Argentyńczyk nie stawił się na badaniach ani nie zamierza przyjeżdżać na treningi. Jest przekonany, że jego kontrakt z Barceloną stracił ważność i jest wolnym zawodnikiem. Aż w spór włączyły się władze ligi, określając że umowa dalej obowiązuje. Na zakończenie tej współpracy miały być kwiaty i pomniki, a oglądamy głośny, brzydki konflikt oraz przeciąganie liny.
Przygotowania do nowego sezonu zaczęły się od testów PCR. Pojawił się na nich nowy trener Ronald Koeman, przyjechali skreśleni przez niego Luis Suárez czy Arturo Vidal, ale zabrakło Leo Messiego. Bez nich nie zostanie dopuszczony do treningów, ale to nie szkodzi. Przecież nawet nie miał zamiaru w nich uczestniczyć. W swoich oczach stał się wolnym zawodnikiem, odkąd wysłał na Camp Nou fax z chęcią przedwczesnego rozwiązania kontraktu. Prawnicy doradzili mu słusznie: skoro my mamy rację i możemy zakończyć umowę przed czasem, nie przyjeżdżaj do klubu, czuj się, jakby kontrakt już był przeszłością.
Wszystko rozchodzi się o to, do kiedy i na jakich warunkach Messi mógł zrezygnować z umowy. Mniej więcej rok temu prezydent Josep Maria Bartomeu opowiadał wprost: „Jego kontrakt obowiązuje do sezonu 2020/21, ale przed jego rozpoczęciem będzie mógł dobrowolnie opuścić klub. To wszystko decyzja piłkarza, gdyby chciał zakończyć karierę albo grać gdzie indziej. Ma taką samą klauzulę jaką mieli Xavi, Andres Iniesta czy Carles Puyol. Sam decyduje, kiedy to się skończy. Nie martwimy się o to, bo to zbyt wielki barcelonista. Trudno byłoby widzieć rezygnację, ale tacy piłkarze wywalczyli sobie wolność swoimi osiągnięciami i statusem w drużynie”. Jak gorzko oraz ironicznie brzmi to w aktualnej sytuacji. W zasadzie można odwinąć tę taśmę i uznać, że racja stoi po stronie Messiego.
Teraz jednak zarząd zmienia swoje poglądy, bo jego zdaniem Messi mógł zrezygnować do czerwca. Nie później. Argentyńczyk uważa, że przesunięcie kalendarza sezonu zmienia warunki. I tak mogą się przepychać. Nikt nie chce ganiać się po sądach, ale póki co nie widać innego rozwiązania. Bartomeu oferuje nawet swoją dymisję, byleby Messi zadeklarował publicznie pozostanie oraz oczyścił go w oczach środowiska. On nie chce nawet o tym słyszeć, bo na zmiany już za późno. Atmosfera zatem zaczyna się zagęszczać: klub nie zamierza go nigdzie sprzedawać ani pozwolić na odejście, kapitan nie zamierza więcej występować w tej drużynie.
W tym wszystkim głos zabrały władze LaLiga, które opowiedziały się po stronie Barcelony. To oznacza, że umowa Messiego nadal musi być ważna przez rok, a jego klauzula odejścia dalej wynosi 700 milionów euro. Podpiera to analizą prawną oraz kontraktową, lecz trudno było spodziewać się innej reakcji ze strony instytucji, która w ostatnich latach straciła Neymara (2017) oraz Cristiano Ronaldo (2018). Zostali ogołoceni z dwóch z trzech najbardziej wartościowym piłkarzy. Odejście Leo Messiego byłoby kolejnym, trzecim potężnym ciosem, a także utratą twarzy całych rozgrywek. Javier Tebas, prezydent ligi, uwielbia deklarować, że wszystko co najlepsze, dzieje się pod jego nosem. Kilka miesięcy po pożegnaniu z Cristiano chwalił się, że nie stracił ani eurocenta na tym ruchu, bo prawdziwą machiną marketingową jest Messi. Teraz na włosku jest również jego przyszłość, co oznacza, że może stracić wszystko, czym reklamował ligę. Nie zrobił wiele, aby wynieść ją ponad wymiar rywalizacji dwóch gigantów.
Zapewne wszyscy wyobrażaliśmy sobie w głowach na różne sposoby pożegnalny mecz Leo Messiego. Wydarzenie dekady, najdroższe wejściówki na mecz piłkarski, ludzie nadjeżdżający ze wszystkich zakątków świata, pielgrzymki do stolicy Katalonii. Messimania na każdej ulicy Barcelony, później zbiorowe wzruszenie po ostatnim gwizdku. Tymczasem oglądamy rodziców gromadzących się z załamanymi, płaczącymi dziećmi pod Camp Nou. Pozostają w napięciu, niepewności, oczekiwaniu na nadchodzące. Trudno im się z tym pogodzić, ale czują podskórnie, że pomnik zaczyna pękać.
Leo Messi milczy, czym jeszcze bardziej wzmaga emocje. Nieudolny zarząd nie chciał się z nim spotykać, aby słuchać o odejściu. Wydaje się, że nie ma innych rozwiązań niż przystąpienie do negocjacji albo pójście do sądu. To będzie walka o to, kto ustąpi, przegranych już znamy, ale oni jeszcze chcieliby zachować część twarzy. A to właśnie z tego powodu odchodzi Argentyńczyk – jego już nie interesują kolejne dymisje, rozmowy ani transfery, ma dość wieloletnich kłamstw i konfliktów, zbyt wiele razy dawał się nabierać, że tym razem ich plany przyniosą efekty. Sam dawał się mamić, ale teraz twardo będzie trzymał na swoim.
Pewnie na rozwiązanie tej kwestii poczekamy jeszcze sporo. Możemy natomiast wymazać z głowy wszystkie piękne wizje pożegnania Messiego z Camp Nou. Tu wszystko zmierza w kierunku wojny. Leo i Barcelona przestali być jednym organizmem, teraz każdy patrzy jedynie na swój interes i myśli o lepszej przyszłości. Tylko, że Argentyńczyk raczej nie dopuszcza jej w stolicy Katalonii. To facet totalnie niepotrafiący przegrywać. Porażka niszczy Messiego od środka, wtedy nie je, nie śpi, jest naburmuszony, nie odzywa się do bliskich, coś go wewnętrznie wyniszcza. A ostatnio tych klęsk było zbyt wiele, aby mógł dać kolejną szansę temu projektowi.
