Boris Sekulić: W Górniku czułem się świetnie (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Boris-sekulic.jpg
FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

W ubiegłym sezonie został odkryciem ekstraklasy jako prawy obrońca zabrzańskiego Górnika. Ofensywnie grający Serb ze słowackim paszportem nie został w Polsce na długo, bo niedawno dołączył do Przemysława Frankowskiego w Chicago, ale wypracował sobie dobrą opinię. Zresztą on sam świetnie się czuł w naszym kraju. Sprawdziliśmy, jak urządził sobie życie w Ameryce.

MARCIN HARASIMOWICZ: Czy mogłeś zostać w Zabrzu, czy oferta z Chicago była nie do odrzucenia?

BORIS SEKULIĆ: Miałem kontrakt obowiązujący jeszcze przez pięć miesięcy, dostałem ofertę przedłużenia i zaczęliśmy na ten temat rozmawiać. W Zabrzu dobrze się czułem i chciałem tam zostać. Wtedy jednak zgłosiło się Chicago Fire. To była bardzo dobra propozycja dla mnie i dla klubu, a przypomnę, że do Górnika przychodziłem za darmo. Mam 28 lat, więc też chciałem się ustawić finansowo, chociaż akurat to nie było najważniejsze. Latem ubiegłego roku oferowano mi jeszcze więcej pieniędzy, ale mimo to zostałem w Zabrzu.

Kto oferował?

Miałem bardzo dobrą propozycję ze Szwajcarii i w sumie niewiele brakowało, a zostałbym sprzedany. Na koniec sam jednak podjąłem decyzję, że nie chcę na razie wyjeżdżać z Polski. Była również oferta z Belgii oraz z jednego z krajów azjatyckich, ale akurat ten kierunek w ogóle mnie nie interesował, więc nawet nie podejmowałem rozmów.

Jak doszło w ogóle do tego, że wylądowałeś w polskiej ekstraklasie?

Zimą ubiegłego roku rozmawiałem z Arturem Płatkiem, ale w tym czasie moja sytuacja w poprzednim klubie CSKA Moskwa była bardzo skomplikowana. Dopiero 3-4 tygodnie później dostałem zgodę na odejście. Do Zabrza trafiłem w połowie lutego. Okienko transferowe w większości krajów europejskich było już zamknięte – w grę wchodziła tylko Polska albo Rosja. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Artur powiedział, że mnie dobrze pamięta ze Slovana Bratysława i Koszyc. Obserwował moją grę od dłuższego czasu. Co ciekawe, do polskiej ekstraklasy mogłem trafić wcześniej. Mój były trener Radoslav Latal chciał mnie bardzo ściągnąć do Piasta Gliwice. Zostałem jednak w Slovanie, bo zależało mi na zdobyciu tytułu mistrzowskiego.

I jak się skończyło?

Niestety, finiszowaliśmy na drugim miejscu! Zresztą Piast też zajął drugie miejsce w polskiej ekstraklasie, co wtedy uznano za duży sukces, więc trochę żałowałem, że nie zdecydowałem się na ten transfer. Rozmawiałem jednak z trenerem Latalem także wtedy, gdy przychodziłem do Górnika, prosiłem go o radę.

Co zaskoczyło Cię w polskiej ekstraklasie?

Polską ligę trochę śledziłem zza południowej granicy, gdy występowałem na Słowacji, ale to oczywiście nie to samo. Najbardziej zaskoczyły mnie stadiony i atmosfera na meczach. To był gigantyczny skok jakościowy! Pamiętam mój pierwszy mecz w barwach Górnika, derbowe spotkanie z Zagłębiem Sosnowiec. Jak wygraliśmy to kibice zgotowali nam niesamowite owacje. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Dlatego później nie chciałem z Polski wyjeżdżać! Sama liga nie jest zła, ale też nie jest dużo lepsza od słowackiej. Myślę, że Slovan spokojnie w każdym sezonie plasowałby się w czołowej trójce, a mógłby nawet sięgnąć po tytuł mistrzowski. Oprawa jest jednak na zupełnie innym poziomie. Ludzie w waszym kraju mają olbrzymią pasję do futbolu. Tego brakuje na Słowacji.

Poziom ekstraklasy cię jednak nie zachwycił? Nie jest źle. W każdym zespole można znaleźć dobrych piłkarzy, a zwłaszcza w Legii. Finansowo warunki są znacznie lepsze niż na Słowacji. Polskie kluby nie mają jednak sukcesów w Europie i w sumie nawet nie wiem, dlaczego. Jedna rzecz, którą zauważyłem – w Polsce w każdym meczu gra się o zwycięstwo. Gdy jechaliśmy do Poznania, czy do Warszawy, trener Brosz mówił nam, że nie interesuje go remis i mamy próbować wygrać. Dlatego w każdej kolejce jest dużo niespodzianek, pada sporo goli. Można wygrać z Lechem albo Legią, a za tydzień przegrać z Koroną albo ŁKS.

No właśnie, wygraliście z Lechem 3:0 w Poznaniu!

Pamiętam ten mecz bardzo dobrze, bo strzeliłem gola! Nigdy wcześniej tam nie grałem, więc stadion Lecha na pewno robił wrażenie. Mecz był otwarty. W pierwszej połowie to oni stworzyli więcej sytuacji, ale po przerwie strzeliliśmy trzy gole i… fani Lecha zaczęli nas dopingować! Pamiętam, że zdobyłem bramkę po rzucie rożnym. Rozmawialiśmy na ten temat z Igorem Angulo. Powiedział mi - ja pójdę na krótki słupek, a ty zostań na długim słupku, jeśli uda mi się dotknąć piłki to szykuj się na dobitkę. Zablokowałem rywala, doskoczyłem i trafiłem. To było bardzo interesujące doświadczenie, bo cała sytuacja potoczyła się dokładnie tak, jak sobie wcześniej z Igorem analizowaliśmy.

sekulic-e1587796681456.jpg
fot. Pakawich Damrongkiattisak/Getty Images

Jak wspominasz Angulo?

