Technologia na dobre rozgościła się w świecie futbolu. VAR stał się powszechny także w czołowych europejskich ligach, które stopniowo wprowadzały u siebie powtórki dla sędziów. Nie wszystko jednak szło jak po maśle. Hiszpania, Niemcy i Anglia zaczęły używać ich w różnych momentach i wszystkie musiały uporać się z chorobami wieku dziecięcego VAR-u.
35 lig krajowych na całym świecie (w tym również Ekstraklasa), do tego rozgrywki kontynentalne jak Liga Mistrzów czy Copa Libertadores, a także piłkarskie mistrzostwa świata od tych głównych, przez kobiece do młodzieżowych U-20 oraz U-17 – wszędzie tutaj VAR stał się już codziennością. Choć oficjalnie powtórki dla sędziów zadebiutowały trzy lata temu, już zdążyły rozprzestrzenić się na wiele krajów i ich liczba będzie tylko rosła. Największą uwagę skupia jednak w rozgrywkach najbardziej popularnych, takich jak Bundesliga i Serie A, gdzie występuje od sezonu 2017/18, LaLiga, gdzie VAR jest od sezonu 2018/19 i Premier League, która wideoweryfikację wprowadziła od 2019 roku. W każdej z tych lig technologia ta wywołuje mnóstwo dyskusji, mimo że spora grupa obserwatorów i kibiców zgadza się, że jest potrzebna.
RYSOWANIE LINII
Najlepsza liga świata z najgorszymi i najlepiej opłacanymi sędziami – Hiszpanie tak uroczo zwykli mawiać o krajowych rozgrywkach. Skandale sędziowskie bywały tematem częstszym i popularniejszym niż rzeczywiste wydarzenia boiskowe. Wprowadzenie VAR-u, na papierze technologii rozwiewającej wszelkie wątpliwości, tylko przysporzyło dyskusji.
Błędów oczywiście jest zdecydowanie mniej, ale ich skala sprawia, że czasem można złapać się za głowę. Używanie VAR-u kwestionują czołowi piłkarze, narzekają, że choć wyjaśniono im zasady funkcjonowania, to nadal nie mogą dojść do tego, dlaczego sędziowie w danej sytuacji nie skorzystali z możliwości wideoweryfikacji lub ocenili sytuacji błędnie. W zasadzie każda ligowa kolejka to okazja do zebrania wypowiedzi krytykujących nie tyle sam VAR, co jego wykorzystanie. Thibaut Courtois nie gryzł się w język, podobnie inni czołowi zawodnicy. Kiedy trzeba wytknąć brak logiki oraz ich zdaniem krzywdzące decyzje arbitrów, nikt nie rozważa potencjalnych konsekwencji.
Najwięcej krzywdy zdają się wytwarzać rozbieżności w kryteriach oceny sytuacji, które nieustannie się zmieniają. Na przykład na początku sezonu każde wejście od tyłu na ścięgno Achillesa skutkowało czerwoną kartką, z tej sugestii wycofano się już we wrześniu. Zmieniają się wytyczne dotyczące zagrań ręką, to zdaje się największe pole do popisu w interpretacjach. Sędziowie zawsze się wybronią, piłkarze zawsze znajdą powód do podważenia tej decyzji.

Największym absurdem było, gdy w trakcie transmisji rysowano linię spalonego. Firma obsługująca VAR w zeszłym sezonie była odpowiedzialna za realizację transmisji, w oczekiwaniu na rysunek od sędziów z pokoju sędziowskiego sama namalowała linię, która okazała się błędna i zmyliła wszystkich. Dopiero odpowiednia korekta pokazała, że sędziowie podjęli właściwą decyzję. Największym problemem jest jednak to, że sędziowie chcą być ważną częścią przedstawienia, lubią zwracać na siebie uwagę, często ich wybory sprawiają wrażenie, jakby chcieli być w centrum wydarzeń. Nie czują jednak zbyt dobrze oceny sytuacji i dlatego kontrowersje nawet sprawdzane na monitorze bywają źle rozstrzygnięte.
W Hiszpanii fatalnie wygląda współpraca między głównym sędzią a VAR-owymi, znajdującymi się w siedzibie federacji. I ocena konkretnych sytuacji, nawet po sprawdzeniu ich. O ile piłkarze grę czują doskonale, tak arbitrzy w tym aspekcie mają wiele do poprawy. I w całej lidze prawie każdy klub czuje się oszukany, traktowany niesprawiedliwie, bo choć suma pomyłek równa się zeru, to każdy zapamiętuje, kiedy ostatnio został skrzywdzony.
