Byliśmy na Polityce! Oto 5 rzeczy, które zapamiętaliśmy po seansie nowego filmu Patryka Vegi

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
politykaduze.jpg

Polityka już przed premierą wywoływała masę emocji. Po jej obejrzeniu wiemy jednak, że choć miała to być bomba rozsadzająca polski zdegenerowany parlamentaryzm, to jest kapiszon. Kapiszon, który i tak warto rozłożyć na czynniki pierwsze.

Jak można było wywnioskować ze słów samego reżysera, nakręcenie tego filmu mogło skutkować najpierw infamią, potem interwencją supertajnych służb państwowych, a na koniec rychłym apelem samego zainteresowanego o wywieszanie transparentów: PDW, Patryk, trzymaj się byku. Premierowy seans każe skwitować to wszystko szerokim uśmiechem, bo niczego nie zmieni, ale zaznaczmy: o tym obrazie będzie mówiło się krótko, za to bardzo intensywnie.

Więc mówmy!

1
Bardzo poważna sprawa
polityka1.jpg

Vega wzniósł sztukę (tu znak zapytania, bo nigdy nic nie wiadomo) niezamierzonego cringe'u na wyższy poziom, co ostatecznie przysłużyło się rozwojowi jego kariery – kto miał go brać na poważnie, ten brał, ale hypetrain rozpędził się także dzięki licznym memiarzom, którzy wyciągali co większe smaczki.

Trailer Polityki mógł sugerować, że znowu będziemy mieli do czynienia ze zbiorem grubo ciosanych, kiełbasianych gagów, ale o dziwo tak nie jest. Stop scenom pokroju strzelania Aleksandry Popławskiej z kałasznikowa pośrodku arabskiej wioski! Temat seriozny, więc i film seriozny do kwadratu. Jeśli brzmi to dla was kuriozalnie, to w ogóle nie jestem zdziwiony – przez takie, a nie inne potraktowanie tematu, w trakcie oglądania ciara wstydu ściele się gęsto. Te dwie godziny z okładem wyglądają tak, jakby Vega chciał zrobić cover-mix Smarzowskiego i Koterskiego, ale niestety nic mu nie stroi, bo porusza się z gracją radzieckiego czołgu. Dodajmy do tego graniczne wręcz prześlizgiwanie się po znanej już z mediów kronice towarzyskiej, a dostaniemy niezły bigos, do tego wcale nie wege. A w sumie miało nie być kiełbasy...

2
Antologia vegizmu
polityka2.jpg

Poprzednia część mogła sugerować, że Patryk Vega przywdział refleksyjną, poważną minę i przestał na chwilę być Patrykiem Vegą, więc należy się wam sprostowanie: naprawdę długo walczył sam ze sobą, starał się hamować, ale i tak wjeżdża na pełnej.

Najlepszym tego przykładem jest podejście do seksu. Na początku mamy bohaterkę-premier, która pojawia się w doprawdy sympatycznej łóżkowej scenie z pożądającym jej po dłuższej rozłące mężem, lecz im dalej w las, tym więcej drzew. Jak już przysłowiowe igraszki, zwane tu zresztą zakiszeniem, ma się w filmie na dobre zmaterializować, to dzieje się to na zasadzie istnej galopady kilkunastosekundowych ostrych przebitek na przestrzeni paru minut . To jednak jeszcze nic – jedna z absolutnie najbardziej emocjonalnych scen między (tak, już wiecie którym) młodym ministrem i jego skrzywdzoną studencką miłością zostaje sprowadzona do crossovera przygodnego orala i rzewnego płaczu. Cytując Pidżamę Porno: nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości jak ty.

3
Panie, kto to panu tak zmontował?!
polityka3.jpg

Przyznam się bez bicia: przez pierwsze kilkanaście minut zastanawiałem się, czy film już się zaczął, czy może mam przed oczami jakąś przedziwną kompozycję szkatułkową, w której dostajemy na początku nowy trailer produkcji, którą za moment obejrzymy.

