Mija dwadzieścia lat, od kiedy zdobył Złotą Piłkę. Złotym dzieckiem angielskiego futbolu, zapewne w oczach większości kibiców, był od dnia, w którym po raz pierwszy pokazał swój talent na jednym boisku z seniorami. Michael Owen w autobiografii „Reset” zaskakująco szczerze rozlicza się ze sprawami z przeszłości i zrzuca pancerz nudziarza, za jakiego przez lata uchodził. Piękne to inside story o dużej piłce i czyhających w tym świecie pułapkach.
Rodzina Owena była mocno zadłużona, a ojciec wziął pracę jako ubezpieczyciel, tylko po to, by móc choć w jakiejś części oddać kasę nękającym go komornikom, ale głównie dlatego, że godziny tej roboty były elastyczne. Dzięki temu był w stanie doglądać treningów syna. Terry Owen sam grał wcześniej jako napastnik, nigdy nie wszedł na bardzo wysoki poziom, ale trzeba szanować jego próbę przebicia się do składu Evertonu, a potem występy w klubach, których nazwy być może kojarzycie: Bradford City, Chester, czy Rochdale.
Od początku wiedział, że Michael będzie inną historią. Opłaciło się, bo już wkrótce syn, dzięki kontraktowi reklamowemu z marką Jaguar, mógł obdarować ojca luksusowymi autami. Piłkarz śmiał się, że w pewnym momencie jego tata miał dwie takie limuzyny i mówiono na niego Terry-Two-Jags, co bardzo podobało się oczywiście Owenowi seniorowi.
ZŁY I DOBRY
Życie rodziny Owenów zmieniło się bezpowrotnie po mundialu w 1998 roku. Michael przedstawił się wtedy światu, strzelając wspaniałego gola w starciu z Argentyną. Parę tygodni po mistrzostwach był twarzą największych firm: wspomnianego Jaguara, Tissota, czipsów Walker’s, proszku Persil, Pepsi, Umbro, czy napoju Lucozade. Zaczął się czas prosperity.

W tym samym czasie Anglia, i to jest bardzo ciekawy wątek socjologiczny, żyła sprawą Davida Beckhama. Becks kopnął w meczu przeciwko Argentynie Diego Simeone i wyleciał z boiska. Sytuacja miała miejsce w tym samym spotkaniu, w którym Owen zdobył bramkę, brukowa prasa z łatwością znalazła więc bohatera i antybohatera na kolejne tygodnie. Owen był miłym, grzecznym nastolatkiem, niewinnym i nieskażonym wielkim futbolem, nadzieją Synów Albionu na kolejne lata. Beckham zaś wyklętym.
Był to absolutny szczyt jazdy bez trzymanki w wykonaniu tabloidów. Piłkarze bali się cokolwiek powiedzieć w strefie wywiadów, ponieważ następnego dnia czytali tytuły, będące dowolną interpretacją ich przemyśleń. Finalnie doprowadziło to nawet do buntu przeciwko prasie. Owen wspomina w autobiografii sytuację, gdy przeczytał w jednej z gazet, że selekcjoner Glenn Hoddle powiedział o nim: „nie jest łowcą goli”. Na moment zrobiło mu się przykro, ale po chwili trener zadzwonił i wyprostował: „Powiedziałem komplement – że nie jesteś TYLKO łowcą goli”.
PRETENSJE VICTORII
Ale wracając do Beckhama. Owen wprost pisze, że nie wie, jak zakończyłoby się spotkanie z Argentyną, gdyby jego sławny już wtedy kumpel utrzymał nerwy na wodzy, jest mu go żal, ze względu na hejt, jaki spotkał go po turnieju, ale generalnie ma do niego pretensje o takie a nie inne zachowanie, nawet po tylu latach.
Po jakimś czasie Owen dowiedział się, że Victoria Beckham miała do niego żal, bo nie wstawił się za jej mężem, Michael odnosi się do tej sprawy, tłumacząc byłej Spice Girl, że jako nastolatek nie czuł się na tyle mocny w drużynie, by wygłaszać obronne przemówienia, co więcej, nawet w szatni nie miał śmiałości, by klepać Beckhama po plecach i mówić mu, że jakoś to będzie.
