Budda jak Jan Paweł II? Recenzujemy kinowy film o youtuberze

Zobacz również:Kukon zamierza wydać w tym roku cztery albumy. Zaczął od bardzo mocnego (RECENZJA)
Budda Dzieciak 98-kopia.jpeg
fot. materiały prasowe

Czym jest BUDDA. DZIECIAK 98? Dystrybutor na swojej stronie podpowiada, że to film podobny do dokumentu o Janie Pawle II. I w sumie jest całkiem bliski prawdy.

Sznur rozemocjonowanych dzieciaków. Czerwony dywan. Na jego końcu ścianka, a przy niej sporych rozmiarów figurka. Na myśl przywodzi znane – również z polskich wnętrz – posągi przedstawiające założyciela buddyzmu. Jednak twarz z metalowej rzeźby podpowiada coś jeszcze. Po rysach możemy dostrzec w niej pewną osobę. Gwiazdę tego wieczoru. Bohatera wyobraźni generacji Alfa, który inspiruje również starszych fanów motoryzacji.

To sceny z przedpremierowego pokazu filmu: BUDDA. DZIECIAK 98. To tam młodzi wypatrywali idola. Tak, sam zainteresowany pojawił się na miejscu, więc licznik emocji buzował. Wszystko jednak przebiegło w spokoju. Najbardziej spontaniczna sytuacja z eventu? Chyba ta, kiedy Kamil Labudda przerwał jeden z udzielanych wywiadów, by w swoim dobrodusznym stylu wrzasnąć MORDO! do małolatów nawołujących go z oddali.

Budda jak Jan Paweł II? Pean na cześć bohatera zbiorowej wyobraźni

Przywołujemy ten bałwochwalczy klimat nie bez powodu. Kiedy otworzymy zakładkę z informacjami na temat kinowego filmu o Buddzie na stronie dystrybutora, w sekcji Podobne znajdziemy kilka produkcji. Ale w pierwszej kolejności wyświetla się dokument z 2014 roku pt.: Jan Paweł II Santo Subito. Świadectwa świętości. Przypadek? Żart? Raczej nie. Po seansie DZIECIAKA wiemy już, że to bardzo trafna podpowiedź. Bo film dokumentalny o polskim influencerze to kolejna opowieść o wielkim Polaku w drodze ku, co prawda świeckiej, ale kanonizacji. Pean na cześć bohatera zbiorowej wyobraźni. Nie ma w nim pęknięć, acz pojawiają się odcienie szarości. Lecz raczej w służbie budowania legendy lub – jak kto woli – nieskazitelności marki.

Całość otwiera metascena, w której Budda udowadnia, że w ciągu kilkunastu minut jest w stanie spontanicznie wypełnić największą salę kinową w Warszawie. I nie mamy co podważać tego fenomenu. W filmie akcentują go kadry, w których wokół youtubera gromadzą się młode fanki proszące o podpis na randomowej książce. Czy rozedrgany nastolatek z aparatem, który niemal pada przed Labuddą, bo marzy, by zostać jego montażystą. Nawet jeśli nie znamy więc twórczości Buddy, wiemy, że postać musi mieć w sobie potencjał. Zwłaszcza w kontekście tragicznej historii rodzinnej tego twórcy. Faktu, że jako dzieciak z dysfunkcyjnej rodziny w kilka lat wybił się na szczyty nie tylko popularności, ale i przedsiębiorczości.

Każdy, kto obejrzał choć dwa wywiady z Buddą, nie dowie się z filmu niczego nowego. Owa produkcja to, jak można się było spodziewać, kolejny materiał, który mógłby się znaleźć na kanale youtubera – tyle, że ubrany w stonowaną, dokumentalną formę. Twórcy, czyli także sam Labudda, który był współreżyserem, podarowali nam skróconą biografię influencera. Tę nakreśla w obrazie przede wszystkim on sam, ale i jego partnerka, jej rodzice czy montażyści. Oczywiście fakt, że po stronie ekipy filmowej reżyserem i scenarzystą był Krystian Kuczkowski, znany wcześniej z takich dokumentów jak Krzysztof Krawczyk – całe moje życie, Maryla. Tak kochałam czy Ania o Annie Przybylskiej, również mógł pełnić rolę spoilera. Wszak filmy były zrealizowane w podobny sposób. Niczym rozwinięte wywiady – wyłączając z oczywistych względów produkcję o Przybylskiej. O ile jednak dokument o Krawczyku bronił się i był ciekawym materiałem za sprawą konfesyjnego charakteru rozmów z muzykiem, który u progu śmierci dokonał szczerego podsumowania swojej przepastnej kariery – łącznie z upadkami i słabościami – o tyle młody i dynamiczny Budda na wielkim ekranie jawi się bardziej kołczem. BUDDA. DZIECIAK 98 to zatem prawdopodobnie pierwsze pełnometrażowe wideo motywacyjne, które można obejrzeć w polskich kinach.

To, co jednak warto rzeczywiście w jakiś sposób docenić w tej produkcji – a może raczej w ruchach samego Buddy – to pewien dydaktyczny wymiar. Z punktu widzenia artystycznego koszmarny. Ale warto wziąć pod uwagę fakt, że film obejrzą głównie dzieci. Na samym początku dokumentu twórcy ukazali zamieszki w Nowym Jorku, do jakich w 2023 roku doprowadził Kai Cenat. To znana w USA sprawa, kiedy to streamer ogłosił rozdanie gamingowych gadżetów na mieście bez pozwolenia na zgromadzenie, za co później trafił do aresztu. Budda, jakby w opozycji do tych wydarzeń, podkreśla, że telefon jest jedną z najpotężniejszych broni. I że oczywiście lepiej wykorzystać go do zbiórki charytatywnej niż do krzywych akcji. I że zasięgi to nie wszystko. Właśnie taką postawą zyskuje poklask nie tylko u najmłodszych, ale i u ich ojców.

