Calciomercato w czasach kryzysu. Dlaczego włoskie kluby nie pójdą na wielkie zakupy

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
FC Internazionale Unveil Kristjan Asllani & Romelu Lukaku
Fot. Mattia Pistoia - Inter/Inter via Getty Images

Podczas gdy Anglicy wpadli w zakupowe szaleństwo, Włosi liczą każdy grosz i szukają opcji zastępczych. Choć calciomercato zawsze wiąże się ze sporymi emocjami, w tym roku powinno być wyjątkowo spokojnie. Więcej niż o wielkich pieniądzach usłyszymy o wypożyczeniach czy darmowych transferach. Nie ma co się dziwić. Kluby z Serie A toną w długach. A trwające okno nam to tylko udowodni.

Historie walczącej o utrzymanie Salernitany, Stefano Pioliego wnoszącego Milan na szczyt czy o Jose Mourinho prowadzącym Romę do sukcesu w Europie podpowiadają, że prędko się nie znudzimy Serie A. To wciąż jedna z najciekawszych lig na kontynencie, z oldschoolowymi stadionami, fanatycznymi kibicami i klimatem, który trudno doświadczyć w innych częściach świata.

Nie da się jednak ukryć, że włoskie rozgrywki pod względem piłkarskim tracą na jakości. I jeśli rozpatrywalibyśmy futbol tylko na podstawie poziomu gry i wyników na arenie międzynarodowej, ustawilibyśmy je daleko za Anglią czy Hiszpanią, a kto wie – może także za Niemcami czy Francją, które w przeciwieństwie do Italii mogą pochwalić się chociaż jednym silnym reprezentantem.

Włoskiego honoru w Lidze Mistrzów długo próbował bronić Juventus, ale z czasem i on musiał uznać wyższość innych. Od finału w 2017 roku “Stara Dama” dwa razy zakończyła rozgrywki w ćwierćfinale i trzy razy w 1/8. Co i tak jest najlepszym wynikiem ze wszystkich drużyn z Serie A. Od ostatniego Pucharu Europy wygranego przez Włochów minęło już 12 lat. W międzyczasie sięgały po niego kluby nie tylko z La Ligi czy Premier League, ale też Bundesligi.

Juventus v FC Barcelona: Group G - UEFA Champions League
Fot. Chris Ricco/Getty Images

Nie ma co ukrywać: Europa odjeżdża i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Ponieważ Serie A jest w coraz większym kryzysie finansowym.

STRATY I DŁUGI

– Liga znalazła się nad przepaścią – alarmował jesienią Giuseppe Marotta. – Oczywiście, już przed pandemią mieliśmy problemy, ale teraz jest dużo gorzej – dorzucił. Dyrektor wykonawczy Interu i członek zarządu włoskiej federacji piłkarskiej stwierdził, że większość osób tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy, z jak wielkim kryzysem ma do czyniania.

O trudnej sytuacji już wiosną 2021 roku pisała “La Gazzetta dello Sport”, która w “pandemiczną rocznicę” opublikowała raport finansowy ligi. Wynikało z niego, że uniknięcie katastrofy będzie praktycznie niemożliwe i że Włochów czekają lata posuchy. Dziennikarze wyliczali, że podczas pierwszego roku w lockdownie kluby z Serie A zaliczyły straty na poziomie 754 milionów euro, a ich obroty spadły z 2,7 do 2,2 miliarda.

Dużą część dokumentu poświęcili zadłużeniom, które wskazywali jako główną przyczynę przyszłych problemów. Według nich większość zespołów nie do końca akceptowało nowe okoliczności i mimo kryzysu dalej wydawało pieniądze. A że najczęściej ich konta świeciły pustkami, musiały brać pożyczki, żeby dopiąć budżet. W ten sposób do 2020 roku długi ligi przekroczyły 2,8 miliarda euro, czyli wynosiły o 300 milionów więcej niż w ostatnim przedpandemicznym sezonie 2018/19 i aż dwa razy więcej niż jeszcze 10 lat temu.

– Takie problemy nie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – gorzko komentował dyrektor Juventusu Maurizio Arrivabene. Jego klub, żeby móc normalnie funkcjonować musiał uzyskać zewnętrzne finansowanie w wysokości 700 milionów euro. Z kryzysem nie zmaga się jednak sam. W tarapatach znalazły się też inne duże włoskie marki. Inter tylko w zeszłym roku zaliczył straty na poziomie 250 milionów euro, Napoli na ponad 220, a Roma 180.

DLACZEGO TRWA KRYZYS?

Główna przyczyna to oczywiście koronawirus i wywołany przez niego lockdown, który w Italii trwał dłużej niż w reszcie Europy. – Covid powiększył długi, w których aktualnie tonął kluby – żalił się w rozmowie z “Corriere della Sera” Marotta. – Liga straciła miliardy euro, a mimo to nie prosiliśmy o pomoc finansową. Jedyne, czego oczekiwaliśmy, to ulgi podatkowe.

