stały motyw – pisanie jako terapia.

Tak. Postanowiłem, że lepiej będę siedział i pisał, niż faszerował się tabletkami, po których boli mnie brzuch i chodzę zamulony. Gdy napiszę numer i polecę go nagrać, to wracam do domu cały w emocjach o 23 czy 2, nawet budzę żonę, żeby go posłuchała. Przez kolejny dzień jestem radosny i rozgadany. To działa tak samo, jakby ktoś dał mi najlepszy lek i obietnicę, że następne 24 godziny będą spoko.

To może pogadamy teraz o, przynajmniej moim zdaniem, najmocniejszym kawałku, czyli tym, w którym opowiadasz historię z Gdańska?

Sorry, ale nie, nie chcę o tym mówić w wywiadach – wystarczy, że znalazła się na albumie. Przyznaję, to jest bardzo mocne, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby robić z tego singiel. Byłoby to pewnie korzystne pod względem sprzedażowym, bo to szokująca rzecz, takie Lepiej nie pytać 2, ale nie będę na tym niczego budować.

Bo byłoby to bardzo tanie?

I to jak bardzo... Liczę na to, że ludzie, którzy mają podobne rzeczy w głowie, odsłuchają ten track i pomyślą: nie tylko ja tak miałem.

W tym nienazwanym utworze jesteś zresztą mocno samokrytyczny, podobnie jak przez całą długość krążka. Czujesz, że rap sprowadza cię czasem na dno? Że nie jest skutkiem, tylko przyczyną?

Żyjesz życiem Piotrusia Pana, masz dostęp do używek... Umówmy się – frontman, taki jak chociażby ja, jest nie tyle klepany po plecach, ile dostaje na każdym kroku przeświadczenie, że jest najważniejszy. To jest nawet coś więcej niż sodówa, to poczucie zajebistości, przez które myślisz, że będzie tak już do końca życia. W pewnym momencie wsiąkasz, przez co przegapiasz moment, w którym już nie jesteś wszystkim potrzebny. Zderzenie z dnem jest bardzo bolesne. Miałem tak już... Kurwa, po pierwszej płycie, dziesięć lat temu.

Serio?

Stary, byłem gówniarzem, a nagle wszyscy zaczęli mnie wydzwaniać. Odbiło mi strasznie, a spotkanie ze ścianą było okropne. Teraz jest już w ogóle jazda bez trzymanki, bo młodzi mogą jednym numerem trafić na piedestał. Ich w tym głowa, jak sobie z tym poradzą. No, bo zobacz – świat też zapierdala. Zamkniesz oczy na moment i nagle jest siedem osób na twoje miejsce.

Pytanie, czy mimo wszystko raperom i tak się zbyt wiele nie wybacza, tak twórczo, jak i życiowo.

Oczywiście, że zbyt wiele. Bycie muzykiem to idealna ochronka i poczucie nieśmiertelności.

Skoro rozmowa wpłynęła nam na refleksyjne wody, to i na nich zakończmy rejs. Zupełnie szczerze – czy będąc takim gościem jak ty, można poczuć się prawdziwie szczęśliwym? Może jednak zawsze coś uwiera?

Jasne, że się da. W domu jestem szczęśliwy, mam też zdrową rodzinę. Tylko ja lubię sobie to po prostu spierdolić. Nie w takim sensie, że przychodzę pijany, robię dramę, a dzieci uciekają, jak wychodzę z pokoju. Miewam różny humor, ale to nic dziwnego. Wszyscy tak mamy, nie jestem w tej materii wyjątkowy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.