Budda Dzieciak 98 2.jpg
fot. materiały prasowe

Influencer także z pewną dozą krytycyzmu wypowiada się na ekranie na temat branży. O mały włos niemal wysnuwa paradoksalną krytykę konsumpcjonizmu. Bo w pewnym momencie z zażenowaniem zauważa, jak to niektórzy zamieniają się w słupy reklamowe. Jednak z późniejszych wypowiedzi wynika, że pod podejściem mniej reklam nie czai się w przypadku Buddy refleksja w typie slow life, a element strategii biznesowej. Wszystko po to, by zdobywać bardziej intratne współprace, a nie rozdrabniać działalność na małe deale.

Z edukacyjnych wątków mamy też pochwałę trzeźwości. I ciężko zbywać to ironią z uwagi na przeszłość twórcy. Widać, że wszystko zostało skrojone z dużą odpowiedzialnością rezonowania materiału. Co w dobie patologii, która stała się jednym z filarów rodzimego influencerstwa, przynosi ulgę – przynajmniej z punktu widzenia rozedrganej rodzicielskiej perspektywy.

Mroczna strona YouTube'a

Wspomniane wyżej odcienie szarości to nie tylko ciężkie rodzinne historie Kamila. To także coś, czemu w filmie akurat nie towarzyszą minorowe tony. Kiedy jeden z montażystów, który podobno nie śpi, bo montuje dla Buddy, opowiada z entuzjazmem, jak to w pracy z youtuberem wszystko musi być zrobione na zaraz – nieważne, jakim kosztem – spostrzegawczym widzom może zapalić się czerwona lampka. Podobnie jak w przypadku ujawniania kulis kręcenia niebezpiecznych scen z autami w roli głównej. Widzimy i słyszymy, jak jeden nieostrożny ruch może skończyć się tragedią. To tu możemy doszukiwać się – choć raczej w dużej mierze bazując na domysłach – ciemnych stron produkowania filmów dla youtube’owo-motoryzacyjnego imperium.

Budda Dzieciak 98 1.jpg
fot. materialy prasowe

Niewiele dowiadujemy się też o przyczynach fenomenu Kamila, jeśli chodzi o głosy z zewnątrz. Musimy zdać się na pozytywną energię i urok jego samego. No i na… dziwnie doklejone do filmu propsy Wojtka Goli, który wkracza do tej opowieści nie wiadomo czemu, nie wiadomo skąd; w stylu deus ex machina.

Wiemy na pewno, że Budda jawi się gościem stroniącym od bezczelności i cynizmu, z jakich kojarzyć możemy wielu topowych dziś influencerów. Z pewnością kryje się za tym po prostu rozważne podejście biznesowe – stąd odcinanie się od problematycznych wspólników. Bo trzeba napomknąć, że cieniem na premierze DZIECIAKA ’98 położyła się pierwsza poważna inba z Buddą w tle, jaka wybuchła po śledztwie Szalonego Reportera.

Czy Buddę pogrąży śledztwo Szalonego Reportera?

Choć sprawa tyczy się Bartłomieja Glinkowskiego, znanego z kanału MGP Garage, który w przeszłości dopuszczał się kradzieży samochodów, Budda został wywołany do odpowiedzi jako osoba promująca niegdyś na swoich kanałach tego człowieka. Dodatkowo w materiale Szalonego Reportera kilka osób zarzuca Glinkowskiemu oszustwa związane z franczyzami motoryzacyjnymi oraz zastraszanie. W niedawnym oświadczeniu Labudda przyznał, że po czasie znajomości z Glinkowskim dowiedział się o kradzieży aut, jednak zapewnia, że nie wiadomo mu, by wspomniany kogoś oszukał w trakcie internetowej działalności. Następnie, w swoim stylu, zaproponował, że zwróci kwoty ewentualnym poszkodowanym, którzy trafili na Instagrama MGP za jego pośrednictwem i w jakiś sposób stracili przez to pieniądze.

Ta sytuacja to tylko kolejne potwierdzenie, że youtube’owy świat coraz bardziej przypomina rzeczywistość, w jakiej powstawały najntisowe biznesy w Polsce. To, co kryje się za jego podszewką, to materiał na niejeden film, na który będziemy musieli trochę poczekać. Oczywiście – nie znajdziemy tych tajemnic w filmie Buddy. Z produkcji nie dowiemy się też, że sukces to naprawdę wiele składowych i nie każdemu dane będzie go zaznać. Otrzymaliśmy za to opowieść o self-made manie, który przynajmniej wie, jak istotne dla parcia jednostki jest wsparcie innych ludzi.

Dzieciakom i fanom Buddy ta pokrzepiająca historia się spodoba. I raczej nie zrobi krzywdy. Ludzie szukający interesującego kina oczywiście nie mają w niej czego szukać. Zresztą – sądząc po ocenach na Filmwebie – pewnie i tak jej nie zobaczą.

Zobacz także:

Co o polskim YouTubie mówi kariera Buddy?

Od Caroline Derpienski po Buddę. Jak dzisiejsi influencerzy czerpią z... Testovirona

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Komentarze 0