Casillas i zrzucona aureola. Iker nie mógł uwierzyć, że przestał być świętym

Zobacz również:Człowiek, którego trzymają się kilogramy. O Hazarda skłonności do nadwagi
IkerCasillas-90047261.jpg
Fot. Elisa Estrada/Real Madrid via Getty Images

Nigdy nie zapomnimy twoich cudów. Nastolatek wyciągnięty ze szkolnej ławki naznaczył epokę hiszpańskiej piłki, zostając mistrzem świata i dwukrotnie mistrzem Europy. Opatrzność Ikera Casillasa czuwała nad reprezentacją i Realem, dopóki wiek nie dał o sobie znać. A on nigdy nie był wyznawcą pracy, hołdował jedynie talentowi, przez co nie dostrzegł upływającego czasu. Nie chciało mu to przejść przez gardło, ale Święty Iker formalnie zakończył karierę.

Taka kariera wymaga gigantycznego szacunku. Trzy Ligi Mistrzów, pięć mistrzostw Hiszpanii, wymienione wyżej sukcesy z reprezentacj, tego już nikt nie wymaże z historii. Wspaniała droga Ikera zaczęła się 21 lat temu, kiedy debiutował na San Mamés. Dwa lata wcześniej dyrektor szkoły wyprowadził go z lekcji projektowania, bo nastolatek niespodziewanie miał lecieć z pierwszym zespołem Królewskich do Trondheim. Wtedy pierwszy raz dosięgnął nieba, wchodząc między najlepszych.

„Jesteś spektakularnym bramkarzem i byłeś niezwykle trudnym przeciwnikiem. Ale patrząc wstecz, była to całkiem urocza rywalizacja, która sprawiała, że ​​musieliśmy prześcigać się za każdym razem, gdy się spotykaliśmy” – tak pożegnał go Leo Messi i piękniejszej laurki wystawić nie można. Tym bardziej, że to jego Hiszpan wskazał jako najtrudniejszego rywala, z jakim mierzył się podczas tej pięknej kariery.

Po latach wiele można mówić o Ikerze, ale może to, że zaczął tak wcześnie, finalnie było dla niego zgubne. Od pierwszych sezonów, po pierwszych spektakularnych interwencjach młodziana, zaczęto wokół niego roznosić aurę świętości. Często mówi się, że ktoś zaczarował bramkę. Jakby wymyślono to powiedzenie dla Casillasa. „Kiedy pytają mnie, czy bramkarz jest dobry, czy zły, jakby sprawę można było rozstrzygnąć w jednym zdaniu, odpowiadam, że są bramkarze, którzy zasłaniają bramkę oraz inni, którzy tego nie potrafią. I nie ma to nic wspólnego ze wzrostem ani rozpiętością rąk, tylko z osobowością. A Iker, choć ciężko mi to przedstawiać w czasie przeszłym, był kimś takim” – pisał w pożegnalnym felietonie Andoni Zubizarreta.

Jemu wszystko przychodziło naturalnie, jakby rzeczywiście tkwiły w nim jakieś supermoce. Jakby zawsze kilka centymetrów różnicy stało po jego stronie. Przecież Arjen Robben codziennie może zadawać sobie pytanie, czy byłby mistrzem świata, gdyby uniósł piłkę 2 albo 3 centymetry wyżej. To sytuacja, która powinna śnić się po nocach. I nie tylko jemu. Takich ofiar Casillasa jest mnóstwo. Bo bronił piłki niemożliwe. Sprawiał wrażenie, jakby miał jeszcze trzecią rękawicę, która wspierała go w decydujących momentach.

O słynnej interwencji z Diego Perottim strzelającym niemalże do pustej bramki opowiadał tak w magazynie „Libero”: – Widziałem podanie za plecy obrońców i pomyślałem: to nie wpadnie. Byłem przekonany. Biegł, ale ja wiedziałem, że tego nie strzeli, więc do niego wyskoczyłem. To nie jest magia, to jest siła pewności siebie. Bramkarze bazują na swojej mentalności. Jeśli jesteś delikatny, masz przerąbane. Nie ma znaczenia, skąd ci strzelają, skoro nie jesteś przygotowany na obronę. Jeśli jesteś silny, wiesz, że tworzysz mur, strzeli Ci z metra, a ty wiesz, że to nie skończy się golem. Tak było w tamtym przypadku.