VAR JEST ZA SCHALKE W najbardziej konserwatywnie nastawionym do futbolu kraju z europejskiej czołówki, wprowadzenie VAR-u nie mogło spotkać się z przychylnym nastawieniem. Zwłaszcza że wykonanie pozostawiało od początku wiele do życzenia. Choć Niemcy długo przygotowywali się do tej rewolucji, powtórki wideo już trzeci sezon z rzędu budzą wielkie kontrowersje. Inaczej niż choćby w Polsce, w Niemczech zdecydowano się na umieszczenie arbitrów wideo nie w wozach pod stadionem, lecz w specjalnie do tego przystosowanym pomieszczeniu w Kolonii. Od tego czasu „kolońska piwnica" stała się w Niemczech synonimem mrocznych decyzji, których nikt nie rozumie.
Już w pierwszych miesiącach po wprowadzeniu systemu ligą wstrząsnął skandal. Hellmut Krug, szef projektu VAR w Niemczech, stracił posadę, gdy „Bild" ujawnił, że pochodzący z Gelsenkirchen były arbiter ingerował w decyzje sędziów wideo, nakazując im sugerować rozjemcom boiskowym rozstrzygnięcia korzystne dla Schalke.

Nawet jednak, gdy decyzje nie były już podejmowane intencjonalnie, wciąż nie zmniejszyła się liczba błędów i kontrowersji. W niemieckich programach telewizyjnych dotyczących futbolu VAR ma od dwóch i pół roku stałe rubryki, w których eksperci narzekają na poszczególne rozstrzygnięcia lub na cały system. Powtórki wideo mają zaciekłych przeciwników zarówno wśród piłkarzy, jak i trenerów i działaczy pracujących w Bundeslidze. Powszechną furię wzbudza szczególnie nieuznawanie bramek z powodu milimetrowych spalonych – początkowo sprawę utrudniał fakt, że w Kolonii nie było do dyspozycji skalibrowanej linii i arbitrzy musieli podejmować decyzje „na oko” – czy przede wszystkim niekonsekwencji w interpretacji zagrań ręką.
Niejednokrotnie na trybunach różnych stadionów pojawiały się transparenty, nawołujące do rezygnacji z VAR-u. Narzeka się powszechnie na brak transparentności, który sprawia, że kibice na stadionie nie wiedzą, co jest sprawdzane i dlaczego arbitrzy podjęli akurat taką, a nie inną decyzję. Dochodziło też już w przeszłości do rozmaitych absurdów. W poprzednim sezonie w meczu FSV Mainz z SC Freiburg sędzia musiał w przerwie zaprosić zawodników, którzy już zeszli do szatni, z powrotem na boisko, bo powtórki wykazały, że w ostatniej akcji pierwszej połowy doszło do faulu w polu karnym. Nic dziwnego, że blisko 2/3 ankietowanych piłkarzy Bundesligi jest niezadowolonych z funkcjonowania systemu. Z sezonu na sezon coraz dłużej trwa podejmowanie decyzji. A że w Bundeslidze więcej sytuacji niż w innych ligach jest weryfikowanych przez VAR, bardzo niekorzystnie wpływa to na płynność gry.
ANGLICY CZEKALI I NAMIESZALI
Najpóźniej z wielkich lig europejskich do VAR-u przekonali się Anglicy. Wydawało się, że przedłużenie wprowadzenia powtórek do Premier League ma uczyć je skuteczniejszymi. Czas testów i korzystania z wideoweryfikacji w wybranych meczach pucharowych albo w ciszy miał pozwolić wszystkim na naukę – również na błędach, przy okazji cudzych, bo na bazie obserwacji wydarzeń w innych ligach – ale zamiast tego kontrowersji jest równie dużo, a dyskusja o nich często przysłaniała kwestie piłkarskie.