Na realną pomoc od rządu nie mogli liczyć. – Jak można ignorować fakt, że profesjonalny futbol jest branżą jak każda inna i potrzebuje wsparcia? – dziwił się dyrektor Interu i wyliczał kolejne problemy: – Przez ostatnie 10 lat w Europie wybudowano 153 nowe stadiony i tylko jeden z nich powstał we Włoszech. Naprawdę brakuje nam uwagi ze strony państwa.

Inter vs AC Milan
Fot. Stefano Guidi/Getty Images

W walce z kryzysem nie pomogły też zawirowania wokół praw telewizyjnych. Gdy Anglicy regularnie chwalą się rekordowymi kontraktami z nadawcami w kraju i zagranicą, Włosi z trudnością w ogóle sprzedają swój produkt. Na dodatek samemu utrudniając sobie pracę.

Najlepszym przykładem nieudolności w kontaktach z nadawcami jest polityczny konflikt z katarskim beIN Sport. Telewizja ta przez lata pokazywała włoskie rozgrywki w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Problem pojawił się w momencie, kiedy władze ligi zaczęły rozmawiać z inwestorami z Arabii Saudyjskiej w sprawie rozegrania Superpucharu Włoch na terenie ich kraju. To nie spodobało się Katarczykom, którzy prowadzili wieloletni konflikt z Saudyjczykami, dlatego latem 2021 roku wycofali ofertę i przestali przelewać pieniądze.

W związku z tym Serie A straciła miliony euro. A mieszkańcy Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu przez cały rok mogli oglądać mecze za darmo na YouTube.

W przyszłym sezonie się to zmieni. Po miesiącach negocjacji Włochom udało się dogadać z Abu Dhabi Media. Niemniej na mocy nowego kontraktu zarobią przez trzy lata zaledwie 75 milionów euro, czyli ponad cztery razy mniej niż wcześniej i prawie sześć razy mniej niż Premier League.

LICYTACJA I POWROTY

To wszystko sprawia, że gdy na rynku transferowym włoskie kluby stają do walki z tymi z Premier League, to praktycznie nie mają szans. I mowa tu nie tylko o rywalizacji z Manchesterem City, Chelsea czy Liverpoolem, ale też Aston Villą czy Fulham oraz oczywiście nową finansową potęgą na mapie Europy, czyli Newcastle.

To właśnie ze “Srokami” wyścig po podpis Svena Botmana przegrał Milan. Długo wydawało się, że Holender jest już jedną nogą w Mediolanie, ale kiedy do gry weszli Anglicy, finansowo Milan nie dał rady.

Podobnie może skończyć się saga z Alessio Romagnolim. Były piłkarz rossonerich ma ponoć na stole ofertę z Lazio, czyli klubu, któremu od dziecka kibicuje (mimo że jest wychowankiem Romy). Problem w tym, że niedawno zainteresowało się nim Fulham i teraz rzymianie muszą licytować się z drużyną, która w przyszłym sezonie za sam udział w rozgrywkach ligowych dostanie ponad 100 milionów funtów. Jeśli finalnie o decyzji Romagnoliego będą decydować pieniądze a nie serce, Lazio nie ma na co liczyć.

Utrudnione są też transakcje wewnątrz ligi. Juventus próbuje sprowadzić Nicolo Zaniolo, ale dużo wskazuje na to, że dopóki nie uda mu się sprzedać Matthijasa De Ligta, nie będzie w stanie wyłożyć wymaganych przez Romę 50 milionów euro. Zwłaszcza że do klubu wróci Paul Pogba, który choć przychodzi za darmo, to może mieć dosyć wysokie jak na standardy ligi wymagania finansowe. Roma z kolei na pewno nie zejdzie z ceny, ponieważ mimo ogromnych strat z zeszłego roku zapowiada walkę o coś więcej niż szóste miejsce. A do wzmocnienia ma zarówno defensywę, jak i ofensywę.

Powrót Pogby może być niejako zbawieniem marketingowym dla ligi, tak samo jak wypożyczenie Romelu Lukaku. Nieudaną przygodą w Chelsea Belg pomógł Interowi, ale i tak nerazzurri muszą przeznaczyć na niego w tym sezonie aż 25 milionów euro. Oprócz Lukaku do niebieskiej części Mediolanu powędrował jeszcze Andre Onana i Henrich Mychitarian, który odrzucił ofertę Romy. Na jego miejsce do Rzymu ściągnięto Nemanję Maticia. Natomiast Milan, czyli mistrz Włoch, na razie może pochwalić się Divockiem Origim.

Transfery te nie robią wielkiego wrażenia, ale tak właśnie wygląda nowa włoska rzeczywistość. Oczywiście, calciomercato dopiero wystartowało i możliwe, że zobaczymy jeszcze kilka ciekawych ruchów. Ale jeśli ktoś liczy na znane nazwiska i wielkie pieniądze, niestety może się rozczarować.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!
Komentarze 0