„Mówiono latami, że kariera Ikera opierała się na szczęściu, instynkcie, cudownych interwencjach, a nie na rzeczywistej jakości bramkarskiej. Jakby jedno można oddzielić od drugiego. Jakby instynktu nie trzeba było wspierać nieustanną pracą. Do znudzenia powtarzano o nim, że jest mały, że nie wychodzi do górnych piłek, że jest naturalnym talentem, ale nie potrafi rywalizować, jakby ten talent go zbytnio odprężał. Powiedziano o nim tyle, że dziś trudno spojrzeć na niego z czystą kartką i pomyśleć jedynie o jego zdjęciu ze wszystkimi trofeami świata. Bo on zgarnął wszystkie” – zaznaczał Zubizarreta w „El Pais”.

Trudno dziś żegnać go samymi pozytywami. Casillas miał wiele braków, naprawdę bardzo dużo. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę grę nogami albo wyjścia do górnych piłek. Wystarczy wspomnieć słynną konferencję prasową Jose Mourinho, gdy mówił wprost: „Wolę Diego Lópeza. Wolę bramkarzy grających nogami i łapiących dośrodkowania. To nic osobistego. Iker może jutro wyjść i powiedzieć, że woli Del Bosque albo Pellegriniego, to naturalne. Jestem trenerem i to moje decyzje”. Nikt nie zakryje tych wad, lecz w jego epoce trudno wskazać drugiego tak utytułowanego człowieka na jego pozycji, a to już nie bierze się z przypadku. Być może z niedoścignionym refleksem i grą na linii w swoich czasach.

Jego obraz został mocno zniszczony w czasach współpracy z Jose Mourinho. Krzywdzące byłoby jednak stwierdzenie, że to on zrzucił Casillasowi koronę. Pracowali razem w miarę normalnie przez dwa sezony, ale Iker tracił na pewności siebie, stawał się wolniejszy, jego parametry traciły, trudno było przymykać na to oko. Prime time zdecydowanie miał za sobą. Dlatego w połowie trzeciego sezonu Mourinho posadził go na ławce rezerwowych. Miał ku temu argumenty, bo Casillasa broniła przede wszystkim marka. To był ten czas, kiedy koledzy unikali wycofywania do niego piłki, a rywale nastawiali się, jak wykorzystać jego ułomności przy rzucie rożnym.

I może właśnie zbyt duża pewność siebie go zgubiła. Casillas odebrał to jako atak na swoją świętość, a przecież w jego oczach tak wspaniała przygoda musiała się skończyć w bramce Realu Madryt. Zabrakło mu zdecydowanie autokrytyki. Sergio Ramos czy Cristiano Ronaldo utrzymują się na szczycie tak długo, bo włożyli w to tytaniczną pracę. Casillas w słynnej rozmowie z Iñakim Gabilondo powiedział wprost: „Mam wrodzony talent, odkąd byłem dzieckiem. Nie potrzebuję chodzić na siłownię, robić 40 podciągnięć ani tysiąca brzuszków. Robiłem to już i mi nie odpowiadało. Mam inne możliwości, których inni nie mają. Na przykład bardzo mocne nogi od dzieciństwa. Ci, którzy urodzili się z takim anielskim darem, jak niektórzy o mnie mówią, powinni go jedynie pielęgnować i dbać, aby go nie zatracić”.