Pierwszy wątek zdradza zamysł przewodni całości. Montaż ma być nie tyle dynamiczny, ile absurdalnie skokowy, bez żadnego ładu i składu. Pach scena, pach scena, po co przejścia, przejścia są dla pieszych. Historia wspomnianej już premier jest zresztą wyjątkowo ciekawa – została bowiem potraktowana niesymetrycznie i skrótowo w obliczu całego filmu. Dałoby się to obronić, gdyby nie fakt, że Polityka składa się z sześciu wydzielonych planszami części, które mimo wszystko funkcjonują interteksualnie i w teorii mają się dopełniać, tworząc jakąś opowieść o degrengoladzie. Wyszedł z tego zbiór zaburzonych kompozycyjnie miniatur, które równie dobrze mogłyby polecieć osobno w serwisie YouTube. Pomijam już dłużyzny i nic niewnoszące sceny od czapy, bo przy takim natężeniu wad te już nawet nie robią. Choć powinny.

4
Tak aktor gra, jak mu materiału staje
polityka4.jpg

Jednego możecie być pewni przed seansem – grono bohaterów, które pojawiają się na ekranie, jest najmniej denerwującym elementem całego filmu. No i tego, że (potencjalne) straszenia pozwami mają swoją moc. Dzięki niej raptem do kilku postaci zwraca się tu ktokolwiek po imieniu czy nazwisku, a na finiszu pojawia się plansza dementująca pogłoski związane z istnieniem kluczowych pierwowzorów.

To ostatnie jest jednak pierdołą, skoro i tak każdy wie, o co biega. Najważniejsze, że postaci, choć w większości są jednowymiarowe i mało pogłębione charakterologicznie, są też zazwyczaj dobrze zagrane. Premier-prowincjuszka faktycznie wygląda na kobietę wrzuconą w nieznany sobie kontekst i najlepiej czującą się przy obieraniu ziemniaków z lubym. Zafiksowany starzec-minister ma psychociągoty, a niedoszły, robiący szybko karierę absolwent jednej-takiej-szkoły-katolickiej posiada urok kulturalnego dresika.

Osobne zdania wypada jednak poświęcić centralnej postaci, czyli Prezesowi. Ten szacher z oczami jak u demona jest oszczędny w mowie i ruchach, ale nie przeszkadza mu to w stworzeniu wraz z niejakim Bartkiem duetu, który pozamiatał film. Nie chcę grubo spoilerować, więc powiem tylko, że to akurat naprawdę warto zobaczyć.

5
ekspozycjamarkiwave
polityka5.jpg

Więcej było w tym tekście narzekania niż doceniania, więc na koniec pewien stanowczy, przewrotny i jeszcze na dokładkę zupełnie nieironiczny komplement. Sami dobrze wiecie, jak wygląda product placement w polskich serialach i filmach – bardziej przez łeb się nie da. I bardziej zniechęca niż zachęca.

Zatem tu pojawiła się pewna marka, której przedstawiciele muszą mieć ogromny dystans do własnej działalności. Podczas każdej wlotki logówki (a była ich cała masa) człowiek myśli sobie: co tu się, jak to?! Idę o zakład, że w żadnej produkcji nie widzieliście dotąd firmy, która zgodziłaby się, żeby gość dzielił sobie jej kartą krechy, wykorzystywał jej usługi głównie do zamawiania prezentów dla swoich licznych gold diggerek, a potem w romantycznie nacechowanej scence próbował oddać plastik swojej eks, zachwalając przy tym stan konta.

Jeśli to nie jest najlepsza realizacja produktowa w historii kina, to historia kina nie ma sensu. A jeśli to nie jest dzięki temu dzieło epokowe, to dzieła epokowe nie istnieją! No chyba że to nie jest product placement.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.