Kiedy przyszedłem do Górnika, miał akurat świetną passę. Strzelił w sezonie ponad dwadzieścia goli. Nie wiem jak grał w poprzednich klubach, ale tutaj nawet na treningach obserwowaliśmy, z jaką łatwością trafia do siatki. On miał ten instynkt klasycznego snajpera, który w całej swojej karierze widziałem jeszcze tylko u jednego zawodnika – legendy słowackiego futbolu Roberta Vittka, z którym występowałem krótko w rodzimej lidze.

Poza Angulo – którzy piłkarze z polskiej ekstraklasy zrobili na tobie największe wrażenie? Na pewno Janusz Gol z Cracovii. Dominik Furman grał znakomicie przeciwko nam. W przedostatniej kolejce my mieliśmy już zapewnione utrzymanie, a oni potrzebowali zwycięstwa na naszym stadionie. Graliśmy naprawdę dobrze, ale tego dnia Furman był nie do zatrzymania. Można powiedzieć, że sam wygrał mecz dla Wisły. Oczywiście można znaleźć dobrych piłkarzy w Lechu, a zwłaszcza w Legii. W Górniku mieliśmy dwóch młodych chłopaków, którzy powinni rozegrać bardzo dobre kariery – Wiśniewskiego i Bochniewicza. Widziałem, jak ciężko pracują na treningach i poważnie podchodzą do futbolu. Podobała mi się ich mentalność.

Ceniłeś sobie współpracę z Marcinem Broszem?

Bardzo. Jestem mu bardzo wdzięczny za ten rok w Górniku. Nigdy nie spotkałem trenera, któremu także zależy na dobru drużyny. Pamiętam, jak przechodziliśmy przez dwie trudne serie porażek – Marcin trzymał ten zespół w kupie i był jedynym powodem, że to się wszystko nie rozpadło. Cieszę się bardzo, że mogłem kogoś takiego spotkać w swojej przygodzie z piłką. Jego poświęcenie dla Górnika nie podlegało dyskusji.

Dostałeś kiedyś koguta po meczu?

Niestety nie. Widocznie nie zasłużyłem (śmiech). Pan Leon to niezwykle barwna postać – był praktycznie na każdym treningu naszego zespołu! Na stadionie widziałem go codziennie. Niezwykły człowiek, takich fanów rzadko się spotyka.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Gornik Zabrze - Lech Poznan. 28.09.2019
FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Zapewne słyszałeś o problemach finansowych Żiliny – czy cały słowacki futbol znalazł się na skraju upadku? Słyszałem, że w Żilinie rozwiązano kontrakty z piętnastoma zawodnikami. Nie chcieli zaakceptować 60-70 procentowej redukcji zarobków i zostali wyrzuceni z klubu. To jest na pewno bardzo zła sytuacja. Żilina była dobrym klubem, słynącym ze świetnej pracy z młodzieżą. W ostatnim czasie nie mieli szans w rywalizacji ze Slovanem, ale na pewno szkoda. Możliwe, że większość klubów ma już teraz problemy finansowe, a będzie jeszcze gorzej. Nie wiem, czy przetrwają to całe zamieszanie. Na pewno w Polsce kluby są w lepszej kondycji. Problem na Słowacji jest też taki, że ludzie nie kochają aż tak bardzo piłki nożnej…

Przemka Frankowskiego znałeś przed przylotem do Chicago?

Nie, bo odszedł z polskiej ligi tuż przed tym, jak ja do niej trafiłem. Pytałem jednak kolegów z Górnika, a nasz fizjoterapeuta wręcz prosił, aby go pozdrowić. Z ekstraklasy znałem dobrze Buksę, czy Niezgodę. Z Przemkiem na razie trenowałem tylko raz. Rozmawialiśmy po polsku, chociaż on się śmiał z tego, jak wymawiam niektóre słowa… Raz byłem u niego z przyjaciółmi. To bardzo miły gość. W ogóle tutaj ludzie cię szybko akceptują.

Uważasz, że MLS jest dużo lepsza od polskiej ekstraklasy?

Nie grałem jeszcze, więc trudno mi się wypowiadać. Dopiero zaczynałem trenować z zespołem. Trzy tygodnie czekałem na wizę, a oni w tym czasie rozegrali dwa mecze ligowe. Nie widziałem w akcji większości drużyn. Na pewno jednak w polskiej ekstraklasie nie ma tych „desygnowanych gwiazd”, które robią różnicę. Dużo gra tutaj także młodych piłkarzy z Ameryki Południowej, którzy są świetnie wyszkoleni technicznie. Pod względem organizacyjnym kluby MLS też są na wyższym poziomie.

Jakie sobie stawiasz cele na ten sezon?

Przede wszystkim czekam aż ten wirus wreszcie się skończy, bo chciałbym móc normalnie trenować! Wszystko jest dla mnie nowe – trener, piłkarze… Chciałbym zacząć lepiej poznawać zespół i smak Major League Soccer. Mam nadzieję, że już niebawem.

Rozmawiał w USA: Marcin Harasimowicz

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W jego sercu na zawsze pozostaje Los Angeles i drużyna Jeziorowców. Marcin Harasimowicz przesyła korespondencję z USA, gdzie opisuje najważniejsze wydarzenia ze świata NBA.