Ale to już mówiło wiele o podejściu Casillasa. On nie musiał chodzić na siłownię. Nastawił się, że może pracować mniej niż pozostali, bo jest świętym Ikerem. W 2012 roku Sergio Ramos wrzucił na Twittera jego zdjęcie z piłką lekarską i podpisem: „Trochę to wymuszone, ale mamy ten fenomen. Przez siedem lat mojego pobytu w Madrycie, to pierwszy dzień, kiedy widzę melona (Ikera) na siłowni. Niesamowite, ale prawdziwe”. Szyderka jednoznacznie wskazująca, że on nie musiał. Jakkolwiek przerysowana by nie była. Casillas był człowiekiem talentu, ale nie ciężkiej pracy. Przynajmniej na tym etapie, gdy już wiedział, że wygrał wszystko, co się dało.

Nie był tak pracowity ani zaangażowany jak pozostali, a bez ciężkiej pracy po trzydziestce, naturalnie utracisz swoje atuty. Sam skazał się na pożarcie, nie rozumiejąc upływającego czasu. Widzieliśmy to zresztą po procesie jego kończenia kariery. Mocno wierzył, że jeszcze wróci, mimo zawału serca. To zrozumiałe, ale ponad rok od ostatniej gry zdążył odsunąć się na bok, nieco zaniedbać, zgłosić kandydaturę na prezesa federacji, anulować ją, a jednak nadal pozostawać czynnym zawodnikiem. Na papierze. Myśl o końcu kariery kiełkowała w nim od dawna, lecz bał się jej. Mimo że na boisku nie mieliśmy go od kwietnia 2019 roku. Nie chciał się żegnać i przez to również zgromadził tyle rys na swoim nieskazitelnym wcześniej wizerunku. Sądził, że świętych czas już nie dotyka.

Casillas nie był bramkarzem akademickim, był bramkarzem bazującym na intuicji. Gdyby było go stać na więcej autokrytyki, może dostrzegłby jak Diego López przerasta go poziomem. On jednak wyrzucenie z jedenastki potraktował jako cios osobisty, a nie sportowy. Wtedy w politycznym Realu zaczęła się wojna domowa. Casillas ruszył na współpracę z mediami, które robiły z niego męczennika. Istniało wtedy kilka kampanii – część mediów stała po stronie Mourinho, część robiła z niego zabójcę legend. I ta druga wiedziała, co działo się w szatni. Frakcje, gierki polityczne, atmosfera ciągłego sporu i otwartej szatni dominowały wtedy w stolicy Hiszpanii.

„Wszyscy wiedzą, że kiedy już usunąłem go z drużyny, doszło do konfrontacji. Nie powiedziałbym, że to kwestia ego, bardziej problemu między kapitanem Realu a trenerem Realu. Uwierzcie, nie było mi łatwo podjąć taką decyzję. A jemu tym bardziej ją zaakceptować” – tłumaczył to Jose Mourinho, który jednak przede wszystkim patrzył na aspekty sportowe.

Z pewnością Iker Casillas marzył, że ten ostatni dzień w piłce nożnej będzie w Madrycie. W bramce Realu dokładając kolejne sukcesy. To nie mogło się wydarzyć w jego wizji świata. Przeżył wiele rozczarowań, stał się samotny, w pewnym momencie mocno napiętnowany, ale ta ucieczka do Portugalii może pomogła mu zrozumieć wiele spraw. Pozwoliła spojrzeć bardziej wnikliwie na swoje podejście. Nauczyć się bardziej, że żaden sukces nie jest wieczny, a w futbolu wszystko nieustannie się zmienia.

Karierę zakończył człowiek, któremu niemalże każdy bramkarz zazdrości sukcesów. Iker Casillas wygrał wszystko, o czym marzył jako dzieciak. A jednak rozstawał się z Realem oraz piłką w sposób, który mocno go dotknął. To przykład, jak łatwo największa legenda może naruszyć swój wizerunek. Na szczęście jest w tej historii pewien happy end – Florentino Pérez zaproponował mu powrót na Santiago Bernabéu w roli doradcy, łącznika między zarządem a szatnią, znów bycie Królewskim. Jest jednak w piłce miejsce na drugą szansę i uznanie dla swoich ludzi. Iker, naznaczyłeś historię.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.