Największym problemem w Anglii stało się rysowanie linii spalonego w taki sposób, by był on egzekwowany jak sytuacja czarno-biała. Już od początku tego sezonu mieliśmy akcje, w których za najbardziej wysunięty punkt u obrońcy uznawano ugięte w biegu i uniesione kolano, a zawodnikowi atakującemu czubek postawionego na murawie. Dwie nałożone linie – dodajmy, z wielkim pietyzmem, na oczach widzów, którzy przez długi czas obserwują nakładanie siatki kartograficznej – przebiegały równolegle do siebie, ale aby uniknąć dyskusji kilkunastokrotny zoom później starał się dowieść, że faktycznie decydowały dwa milimetry. Były też sytuacje, gdy jedną linię wyznaczały pośladki zawodnika w obronie, a drugą bark napastnika. Barki i obojczyki to w ogóle ulubione części ciała analizujących spalone w Stockley Park, siedzibie sędziów od wideoweryfikacji. To tzw. „shoulder offsides” najbardziej drażnią fanów.
Kibice podzielili się na dwa obozy: zwolenników bezwzględnego odgwizdywania takich przewinień, którzy uznają, że nawet milimetr spalonego to już spalony oraz na tych, dla których to zbędne aptekarstwo i wolących takie rzeczy oceniać „na oko”, bez długiego procesu nakładania siatek i kresek. Sporna jest też wykładnia „clear and obvious”, która głosi, że sędzia naprawia na podstawie powtórek tylko błędy oczywiste. To na nią powołują się przeciwnicy spalonych od barku, kolana czy tyłka. Wysunięcie o milimetr nie ma nic wspólnego z byciem oczywistym przekroczeniem.
SĘDZIA MILCZY
Premier League broni się, że sztywno egzekwuje przepisy, jednak takie podejście spotkało się już ze sprzeciwami najwyższych władz. FIFA oraz Ifab zgłosiły się do ligi angielskiej z prośbą o używanie VAR-u tak, jak robi to reszta świata. I tu chodzi już nie tylko o spalone, a chociażby o monitory dla sędziów przy murawie, z których w tym sezonie w Premier League żaden arbiter główny nie użył ich ani razu. Dopiero po długiej dyskusji w meczu FA Cup sędzia Michael Oliver zdecydował się sam zobaczyć sytuację na monitorze, gdy miał zdecydować o czerwonej kartce dla kapitana Crystal Palace Luki Milivojevicia.

Kolejna kwestia, nad poprawą której muszą Anglicy pracować, to ogłaszanie decyzji na stadionie i pokazywanie widzom procesu decyzyjnego. – VAR kompletnie zabija atmosferę. Siedzisz na trybunach i nie masz pojęcia, dlaczego jest przerwa, co sprawdzają, a potem dlaczego podjęto daną decyzję. To zabiera futbolowi duszę – to częste komentarze ludzi, którzy mecze oglądają z trybun. Niewykluczone, że Premier League podąży drogą takich dyscyplin sportu, jak rugby czy futbol amerykański
Mimo wyraźnych niedociągnięć wciąż VAR w Anglii w kilku aspektach się sprawdza. Powtórek używa się tam średnio 0,29 na mecz, co stanowi odsetek niższy niż w Hiszpanii czy Niemczech. Władze Premier League tłumaczą się też, że sędziowie nie podchodzą do monitorów, by sami analizować sporne kwestie, ponieważ to zajmuje więcej czasu i arbiter na boisku jest bardziej podatny na takie wpływy, jak głosy zawodników czy presja trybun. Efekt? Analiza VAR zajmuje w lidze angielskiej najkrócej ze wszystkich i mimo że zdarzają się długie analizy, to aż 91% z nich trwa krócej niż minutę. I tu znów Premier League jest sprawniejsza od LaLiga czy Bundesligi. Francja, w której także jest VAR, analizy „na ucho”, takie jak w Anglii, zajmują średnio aż minutę i 38 sekund. Przy tych z monitorami przy linii bocznej czas wzrasta aż do 2 minut i 33 sekund. Widząc takie liczby, można zrozumieć, dlaczego na Wyspach decydują się w tej kwestii działać inaczej.
Wprowadzenie VAR-u z automatu wiązało się z dyskusją na temat jego funkcjonowania. Wszak to największa technologiczna ingerencja w futbol w historii i w oczywisty sposób musiała mieć swoich przeciwników. Gorzej, że po ich stronie zaczynają stawać ci, dla których początkowo był to ruch w dobrą stronę. Nikt nie mówił jednak, że od razu wszystko będzie jak należy. Przykłady innych dyscyplin sportu uczą, że powtórki to system, który wymaga wielu lat i precedensów, by go dopracować. Dlatego wycofanie VAR-u mogłoby się teraz okazać strzałem w stopę. Zamiast tego dużo skuteczniejszą strategią byłoby osiągnięcie jakiegoś kompromisu w kwestiach najbardziej palących.