Dużo w tej książce smaczków. Owen bez problemów snuje opowieść o tym, jak negocjował powrót do Liverpoolu, bo źle czuł się w Madrycie, a nagle do gry wkroczyli Graeme Souness i Newcastle United. Świetnie opisana jest sytuacja, gdy zawodnik znalazł się w potrzasku i przedstawiciele Srok jechali już podpisać z nim kontrakt, a on wykręcał numer do agenta, by to odwołać. Problem polegał na tym, że Liverpool nie chciał wyłożyć większej kwoty za napastnika niż ta, za którą sprzedał go do Realu (logiczne), Królewscy nie potrzebowali już Owena, on nie chciał tam grać, a Newcastle miało forsę... Piłka to często skomplikowana zabawa. Zamiast z powrotem na ukochanym Anfield wylądował więc na St. James’ Park.
CZTERY WORKI LISTÓW
Szczerze? Nie spodziewałem się tak otwartej spowiedzi. Owen mierzy się we wspomnieniach z mitem, jaki narodził się wokół niego po mundialu w 1998 roku, po którym to potrafiły do niego przyjść CZTERY WORKI LISTÓW DZIENNIE. Mitem – jak sam to ujmuje – wykreowanym. „Byłem bielszym niż biel człowiekiem-aniołem”.
To niesamowite, jak z dnia na dzień młody człowiek zostaje wsadzony w tryby potężnej machiny. Już nie jest w stanie zjeść spokojnie obiadu, zaczyna zarabiać kwoty, od jakich kręci się w głowie. Lata na treningi i do rodziny helikopterem („Helikopter to jedna z tych rzeczy, których nikt nie wypomina, kiedy sprawy idą dobrze”). Ale też walczy z kontuzjami. Zdecydowanie za często.
Bo kariera Owena, choć wspaniała, mogła być jeszcze większa, gdyby nie urazy. Za dużo ich było, zdecydowanie. Owen prowadzi nas zatem nie tylko przez szatnię i boisko, ale również gabinety lekarskie, sale do rehabilitacji i towarzyszące temu zawsze frustracje. Pisze otwarcie o konflikcie z kibicami Newcastle United, o niechęci do Fabio Capello, który nie dostrzegał jego formy, piłkarz bez żalu puentuje: „Capello okazał się totalnie gówniany”. W jego historii pojawia się niesamowita galeria postaci, wybitnych piłkarzy i trenerów, których spotkał na swojej drodze. Opowiada nam, jakie to uczucie wpakować Niemcom hat-tricka, albo jaki strach towarzyszy ci, kiedy idziesz strzelać rzut karny, zważywszy na fakt, że to przez lata było przekleństwo Anglii. Modlisz się, żeby nie być następnego dnia na okładkach brukowców.
TATO, CZY BYŁEŚ DOBRYM PIŁKARZEM?
Podoba mi się wątek dotyczący oddzielenia osobowości – bycia Michaelem w domu, trzymania się blisko kumpli z dzieciństwa, brak zrozumienia dla sztucznie wykreowanych przyjaźni z celebrytami i bycia Owenem po przekroczeniu bramy ośrodka treningowego czy klubu. To cholernie trudne i były reprezentant Anglii ładnie nam to wyjaśnia.
Dzięki zarobionym pieniądzom Owen zbudował swojej rodzinie fajną przyszłość – obdarował bliskich domami, samochodami, ale przede wszystkim pozostał przy nich. Jak sam podkreśla: „dzieci nie padają dlatego, że byłem całkiem dobrym piłkarzem”.
Lubię ten fragment: „Przypomina mi się jedna z rozmów z moim synem Jamesem (...). – Tato, czy byłeś kiedyś dobrym piłkarzem? Możesz pokazać? – zapytał.
Wstałem, podszedłem do półki w salonie, na której było kilka płyt DVD i gier. Wziąłem opakowanie z grą Pro Evolution Soccer 2008 ze mną i Cristiano Ronaldo na okładce. – Proszę – powiedziałem, dając mu pudełko do rąk. – Taki kiedyś był twój tata”.
